Mkniemy kultową Gruzińską Drogą Wojenną pod Kazbek, uśpiony wulkan i trzecią najwyższą górę Gruzji. Mijamy rezerwuar Żinwali, twierdzę Ananuri, miasteczko Pasanauri, gdzie łączą się rzeki Biała i Czarna Aragwi, następnie kurort narciarski Gudauri i Przełęcz Krzyżową, najwyższy punkt na szlaku. Przed nami już Stepancminda ze słynną cerkwią Cminda Sameba. W tle majaczy monumentalny Kazbek, a nieopodal rozciągają się piękne doliny Sno, Juta, Truso i wąwóz Darialski. Dziki romantyzm Kaukazu.
Ze Stepancmindy do granicy z Rosją jest tylko 12 km. Na całej trasie Gruzińskiej Drogi Wojennej mijamy dziesiątki tirów, które kłębią się co jakiś czas w kilkukilometrowych kolejkach. Bliżej miasteczka sznury ciężarówek gęstnieją. Kierowcy skarżą się na opieszałość rosyjskich celników, którzy puszczają po kilka aut, a później trzeba czekać godzinami na kolejny rzut. Inna sprawa, że bez posmarowania nie pojedziesz. Nie dasz w łapę, to będziesz tu gnić tygodniami, towarzyszu, aż w zimę drogi staną się nieprzejezdne. Jak wygląda granica? Najpierw jest posterunek Gruzinów, później kilka kilometrów tunelu – strefy buforowej – i dopiero stoją Ruscy. Rosjanie do Gruzji wjeżdżają obecnie bez wizy – taka gruzińska uprzejmość i otwartość po rosyjskiej agresji w 2008 r. Gruzini do Rosji wizę mieć muszą. Ot, cała sprawiedliwość w kaukaskim kotle. Za chwilę zostawimy za sobą historyczne zgrzyty i rzędy ociężałych furgonów, ciągnących tędy z najróżniejszych zakątków Kaukazu, Rosji i Azji Centralnej. Góry wołają.
Spis treści
W kalejdoskopie Stepancmindy
Zanim ruszymy na spotkanie majestatycznych szczytów, pięknych dolin i wąwozów, kręcimy się jeszcze po Stepancmindzie. Ostatni ośrodek miejski przed granicą leży u stóp lodowca Gergeti, nad rzeką Terek. Życie trwa tutaj tylko przez kilka miesięcy w roku. Później kto może, ma rosyjskie obywatelstwo lub wizę, jedzie dalej, na przykład do rodziny w Osetii Północnej, aby tam przetrwać zimę. W Stepancmindzie właściwie jedynym zajęciem zarobkowym jest turystyka, a dokładniej wożenie turystów do malowniczo położonej cerkwi Cminda Sameba. Główny plac miasta pęka w szwach od terenowych ogórków Mitsubishi Delica sprowadzonych z Japonii, a więc z kierownicą po prawej stronie, i starych Ład Niva z napędem 4×4.
W oczekiwaniu na naszego speca od transportu – Ramaziego – siedzimy na ławce pod pomnikiem Aleksandra Kazbegi (1848–1893), słynnego gruzińskiego pisarza pozytywisty, który porzucił wielkomiejskie życie, wrócił w rodzinne strony i zajął się wypasem owiec. Jego najsłynniejsze dzieło opowiada o gruzińskim Robin Hoodzie – Kobie. Historia tak spodobała się Józefowi Stalinowi, że na początku swojej rewolucyjnej kariery przybrał właśnie taki pseudonim. Ładnie, prawda? Tuż obok pomnika jest Muzeum Historyczne Stepancmindy. Przechowuje bibliotekę i rzeczy osobiste Aleksandra Kazbegi, a także eksponaty archeologiczne, religijne i etnograficzne z regionu Chewi oraz książki i prace artystyczne lokalnych twórców.
Tymczasem znajoma Gruzinka, Nino, śmieje się z akcentu lokalsów. W każdym zakątku Gruzji ludzie gadają zupełnie inaczej. Każdy region to odrębna grupa etniczna, inny dialekt i akcent. Czasem trudno się dogadać, podobnie jak w Norwegii. 😉 Gruzini uwielbiają się kłócić o prawdziwą gruzińskość i ja też zacząłem się łapać na tym, że rozmawiając z kimś znajomym, mówię mu na przykład: „Przecież ty nie jesteś Gruzinem, jesteś Megrelem!”. W turystycznej Stepancmindzie mieszanka różnych akcentów i języków nie jest niczym nadzwyczajnym. Moją ulubioną knajpą w mieście jest ta u Shoreny – nietrudno tu trafić, bo znajduje się ona w samym centrum miasta, przy postoju wszystkich marszrutek – gdzie pracuje Rudolf, mówiący po polsku gruziński Ormianin. Takich miejsc z narodowościowym kalejdoskopem jest tu więcej.
To dobry moment, aby wyjaśnić pochodzenie nazwy Stepancminda. Oryginalna, gruzińska nazwa miasta wywodzi się od św. Szczepana, mnicha, który jako przedsiębiorczy ojczulek uruchomił na Gruzińskiej Drodze Wojennej pierwszy punkt poboru opłat za przejazdy. W 1925 r. zgodnie z sowiecką wykładnią zmieniono nazwę miejscowością na świecką – Kazbegi. Upamiętniała ona Gabriela Kazbegiego, dziadka wspomnianego wcześniej pisarza i lokalnego przywódcę, który po włączeniu Gruzji w granice Imperium Rosyjskiego (XIX w.) pomógł stłumić antyrosyjską rewolucję. W 2006 r. Gruzini wrócili do wcześniejszej wersji nazewnictwa, ale w wielu przewodnikach, opisach, w marszrutkach i na stronach internetowych obie nazwy występują losowo – w sumie po drodze z moją ukochaną, radosną gruzińską anarchią.
Eskapada do cerkwi Cminda Sameba
W końcu pojawia się Ramazi. Pakujemy się do terenówki, żeby za moment spojrzeć na ten kawałek Kaukazu z bodaj najsłynniejszej perspektywy. Każdy, kto interesuje się Gruzją, już dziesiątki razy zetknął się z widokówkowym przedstawieniem cerkwi w górach. To Cminda Sameba, cerkiew Świętej Trójcy Gergeti, zbudowana na wysokości 2170 m n.p.m. Nie zachowały się żadne źródła, z których można by poznać początki świątyni. Historycy szacują jednak, że cerkiew powstała w latach 30. XIV w., dzwonnicę dobudowano w drugiej połowie XIV w., a sobór w XV w. Według gruzińskiego pisarza i naukowca Teimuraza Batoniszwilego (XVIII–XIX w.) w wąwozie i wiosce Gergeti, dzisiejszej dzielnicy Stepancmindy, pierwsze krzyże postawiono z inicjatywy apostoła Andrzeja oraz św. Nino, za której sprawą Gruzja przyjęła chrześcijaństwo już w 337 r. Można tylko domniemywać, że w późniejszych stuleciach stale umacniana wiara doprowadziła w końcu do budowy świątyni z prawdziwego zdarzenia.
Do cerkwi Cminda Sameba tłumnie przybywają turyści i wierni – ponoć zdarzało się, że z ikony z Matką Boską, którą znajdziecie w środku, po lewej stronie, lała się krew. Faktem jest natomiast, że trudno dostępny, kamienny klasztor był w chwilach zagrożeń bezpieczną przystanią dla narodowych skarbów. Co ciekawe, wskutek komunistycznych represji, kiedy odprawianie nabożeństw zostało zakazane, cerkiew była przez wiele lat opuszczona i jeszcze w 2006 r. służyła za noclegownię dla tych, którzy zaczynali wspinaczkę na Kazbek. Z myślą o zdobywcach okolicznych szczytów władze radzieckie odmalowały wnętrze świątyni farbą olejną (sic!). Zbudowały także w 1988 r. kolejkę linową do cerkwi – zirytowani mieszkańcy Stepancmindy wkrótce ją zdemontowali, chociaż zachowała się dolna stacja kolejki, w której mieści się teraz muzeum.
Na ogół wjeżdżam do cerkwi razem z turystami, jako pasażer upchnięty w Mitsubishi Delice, ale mogę się pochwalić, że raz wjechałem tu sam Ładą Nivą. 😉 Przejazd ze Stepancmindy do Cmindy Sameby zajmował wcześniej ok. pół godziny w jedną stronę. Obecnie jazda asfaltową drogą trwa tylko 15 minut. Na pieszą wędrówkę, po szlaku pnącym się stromo w górę, trzeba z kolei przeznaczyć ok. 1,5 godz. (niektórym wejście zajmuje dłużej). Na trasie mija się typowe gruzińskie cmentarze z miejscami do biesiadowania przy zmarłych, a później już głównie liczne namioty śmiałków, którzy chcą zdobyć Kazbek.
Przez lata do cerkwi Cminda Sameba prowadziła off-roadowa droga przez wioskę Gergeti. Człowiek czuł się wstrząśnięty – niezmieszany i najlepiej było, jeśli jechał o pustym żołądku. Zdarzały się nieprzyjemne i nerwowe sytuacje, gdy nieco wyżej auta mijały się o centymetry, jadąc wzdłuż przepaści – niewielkiej, ale jednak – która ukrywała się nieco za linią drzew. Wierzcie lub nie, ale dla wielu osób ten podjazd nie był żadną przyjemnością ani dawką adrenaliny. Ucieszyłem się więc na wieść o tym, że powstanie w innym miejscu asfaltowa droga i skończą się wieczne problemy z przepustowością na podjeździe na wzgórze, z zagranicznymi kierowcami, którzy przecenili swoje umiejętności, zakopywali się w błocie albo ich auta zawisały na zakrętach, mając przednie koła na drodze, a tylne w powietrzu, czy też z warunkami pogodowymi, które potrafiły skutecznie zablokować drogę choćby wczesną zimą.
Oczywiście, jak to zwykle bywa, po oddaniu asfaltowej drogi i parkingu pojawiły się głosy, które słyszę od 2011 r., mówiące, że „Gruzja się skończyła”, że asfalt jest tragedią, że to świętokradztwo i blasfemia, i temu podobne. Za każdym razem, gdy tam jestem i porównuję dwa pasy nowej drogi z dziesiątką kolein i błotem tej starej, to jednak wolę estetyczną drogę, która w moim odczuciu wcale nie psuje widoków i skutecznie wpasowała się w krajobraz miejsca. Obawiałem się wprawdzie, że wszyscy kierowcy ze Stepancmindy, którzy żyją z wożenia turystów, stracą pracę, ale tak się nie stało. Marszrutki i autokary czekają na dole, deliki nadal wożą turystów na górę, a jak ktoś chce wjechać swoim samochodem – to i wjedzie sam, za darmo. W razie czego pamiętajcie, że wjazd turystyczną Mitsubishi Deliką do cerkwi Cminda Sameba to koszt 10 GEL za osobę (przy 6 osobach w Delice), a nie 50 zł, jak informuje na swojej stronie „największy klub podróżników w Polsce”. Cwaniactwu i cebulactwu mówię stanowcze: „Nie!”.
Z widokiem na Kazbek, czyli Mkinwarcweri
Z tarasu przed Cmindą Samebą jest świetny widok na wierzchołek góry Kazbek (5054 m n.p.m. – wysokość góry wg najnowszych pomiarów z maja 2019 r.). Z mojego doświadczenia wynika, że najlepszą widoczność można złapać w połowie czerwca, bo w pozostałych miesiącach biały książę Kaukazu kapryśnie chowa się za chmurami. Po gruzińsku góra nazywa się Mkinwarcweri (gruz. მყინვარწვერი), czyli Lodowy Szczyt. Kazbek jest trzecim co do wysokości szczytem Gruzji (wyższe od niego są Szchara – 5193 m n.p.m. w regionie Swanetii, oraz Dżangitau – 5058 m n.p.m., na granicy Swanetii i regionu Kabardyno-Bałkarii w Rosji) oraz siódmym najwyższym w górach Kaukazu. Po Elbrusie (najwyższy szczyt Kaukazu liczy 5642 m n.p.m. i znajduje się w granicach Rosji), jest także Kazbek drugim co do wysokości na Kaukazie uśpionym wulkanem – ostatnie erupcje miały miejsce ok. 6 tys. lat temu.
Kazbek został po raz pierwszy zdobyty przez brytyjską ekspedycję Freshfielda, Moore’a i Tuckera w 1868 r. Już w starożytności przyciągał jednak śmiałków, uważających Kaukaz za miejsce, gdzie swój początek biorą ludzkość i czas. Z tego względu z Kazbekiem wiąże się wiele legend. Jedna mówi o mitycznym herosie Amiranim, gruzińskim Prometeuszu, którego Bóg miał przykuć do ściany pięciotysięcznika. Inna opowiada o jaskini Betlejem, położonej powyżej 4000 m, na północnej ścianie góry, gdzie są rzekomo przechowywane łóżeczko jezusowe ze stajenki i namiot Abrahama.
Jak przygotować się do wejścia na Kazbek?
Współczesne legendy miejskie każą sądzić, że Kazbek to bułka z masłem dla górołazów. Według obiegowych opinii można go zdobyć na kacu po całonocnej balandze, bez żadnego sprzętu i przygotowania, w jeansach i trampkach. Mam nadzieję, że zapał gorących głów ostudzi informacja, że na przestrzeni ostatnich lat wśród ofiar śmiertelnych byli też Polacy. Zdobycie Kazbeku, który stanowi popularny cel wspinaczek, faktycznie nie jest bardzo trudne technicznie, ale należy przeznaczyć na niego 4–5 dni, przestrzegać zasad bezpieczeństwa i aklimatyzacji, a także posiadać odpowiedni sprzęt (można go oczywiście wypożyczyć na miejscu). Obowiązkowo należy też uwzględnić warunki górskiej eskapady i odmienne realia gruzińskiego ratownictwa górskiego:
Pomoc w Gruzji można wezwać dzwoniąc pod numer alarmowy 112 (można też skorzystać z aplikacji MIA LEPL 112 Georgia) – jednakże nie zapominajcie, że w górach możecie zupełnie nie mieć zasięgu telefonicznego ani internetowego. Osobom chcącym wejść na Kazbek, zaleca się kupić gruzińską kartę SIM operatora MagtiCom, która ma najlepszy zasięg, w tym dwa nadajniki w drodze na szczyt Kazbeku. Należy jednak liczyć się z przerwami, a nawet całkowitym brakiem zasięgu!
W Gruzji nie istnieją wyspecjalizowane jednostki ratownictwa górskiego w rodzaju polskiego TOPR-u. Pomoc taka, dopiero rozwijana w ramach działalności Agencji Zarządzania Kryzysowego, to nadal nowość, którą wdrożono z powodu rosnącej liczby turystów. Lokalne służby nie są jednak tak dobrze przygotowane ani wyposażone jak te w Tatrach czy Alpach – braki kadrowe i sprzętowe są standardem. Akcje ratunkowe mogą trwać nawet kilkanaście godzin. Do ewentualnego transportu poszkodowanych wykorzystuje się komercyjne śmigłowce, które nie zawsze są w stanie dotrzeć na miejsce z powodu pogody albo dlatego, że wykonują akurat inny lot. W gruzińskich zespołach ratownictwa górskiego brakuje też wykwalifikowanych ratowników medycznych – pracujący w nich ludzie mają jedynie podstawowe umiejętności z zakresu pierwszej pomocy przedmedycznej. W Stepancmindzie działa mały szpital z jednym lekarzem dyżurnym – jeżeli zachodzi konieczność, pacjenta trzeba transportować do innych placówek, np. w Tbilisi, co w przypadku konieczności przedostania się przez tereny górskie zajmuje kolejne godziny drogi.
Przed wyjazdem do Gruzji należy wykupić specjalne ubezpieczenie turystyczne górskie – koniecznie zwróćcie uwagę, co dokładnie obejmuje polisa, np. na jakich warunkach finansowych jest udzielana pomoc: czy koszty są pokrywane z ubezpieczenia od razu, czy trzeba najpierw zapłacić z własnej kieszeni, a dopiero potem można się ubiegać o zwrot kosztów; czy ubezpieczenie pokrywa koszt akcji poszukiwawczej i/lub ratowniczej z użyciem helikoptera (przypominam o tym, że w Gruzji używane są śmigłowce komercyjne, nie zawsze dostępne od razu w celu udzielenia pomocy) etc.
W góry trzeba zabrać zapas jedzenia i wody – na szlaku na szczyt Kazbeku nie kupimy niczego po drodze, więc trzeba mieć swój suchy prowiant, liofilizaty, puszki itp. Koniecznie trzeba mieć zapas wody – w trakcie wędrówki spożyjemy jej znaczne ilości. Kuchenkę i inne rzeczy można wypożyczyć na miejscu – wspominam o tym w dalszej części tekstu.
W góry należy zabrać odpowiednie ubrania, buty i sprzęt – na eskapadę ubieramy się warstwowo, w odzież termiczną. Zabrać należy m.in. skarpety trekkingowe (2 pary), getry termoaktywne, spodnie trekkingowe, bluzkę termoaktywną, polar, na to kurtkę membranową i następnie puchową, czapkę, rękawiczki (2 pary), wysokie buty trekkingowe, okulary lodowcowe (ze względu na silne promieniowanie UV), podręczny plecak, latarkę czołową. Pamiętajcie, że w górach jest zawsze zimniej – w sezonie letnim temperatury na szczycie Kazbeku wynoszą ok. -20°C. Spodziewajcie się też zmiennej pogody – mogą wystąpić mgły, opady deszczu i śniegu, porywiste wiatry, burze.
W górach, już powyżej 1500 m n.p.m., organizm jest podatny na wystąpienie choroby wysokościowej – należy stopniowo adaptować się do większych wysokości, a także mieć przy sobie leki, które pomogą się uporać z objawami choroby. W przypadku silnych i nieustających symptomów należy jak najszybciej przerwać ekspedycję i zejść na niższe tereny.
Co można wynająć na miejscu? Butla z gazem, palniki i bojlery, raki, czekany, liny – to wszystko wypożyczycie na miejscu, w Stepancmindzie. Wynajmiecie tu też niezbędną obsługę przewodnika górskiego.
Plan wspinaczki na Kazbek
Sezon wspinaczkowy na Kazbek trwa od czerwca do października. Wejście na szczyt najlepiej zaplanować według poniższej rozpiski:
Dzień 1. Cminda Sameba – Betlemi Hut
Start od monastyru Cminda Sameba (2170 m n.p.m.). Piesza wyprawa do Betlemi Hut – stacji meteorologicznej (3653 m n.p.m.). Nocleg w Betlemi Hut. Warunki w stacji meteorologicznej są proste: spanie na potrójnych drewnianych „łóżkach”, w śpiworach (35 GEL za pryczę w schronisku lub 10 GEL za namiot). Prąd działa 3 godz. dziennie, woda pitna jest dostępna cały czas. Nie ma natomiast toalety – istnieje wprawdzie drewniany wychodek, ale jego stan jest na tyle opłakany, że większość idzie za potrzebą za któryś z głazów, co niestety nie wpływa pozytywnie na czystość lokalnego środowiska (pamiętajcie przy okazji o własnym zapasie chusteczek albo papieru toaletowego).
Dzień 2. Betlemi Hut – lodowiec Gergeti – Betlemi Hut
Ten dzień trzeba przeznaczyć na aklimatyzację. Wcześnie rano, po śniadaniu, podejście z Betlemi Hut do lodowca Gergeti (4300 m n.p.m.) – to odpowiedni moment na naukę chodzenia w klasycznych rakach oraz przygotowanie się na nieoczekiwane sytuacje przed szczytem. Powrót do Betlemi Hut, nocleg.
Dzień 3/4. Betlemi Hut – aklimatyzacja – Kazbek
Pobudka o 1.00 w nocy, śniadanie i start na szczyt Kazbeku. Aklimatyzacja do 4500 m n.p.m. i dalszy atak szczytowy do wysokości 5054 m n.p.m. W zależności od warunków pogodowych i czasu podejścia powinniśmy na szczycie być około godziny 8.00–11.00 rano. Jeżeli pogoda nie będzie dobra, trzeba wrócić na stację meteo i powtórzyć atak szczytowy kolejnej nocy.
Dzień 4/5. Kazbek – Stepancminda
Jeśli udało się zdobyć szczyt poprzedniego dnia, to w tym można wyruszyć w drogę powrotną do Stepancmindy. Po górskich trudach – zjazd „ogórkami” Mitsubishi Delica lub ładami do Stepancmindy. Czas na kawę i czaczę, czaczę i kawę, lunch i pora wracać Gruzińską Drogą Wojenną do Tbilisi. Chętni mogą zostać w okolicy dłużej, aby zwiedzić malownicze doliny Sno, Juta i Truso oraz wąwóz Darialski, o których opowiadam w dalszej części tekstu.
Wąwóz Darialski
Kto nie chce zdobywać Kazbeku – lub już to zrobił i pragnie odkryć więcej ciekawostek północnej Gruzji – znajdzie w okolicy Stepancmindy co najmniej kilka fascynujących miejsc. Można przykładowo ruszyć w kierunku granicy z Rosją i Parku Narodowego Kazbegi, żeby zobaczyć wąwóz Darialski, który stanowi część Gruzińskiej Drogi Wojennej. Wąwóz leży w dolinie rzeki Terek (po gruzińsku – Tergi) i ciągnie się przy granicy Gruzji i Rosji. Jego głębokość sięga 1000 m. Natomiast długość wąwozu Darialskiego zależy od tego, w których punktach przyjmiemy jego początek i koniec. Licząc od zbiegu rzeki Chkheri tuż za Stepancmindą do granicy z Rosją, ma on 11 km. Niektórzy liczą jednak odległość aż do miejscowości Zemo Larsi (Verkhny Lars), która leży na terenie Osetii Północnej, w Rosji – w tym układzie wąwóz ma 13,8 km.
Nazwa wąwozu Darialskiego wywodzi się od perskiego Dar-i Alan, co oznacza „brama Alanów” – w starożytności nazwa ta sugerowała, że wąwóz jest swoistym przejściem na ziemie zamieszkałe przez Alanów, czyli przodków Osetyjczyków. Zabytki piśmiennictwa podają rozmaite inne przydomki wąwozu. Ptolemeusz mówił o nim Fortes Sarmatica, czyli brama Sarmacka – zapewne nawiązując do sarmackiego pochodzenia Alanów. Z kolei Strabon zwał go Porta Caucasica, czyli „wrota Kaukazu” – jest to współcześnie najpopularniejsze określenie wąwozu Darialskiego. Znane są też takie historyczne brzmienia nazwy wąwozu, jak „wrota Iberii”, Portae Caspiae (brama Morza Kaspijskiego, które rozlewa się jednak dużo dalej na wschód od granic Gruzji), Darialni, Dariela, Brama Aragwi (czyli pobliskiej rzeki), Brama Ivsta i inne.
Tak wiele nazw wąwozu musi oznaczać tylko jedno: był on bardzo ważnym punktem na mapie Kaukazu. I faktycznie, pilnie strzeżony, chronił mieszkańców Kaukazu Południowego, w tym przodków dzisiejszych Gruzinów, przed atakami koczowniczych plemion z Kaukazu Północnego. W starożytności, prawdopodobnie ok. 150 r. p.n.e., wąwóz został wzmocniony fortyfikacjami wzniesionymi przez Rzymian i Persów. Na wysokiej, skalistej górze na lewym brzegu rzeki Terek, ok. 15 km na północ od Stepancmindy, wybudowano też twierdzę Dariali. Powstała za czasów antycznych i była dalej rozbudowywana we wczesnej epoce feudalnej, w jej architekturze odnaleziono też wpływy z innych czasów, jak i regionów. Nic dziwnego, bo strategiczny punkt obronny na północy Gruzji wpadł we wczesnym średniowieczu (od VII w.) w ręce Arabów. Pewne jest, że działało tu niegdyś więzienie – i to całkiem nowoczesne, bo archeolodzy odkryli po zachodniej stronie cytadeli stary wodociąg. Prócz niego w okolicy twierdzy odnaleziono fragmenty ceramiki i szkła, koraliki z agatu (minerał półszlachetny), a nawet groty scytyjskich strzał, które dowodzą, że dawniej wędrowali tędy zarówno kupcy, jak i wojownicy.
Dziś do wąwozu Darialskiego zapuszczają się głównie miłośnicy przyrody i historii. Niemal pionowe skały jaru nad błękitną, wartką rzeką Terek wyglądają fenomenalnie i tworzą jedno z najbardziej romantycznych miejsc na Kaukazie – uwiecznione na wielu fotografiach, obrazach, a także w wierszu „Demon” Michaiła Lermontowa, na podstawie którego Anton Rubinstein skomponował słynną operę pod tym samym tytułem.
Na trasie wzdłuż wąwozu, w stronę granicy z Rosją, jest poza samym urokiem wąwozu jeszcze parę atrakcji. Po lewej, 7 km za Stepancmindą, huczy w skałach Gveleti – wodospad Węży. Z wąwozu jest tu tylko niecały 1 km pieszej wędrówki w pięknych okolicznościach przyrody. Nieopodal są ruiny dwóch cerkwi oraz twierdzy Gveleti, w której gruziński król Dawid VIII schronił się w 1301 r. przed chanem Mongołów. Co ciekawe, wioskę Gveleti zamieszkiwali dawniej Inguszowie, a zbiory archeologiczne z tego regionu można obejrzeć w… muzeum Ermitaż w Sankt Petersburgu. Idąc szlakiem turystycznym za Gveleti, można natomiast dotrzeć do lodowca Devdoraki.
Z kolei kierując się Gruzińską Drogą Wojenną dalej na północ, można po prawej zobaczyć imponujący zespół klasztorny Dariali z 2005 r. Później jest już przejście graniczne z Rosją.
Dolina Sno
Wracając Gruzińską Drogą Wojenną ze Stepancmindy, warto jeszcze odbić w bok, w kierunku wioski Achkhoti. Parę kilometrów za nią znajdziemy urokliwą, nieco tajemniczą dolinę Sno. Słynie ona z gigantycznych kamiennych głów dłuta uznanego gruzińskiego rzeźbiarza Meraba Piraniszwilego. Wśród posągów rozpoznamy wizerunki Vakhtanga Gorgasalego (gruziński król Kartlii w latach 452–502 i święty Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego), Ilii Czawczawadzego (XIX-wieczny gruziński pisarz i działacz społeczny), Akaki Ceretelego (gruziński poeta, prozaik i publicysta z XIX/XX w.), Aleksandra Kazbegi (XIX-wieczny pisarz), Waży Pszawelego (XIX-wieczny pisarz) oraz innych zasłużonych dla kultury narodowej Gruzinów. W Sno są ponadto ruiny zamku rodu Guduszauri (według różnych źródeł pochodzi on z XVI lub XVII w.), a także rezydencja patriarchy gruzińskiego Kościoła.
Dolina Juta
Mając więcej czasu, można ruszyć dalej za Sno – do wioski i doliny Juta (Dżuta), która przycupnęła na wysokości 2150 m n.p.m. Bajeczny krajobraz Parku Narodowego Kazbegi rozpościera się tu zielenią pasterskich łąk i strzelistymi graniami masywu Chaukhi, a wszechobecną ciszę przerywa jedynie szmer górskich potoków. Z wioski prowadzi pieszy szlak Juta – Chaukhebi, wiodący nad oddalone o 3,5 km niewielkie jezioro z krystaliczną wodą. Wokół są łąki idealne do rozstawienia namiotu. To wspaniałe miejsce na relaks poza cywilizacją, do którego dotrzecie też konno.
Dolina Truso
Propozycją po drugiej stronie Gruzińskiej Drogi Wojennej jest natomiast dolina Truso, która uchodzi za najpiękniejszą w Gruzji. Dotrzecie tu, odbijając w wiosce Almasiani w prawo (patrząc od strony Stepancmindy), a następnie jadąc prosto za stacją kolejki linowej w Kobi. Dolina Truso rozciąga się wzdłuż rzeki Terek i słynie z białych i pomarańczowych trawertynów. Rdzawe w kolorze gleby, zieleń górskich łąk i błękit wody tworzą niesamowity krajobraz, a wypływy i wyziewy lokalnych źródeł mineralnych przesycają tutejsze powietrze zapachem siarki i żelaza, nadając jarowi magiczną aurę. Jest ona tym bardziej niesamowita, że szlak do doliny wiedzie przez opuszczone wsie z ruinami kamiennych domów i zniszczonymi krzyżami. Latem w okolicy można spotkać pasterzy, którzy na ukwieconych halach wypasają bydło i owce. Ok. 14,5 km za doliną, na wysokiej, niedostępnej górze znajduje się też forteca Zakagori. W jej pobliże najlepiej dostać się terenówką 4×4 – po obejrzeniu trzeba zawrócić, nie da się jechać dalej, bo kawałek stąd znajduje się posterunek straży i granica z terytorium spornym Osetii Południowej (z tego też powodu w okolicy można się spodziewać patroli pograniczników). Ale zawrócić warto, by raz jeszcze zapuścić się w brzozowe gaje i trawertynowe ostępy.
To oczywiście nadal nie koniec atrakcji regionu Chewi. Warto wspomnieć chociażby o wąwozie Artkhmo z wodospadami i pozostałościami kamiennych wsi (zaczyna się on w wiosce Achalciche, 10 km od Stepancmindy, na trasie między Sno i Jutą – oczywiście nie należy mylić tej maleńkiej osady z miastem Achalciche w regionie Samcche-Dżawachetii na południu kraju 😉). Doświadczeni alpiniści biorą też na cel szlak trekkingowy z wąwozu Khde do Juty – jest bardzo trudny, a przejście go zajmuje 3 dni (2 noce biwakowania). Gdybyście byli zainteresowani, to szlak ten liczy 17 km, zaczyna się na wysokości 1300 m n.p.m. w wąwozie Darialskim, na prawym brzegu rzeki Khdestskali (po rosyjsku zwanej Kistinką), a dalej wiedzie dziką doliną przez przełęcz Kibishi (3500 m n.p.m.), skalne półki, urokliwe górskie łąki i zaułki z szumiącymi wodospadami. To jednak wyprawa dla zaawansowanych miłośników Kaukazu, który wciąż ma w zanadrzu wiele piękna do odkrycia.
Z widokiem na Kazbek – informacje praktyczne
Jak dojechać do Stepancmindy?
Dojazd do Stepancmindy (Kazbegi) jest prosty. Można tu dotrzeć marszrutką z Tbilisi, która kosztuje 10 GEL, albo taksówką (ceny ok. 150–170 GEL). Jeden i drugi środek transportu złapiecie na stacji Didube. Możecie też oczywiście wybrać się ze mną na wycieczkę jednodniową z Tbilisi do Stepancmindy.
Gdzie zjeść w Stepancmindzie?
- Shorena’s Hotel Bar – to moja ulubiona restauracja w Stepancmindzie. Ceny nie należą do najniższych, ale zjecie tu m.in. smaczną zupę lobio (fasolową), chinkali, chaczapuri, rozmaite sałatki, dania mięsne i inne.
- Rooms – klimatyczna, designerska restauracja przy hotelu, o którym wspominam poniżej.
Noclegi z widokiem na Kazbek – gdzie spać w Stepancmindzie?
Wartych polecenia miejsc na noclegi w Stepancmindzie jest co najmniej kilka, m.in. Polish House, Rooms Hotel, SNO. Szczegółowe informacje o tych pensjonatach i hotelach znajdziecie w artykule Gdzie spać w Kazbegi (Stepancminda).
Zdjęcie tytułowe: Łukasz Babicz.
Nie jestem górskim łazikiem, ale pomnik przyjaźni polsko-gruzińskiej chętnie bym zobaczyła. Trochę mi przypomina bułgarską monastrię Rila.
A samo prowadzenie Łady, to dopiero musi być czad 😀
Czad, dokładnie 🙂 Nawet zastanawiałem się czy nie kupić sobie takiej Łady do jazdy w Gruzji lub w Polsce.
Ten pomnik przyjaźni bardzo efektowny… super to wygląda. Widocznie relację się oziębiły skoro o to nie dbają…
Ociepliły jak najbardziej ale Gruzini dbają głównie o cerkwie a nie o jakieś stare pomniki 😉
Wygląda znajomo, nawet tytuł taki sam ;p
Tak? Sorry, wypadek przy pracy 🙂
Co do wiz Rosyjskich to niestety Gruzini nie mogą sobie pozwolić na wprowadzenie ich z jednej prostej przyczyny, są mocno uzależnieni od swoich północnych sąsiadów. A Rosja jak to Rosja, z takiej przyczyny mogą poczuć się obrażeni i zaprzestać importu/eksportu od Gruzinów.
Zdjęcia wspaniałe a relacja naprawdę udana 🙂
Dziękuję 🙂 Trudno kraikowi, w którym mieszka jakieś 4,5 mln ludzi rywalizować z gigantem gdzie mieszka 138 mln ludzi. Zawsze to mówię – Ruskie jeszcze nie raz nas wszystkich zmiotą i przykryją czapkami 🙂
Wspaniały opis wyprawy :). Ja co prawda chodzę tylko po Alpach i to nie po takich wysokościach, ale chętnie przeniosłabym się na chwilę w gruzińskie klimaty. Brak internetu niby nie powinien dziwić, nawet w Alpach są takie miejsca, ale mimo wszystko zawsze widzę zagubionych turystów w schroniskach, bo komórka nie działa :).
Zapraszam 🙂
Ale widoki! Chciałabym zdobyć te szczyt, ale jak robiłam trek po Himalajach, to źle się czułam już przy 3600 m.
Jasne, są bariery, których się nie przekroczy. Ja kocham Gruzję ale szczerze mówiąc to wcale się dobrze nie czuję na „wysokościach”, zdecydowanie wolę niziny.
uwielbiam ten pomnik, jest tak absurdalnie piękny, a lokalizacja pośrodku niczego tylko mu uroku dodaje! ale zapamiętałam go w jeszcze gorszym stanie, nie aż tak kolorowo, może go przez 4 lata trochę podciągnęli 😉 a o tym wąwozie pierwsze słyszę! pięknie się prezentuje!
Nie sądzę żeby coś się zmieniło, to pewnie kwestia pogody i dobrego zdjęcia 😛