Gruzińska Droga Wojenna to starożytny szlak wojskowy, handlowy i podróżniczy. Jedna z najbardziej spektakularnych górskich tras w Gruzji, którą wieki temu wędrowały armie rzymskie, perskie i mongolskie, kupcy, ludy migrujące między Azją i Europą. Teraz dzień w dzień ciągną tędy setki tirów – oraz turyści podążający do kurortu narciarskiego Gudauri, słynnej cerkwi Cminda Sameba i na Kazbek, trzeci najwyższy szczyt kraju.
Wytyczenie lub odkrycie niektórych naturalnie istniejących dróg świata musiało być czystym szaleństwem. Ale pojawiają się one wszędzie tam, gdzie jest człowiek, nawet w najbardziej surowych przyrodniczo rejonach. Każda droga to namacalny dowód ludzkich potrzeb i pragnień. Świadectwo śmiałych kroków, które często zmieniały losy lokalnych społeczności, a nawet całych państw. Niegdyś o drogi walczono na śmierć i życie, bo po ich drugiej stronie czekało mamiące bogactwo wrażeń, osiągnięć, dostatku.
Nie inaczej było z Gruzińską Drogą Wojenną – kultowym szlakiem przez góry Wysokiego Kaukazu. W swojej długiej historii widział on już kupców z różnych stron świata, gruzińskich mnichów (z Biblią spisaną po gruzińsku krzewili chrześcijaństwo w aułach, czyli górskich osadach na Wysokim Kaukazie po stronie północnej, w Czeczenii, Dagestanie etc.), rosyjskich żołdaków z armatami, kierowców ciężarówek wypchanych rozmaitymi towarami, turystów z aparatami. I wcale nie byli oni jedynymi, którzy przedzierali się tędy w poszukiwaniu szczęścia.
Spis treści
Gruzińska Droga Wojenna – historia Drogi Darialskiej
W starożytności rejony Kaukazu były zamieszkiwane przez rozmaite plemiona m.in. Sarmatów, graniczących na południu z Kolchidami i Iberami Kaukaskimi (dzisiejsza Gruzja), a na południowym wschodzie z Albanami Kaukaskimi (obecnie tereny Azerbejdżanu i Dagestanu) i innymi grupami etnicznymi. Ludność ta, w pogoni za terenami łowieckimi, wodą i innymi dobrami niezbędnymi do przetrwania albo za wrogiem, któremu trzeba było czasem dać łupnia, porywała się na niebezpieczne górskie wyprawy. Zapewne właśnie tak odkryła, że przez wąwóz Darialski w dolinie rzeki Terek – zwany „wrotami Iberii” lub „wrotami Kaukazu” – prowadzi naturalne przejście, dziś oddzielające Gruzję i Rosję.
Przez stulecia szlak biegnący na północ i południe od wąwozu Darialskiego funkcjonował na mapach jako Droga Darialska. Obecna nazwa i przebieg trasy – Gruzińska Droga Wojenna (gruz. საქართველოს სამხედრო გზა, co czyta się jako Sakartwelos Samchedro Gza) wiedzie z Tbilisi do rosyjskiego Władykaukazu w autonomicznej republice Osetii Północnej – biorą natomiast swój początek w XVIII w., gdy Gruzją i okolicznymi terytoriami zaczęli władać Rosjanie. Jeszcze w 1783 r. Królestwo Kartlii i Kachetii oraz Imperium Rosyjskie podpisały traktat gieorgijewski, który z jednej strony nakładał na Gruzinów wierność rosyjskiemu carowi, a z drugiej – zobowiązywał Rosjan do obrony wschodniej Gruzji przed najazdami tureckimi i perskimi. Już dwa lata później okazało się, że Rosjanie mieli ów traktat w głębokim poważaniu – Persowie wdarli się do wschodniej Gruzji i osłabili jej siły. To było na rękę carowi, który na początku XIX w. wcielił kraj w granice imperium. Aleksander I miał gargantuiczne ambicje, aby utrzymać protektorat nad Kaukazem i stąd podbijać kolejne ziemie. Aby usprawnić komunikację między rozrastającymi się terytoriami zależnymi, rozkazał więc przeprowadzić budowę nowoczesnej jak na owe czasy nawierzchni Drogi Darialskiej. Szeroko zakrojone prace kosztowały bajońską sumę. Nadzór nad projektem i realizacją powierzono zaś Polakowi, Bolesławowi Statkowskiemu (co ciekawe, Rosjanie uważają go za swojego obywatela, ale w rzeczywistości Statkowski herbu Kościesza wywodził się z jednego z najstarszych polskich rodów szlacheckich). Szlak otwarto ponownie w 1861 r. Największe osiągnięcie budowlane polskiego inżyniera okrzyknięto też wkrótce Gruzińską Drogą Wojenną – bo było już jasne, do jakich celów będą z niego korzystać Rosjanie. Przydomek drogi przetrwał do czasów obecnych, ona sama jest dziś natomiast jedną z istotniejszych tras tranzytowych między Rosją i Kaukazem oraz wielką atrakcją turystyczną.
Dzień w dzień Gruzińską Drogą Wojenną suną setki ciężarówek na ormiańskich, gruzińskich, rosyjskich, ukraińskich, azerbejdżańskich i niezidentyfikowanych rejestracjach z Azji Centralnej. Zmieniają się wpływy polityczne, trwają wojny, obalane są rządy, zamykają się i otwierają granice, ale handel nadal kwitnie, co świetnie widać również wśród górskiej dziczy na północnym krańcu Gruzji. Nie brakuje tu również turystów, których szlak prowadzi prosto pod słynny pięciotysięcznik – uśpiony wulkan – Kazbek (5054 m n.p.m. – wysokość wg najnowszych pomiarów z maja 2019 r.), majestatyczną, trzecią co do wysokości górę Gruzji, owianą interesującymi legendami i tradycjami wspinaczkowymi, gdzie w sezonie maszerują dzielnie dziesiątki zdobywców. Lecz zanim turyści dosięgną wzrokiem Kazbeku – co i rusz zatrzymują się na zwiedzanie fortyfikacji, rzek, rezerwuarów, dolin, rozmaitych skarbów historii i przyrody Drogi Darialskiej. Nie są tu przecież pierwsi, a historia pozostawiła na tej trasie oszałamiające pamiątki minionych epok.
Zobacz najciekawsze miejsca podczas wycieczki Gruzińska Droga Wojenna 8 dni.
Kierunek: Gruzińska Droga Wojenna
Jestem jeszcze w Mcchecie, dawnej stolicy Gruzji, jeszcze w cerkwi Dżwari, gdzie z inicjatywy św. Nino, chrzcicielki Gruzji, stanął pierwszy na ziemiach gruzińskich krzyż. Stoję przy balustradzie, a w głowie znowu gra zimna muzyka: „Trzymam mokrą dłoń, balustrada, most, już za chwilę wiem, nas tu nie będzie” – śpiewał Grzegorz Kaźmierczak z Variété. Prawda, za chwilę nas tu nie będzie. Patrzę na biegnącą u podnóża góry drogę, którą jeszcze do niedawna określano na wyrost mianem „autostrady”. Przecina ona kraj w poprzek, ze wschodu na zachód. Zaczyna się niedaleko Tbilisi, kończy w połowie kraju, kawałek za Gori, gdzie zjeżdża się na jednopasmówkę okraszoną owocowymi straganami, a potem, w Chaszuri (Khashuri), hamakami i dmuchanymi akcesoriami do pływania. Za czasów prezydentury Miszy Saakaszwilego oddawano kilometr drogi co 10 dni. Obecnie prace znacznie zwolniły. Jeszcze sporo brakuje, aby nowa asfaltówka dotarła do miasteczka Chaszuri, skąd rozwidlają się dwie trasy – jedna w kierunku Bordżomi i Achalciche, czyli Małego Kaukazu zmierzającego w stronę południowej granicy z Armenią, a druga do Kutaisi, legendarnej krainy Kolchidy i nad Morze Czarne. Łapię kierunki – północ (Wysoki Kaukaz, Rosja), południe (Mały Kaukaz, Armenia, Turcja), wschód (granica z Azerbejdżanem), zachód (Morze Czarne). Cały świat. No to jedziemy.
Ruszamy złowrogo nazwaną Gruzińską Drogą Wojenną na północ, ku jedynemu w Gruzji naturalnemu przejściu przez góry Wysokiego Kaukazu, które na długości ok. 1200 km oddzielają światy demokratycznych krajów Kaukazu Południowego (Gruzji, Armenii, Azerbejdżanu) od również zamieszkiwanych przez górali krajów siłą wcielonych w struktury Federacji Rosyjskiej. Pasma górskie rozciągają się od Mórz Czarnego i Azowskiego na zachodzie i po wschód, gdzie wpadają do Morza Kaspijskiego. Na krańcach można się przecisnąć z jednej strony przez separatystyczną Abchazję, gdzie leży granica z Rosją nieuznawana przez Gruzję i większość świata, albo przez Azerbejdżan. Wte i wewte cholernie daleko – z lewej zapomniany mandarynkowy raj, z drugiej kraj muzułmański, gdzie lokalsi modlą się do lwa w ZOO, który rzekomo ryczy: „Allah”. Jest jeszcze tunel w separatystycznej Osetii Południowej, chrześcijańskiej republice, która zapragnęła dołączyć do swoich muzułmańskich braci na północy, gdzie nikt na nich nie czekał. Kto może, ciśnie więc przez odcinek Gruzińskiej Drogi Wojennej, łączący Tbilisi z leżącym w Osetii Północnej Władykaukazem, słynną twierdzą założoną za carskich czasów, której celem istnienia było narzucenie jarzma niepokornym plemionom i kontrolowanie istniejących od stuleci szlaków kupieckich.
Gruzińska Droga Wojenna – Rezerwuar Żinwali
Tuż za miejscowością Natakhtari – słynie ona z browaru, z którego pochodzą też popularne lemoniady Natakhtari, jest tu też lotnisko, skąd latają linie Vanilla Sky do Ambrolauri i Mestii – płaska jak deska dolina szybko ustępuje wzniesieniom, krajobraz zmienia się z minuty na minutę. Za kolejnym zakrętem, ledwie 55 km od Tbilisi, rozlewa się pierwsza atrakcja Gruzińskiej Drogi Wojennej – zbiornik wodny Żinwali (Zhinvali). To jedna z największych elektrowni wodnych w Gruzji, na której potrzeby zalano w 1985 r. obszar 11,5 km2 na rzece Aragwi. Wytworzona tu energia elektryczna oraz woda, której w zbiorniku jest 520 mln m3, w całości zabezpieczają potrzeby Tbilisi. Ciekawostką jest, że pod wodą znalazła się cerkiew Dżwari Patosiani z XII w. – można ją zobaczyć przez 6 miesięcy w roku przy niskim poziomie wody. Niektórym wystarczy już sama obserwacja miejscowej przyrody z jednego z ładniejszych punktów widokowych. W turkus wody Żinwali wcinają się łagodnie zielone wzgórza, jesienią tonące w barwnym kalejdoskopie. To zresztą piękne miejsce na relaks o każdej porze roku. Spragnieni wypoczynku Gruzini podjeżdżają tu samochodami (zjazd nad jezioro jest obok twierdzy Ananuri) tak blisko, jak tylko mogą – gdyby mogli, wjechaliby aż do wody. W Żinwali można się kąpać, o dziwo nie znajdziemy tu jednak żadnej żeglugi, o co często pytają mnie turyści. Znad rezerwuaru Żinwali można jechać do legendarnej Chewsuretii lub Gruzińską Drogą Wojenną prosto do Stepancmindy. Ale jeszcze przez moment pozostajemy w okolicy, żeby 9 km dalej zwiedzić wspaniały zabytek o burzliwych dziejach.
Gruzińska Droga Wojenna – Twierdza Ananuri
Nad jednym z północnych brzegów zbiornika Żinwali wznosi się dumnie twierdza Ananuri (XVI–XVIII w.). A raczej to, co pozostało po kompleksie pałacowo-klasztornym książąt Aragwi. Ród ten rządził pobliskim obszarem od XIII w., ale wystarczyło niecałe stulecie, by został wybity w pień. Wszystko zaczęło się w roku 1739, kiedy armia z rywalizującego o władzę gruzińskiego księstwa Ksani, pod dowództwem księcia Szansze, postanowiła najechać Aragwi i podpaliła twierdzę. Od tamtego czasu Ananuri stało się świadkiem aż kilkunastu krwawych pogromów ludności, kiedy ciemiężeni chłopi buntowali się przeciwko Szansze i kolejnym władcom. Nikt się z chłopami jednak nie patyczkował. Z pieśnią na ustach wyrzynano wszystkich. Jedni zdobywcy wkrótce sami zostali ofiarami. Wąż Uroboros dławił się ogonem. Te i wiele innych historii nadal kryją się za solidnymi, kamiennymi ścianami i kilkupiętrowymi bastionami, które łączy mur kurtynowy. Na dziedzińcu cytadeli zobaczymy basztę obronną typu chewsurskiego z XV w. (kamienna konstrukcja ze schodkowym dachem piramidalnym), cerkiew Ducha Świętego oraz główną katedrę Najświętszej Maryi Panny (Matki Bożej) z grobami książąt Aragwi, płaskorzeźbami krzyża gruzińskiego i freskami z XVII–XVIII w. (jedno z malowideł przedstawia Trzynastu Ojców Syryjskich). Zabytkowa twierdza jest od 2007 r. kandydatem do listy światowego dziedzictwa UNESCO.
Cerkiew w Ananuri. Fot. Łukasz Babicz. Fot. Łukasz Babicz.
Zobacz drugą część wyprawy: Z widokiem na Kazbek.
Radzieckie cmentarzysko w Pasanauri
Za Ananuri robi się bardziej dziko. Zalesione zbocza gór obejmują Gruzińską Drogę Wojenną z każdej strony, po prawej meandruje rzeka Aragwi, rozlewa się w to mniejsze, to większe koryta. W miasteczku Pasanauri – słynącym jako kolebka mtiuleti, czyli chinkali z baraniną – zatrzymujemy się w pięknym punkcie widokowym, gdzie łączą się dwie rzeki, Czarna i Biała Aragwi. Obie niosą barwiące je substancje mineralne, jedna na biało, druga na czarno, co daje wspaniały efekt wizualny, który może kojarzyć się z kawą latte. Parafrazując „Czterech pancernych…”, pies skacze (jak w całej Gruzji, tak i tutaj biegają bezpańskie czworonogi), my stoimy, rzeka płynie. Obserwujemy, jak spienione wody przetaczają się po kamieniach, niby wartko, niby leniwie. Jesteśmy tylko 90 km od Tbilisi, ale czuć, że powoli wdrapujemy się do innego świata. Przy wyjeździe z miasteczka mijamy jeszcze cmentarzysko arcydzieł motoryzacji radzieckiej. Znajdują się one na prywatnej posesji, której jednak nikt nie pilnuje, dlatego warto zatrzymać się tu na unikalne zdjęcia.
Gudauri – narty, paralotnie, rafting
Wspinamy się coraz wyżej w szczyty Kaukazu. Powoli pokonujemy zakręty i stromizny, które na ok. 2200 m n.p.m. prowadzą prosto do miasteczka Gudauri, oficjalnie zamieszkanego przez ok. 50 osób. Dawno temu działał tu punkt pocztowy, w którym wymieniano konie na dalszą podróż. W 1887 r. uruchomiono lokalną stację meteorologiczną. W 1988 r., za sprawą austriackich budowniczych, otwarto natomiast pierwszy hotel Marco Polo, który istnieje do dziś, pozostaje najdroższym hotelem w Gudauri i zupełnie zmienił charakter niepozornej mieściny.
Dziś Gudauri to słynny zimowy kurort, który ściąga do Gruzji chętnych na wycieczki narciarskie z różnych stron świata. Można tu dotrzeć z Tbilisi marszrutką (koszt ok. 7 GEL) albo taksówką (ok. 150 GEL). W Gudauri czeka aż 70 km znakomitych tras zjazdowych na zboczach dwóch trzytysięczników: Kudebi (3008 m n.p.m.) i Sadzele (3260 m n.p.m.). Do dyspozycji są wyciągi krzesełkowe i talerzykowe, maty wyciągowe dla dzieci, a także nowa atrakcja – otwarte w 2019 r. trzy kolejki gondolowe. Jedna z kolejek łączy Gudauri z Kobi – trasa liczy 7,5 km i biegnie z nizin w Kobi nad Przełęczą Krzyżową na drugą stronę pasma górskiego. Według informacji gruzińskich mediów przejazd kolejką zajmuje tylko 15 min., jednak w praktyce wychodzi ok. 30 min. Bilet na kolejkę kosztuje 20–30 GEL w zależności od sezonu – według zapowiedzi gondola ma działać latem i zimą. Zmotoryzowanych ucieszy parking na kilkaset aut przy dolnej stacji kolejki w Kobi.
Ponadto w Gudauri znajdziemy profesjonalne wypożyczalnie sprzętu, doświadczonych instruktorów (mówią w wielu językach, w tym po polsku), a na dokładkę niezły wybór zróżnicowanej bazy gastronomicznej i hotelowej (od luksusowych apartamentów po tanie hostele). Wszystko to czyni z Gudauri raj dla miłośników śnieżnych rozrywek – i to w miejscu, które mimo rosnącej popularności nadal jest wolne od tłumów spotykanych np. w Alpach czy Tatrach. Bardziej szczegółowo o lokalnej bazie na zimowy wypoczynek pisałem w artykule Narty w Gruzji. Gudauri, do którego lektury również zachęcam.
Stale intryguje mnie zagospodarowanie kurortu. Podczas kilkunastu lat zwiedzania Gruzji i Gruzińskiej Drogi Wojennej zdarzało mi się nie raz nocować w Gudauri, które chociaż zimą aspiruje do szumnego miana „gruzińskiego Aspen”, to już latem schodzi do poziomu „polskie Rytro w 1992 r.”. Według koncepcji jeszcze z czasów sowieckich Gudauri miało przyciągnąć zachodnich turystów – i to się udało, bo przyjeżdża tu wielu Rosjan i Ukraińców, są też Polacy, Brytyjczycy, Niemcy. Sprowadzeni z Austrii eksperci wybudowali nowoczesne wyciągi narciarskie i hotele (obecnie działa tu kilkadziesiąt hotelików, apartamentowców i pensjonatów), lecz poza porządną infrastrukturą zabrakło know-how, jak rozkręcić tak genialnie położoną miejscowość z niezaprzeczalnymi atutami przyrodniczymi również w inne pory roku i wtedy, gdy… zachodzi słońce. To wszystko stopniowo się zmienia i, o czym pisałem już w zimowej wersji tekstu o Gudauri, jestem wręcz zawstydzony wielością i rozmachem inwestycji, które tu powstają. Ale nadal więcej jest w Gudauri do roboty zimą jak latem.
Byłbym oczywiście jednostronny, nie wspominając o rozwijającym się tu paralotniarstwie i raftingu. Lotnie to atrakcja dla odważnych, ale widoki z góry – fenomenalne! Z kolei spływy, w zależności od wybranego poziomu trudności, są atrakcją, którą warto rozważyć w poszukiwaniu emocji nadal niezapomnianych, lecz jednak o mniejszym poziomie ekstremum. W tej okolicy organizuje się spływy na rzece Aragwi (m.in. we wspomnianym już miasteczku Pasanauri). Z uwagi na warunki atmosferyczne odbywają się one od połowy kwietnia do połowy października. Żeby skorzystać z oferty, należy mieć ukończone 15 lat, a minimalna liczba uczestników to 8 osób.
Za dnia można także udać się pod monumentalny pomnik przyjaźni gruzińsko-rosyjskiej. Niszczejąca i absurdalna budowla jest zlokalizowana 4 km za Gudauri, na skraju wzniesienia, z którego roztacza się spektakularna panorama okolicy. Widoki zachwycają już z tunelu, który trzeba pokonać, aby dostać się w to miejsce. Pomnik, który miał symbolizować rosyjsko-gruzińską „przyjaźń”, wybudowano w 1983 r. z okazji 200-lecia traktatu georgejiwskiego – tego samego, który Rosjanie zbagatelizowali, aby kilkanaście lat po jego podpisaniu zagarnąć Gruzję w swoje granice. Tak czy inaczej, autorem modernistycznego monumentu z ery sowieckiej jest architekt Giorgi Gogi Chakhav – w 1975 r. zaprojektował on również budynek Ministerstwa Dróg Ruchu Samochodowego w Tbilisi (teraz mieści się tu Bank Gruzji, Sakartvelos Banki). Natomiast autorem pomnikowej mozaiki, składającej się z 1217 płytek, jest Nodar Malazonia. Na mozaice przedstawione są wszystkie republiki radzieckie, gruzińska królowa Tamar i fragment poematu Shoty Rustawelego „Rycerz w tygrysiej skórze”.
Kilka lat temu wjeżdżaliśmy do samego pomnika Mercedesem Sprinterem. Dzisiaj i tam zawitała „turystoza”. Są stragany z pamiątkami, grzane wino, owoce, miody, skarpetki. Przy pomniku rozpościerają się słynne gruzińskie widokówki, w tym takie, które nieodparcie kojarzą się z Indiami – a to z racji wałęsających się swobodnie krów i innych nieomal świętych zwierząt na drodze. 😉
Gdy przychodzi jednak zanocować w Gudauri latem, wiosną albo jesienią, raczej trudno czymkolwiek więcej zapełnić wolny czas. Nie zliczę, ile odcinków seriali tu obejrzałem podczas każdego z pobytów. Bo nie wiem, co innego można poza sezonem zimowym robić w Gudauri wieczorem i w nocy. Sklep przy stacji benzynowej jest otwarty do 18.00, działają różne knajpy, ale brakuje dodatkowych atrakcji. Jest oczywiście rozwiązanie – konkretnie się napić – ale nam, Europejczykom, nie radzę spożywać mocnych alkoholi na takiej wysokości. Na poziomie 2200 m n.p.m. nasza krew jest rozrzedzona, organizm reaguje inaczej. Można się obudzić w środku nocy z bezdechem albo potwornym bólem głowy. Gdy zapada zmrok, najlepiej więc uderzyć w kimę, byle przetrwać do świtu. A w Gudauri każdy radzi sobie ze snem, jak potrafi. Niektórzy odpływają błyskawicznie i śpią snem sprawiedliwych. Inni, w tym ja, kręcą się nerwowo w nadziei, że po kolejnej godzinie w końcu uda się im zamknąć oczy. A rano trzeba ruszać dalej.
Zobacz drugą część wyprawy: Z widokiem na Kazbek.
Przełęcz Krzyżowa i Kwaśna Woda
Niedaleko za Gudauri przekraczamy najwyższy punkt Gruzińskiej Drogi Wojennej – Przełęcz Krzyżową na poziomie 2395 m n.p.m. Tutaj jest także strefa wododziałowa. Po prawej stronie strumienie zasilające rzekę Aragwi (dwie rzeki Aragwi – Czarna i Biała – łączą się i już jako jedna rzeka wpadają do Mtkwari) płyną na południe. Po lewej swój początek bierze rzeka Terek, płynąca przez Czeczenię na północ. Obie wpadają setki kilometrów dalej do Morza Kaspijskiego.
Na samym szczycie asfaltowej drogi są pomnik i cmentarz niemieckich jeńców wojennych, którzy po II wojnie światowej pracowali na terenie Gruzji. Cmentarz został odrestaurowany w 2002 r. przez rząd Niemiec.
Po przejechaniu Przełęczy Krzyżowej jest jeszcze jedno interesujące miejsce – Kwaśna Woda, od 2007 r. lokalny pomnik przyrody. Pod zagadkową nazwą odkryjemy imponujące trawertyny, ukształtowane przez podziemną wodę, która stale żłobi skały w ciekawe formy. Co smutne, w trakcie prac drogowych miejscami naruszono geologię skał, przez co cieki wodne wyschły. Po skałach można jednak chodzić (przyczepność jest bardzo dobra). Po drugiej stronie drogi, między straganami, jest zejście do źródełka, z którego można nabrać wody – ma intensywny, metaliczny posmak.
Stepancminda u stóp Kazbeku
Gruzińska Droga Wojenna wije się dalej. Im bliżej granicy z Rosją, tym więcej ciężarówek, większy ruch, żeby nie powiedzieć tłok. Stepancminda – miasteczko położone 154 km od Tbilisi, w historycznej krainie Chewi, tej samej co Chewsuretia, znajdująca się tuż za górami – już blisko. To ostatnia miejscowość po gruzińskiej stronie kultowej Drogi Darialskiej. Ale zanim zawrócimy w drogę powrotną, czekają nas tu jedne z największych atrakcji Gruzji: eskapada autami terenowymi na wzgórze do cerkwi Cminda Sameba, spotkanie z wąwozem Darialskim, obłędnymi dolinami Sno, Juta i Truso, i w końcu z imponującym Kazbekiem. Ale to już inna kaukaska opowieść, na którą zapraszam w artykule Z widokiem na Kazbek.
Gruzińska Droga Wojenna – informacje praktyczne
Gruzińska Droga Wojenna – jak dojechać
Gruzińską Drogę Wojenną zwiedzicie taksówką, wynajętym samochodem, w trakcie zorganizowanej wycieczki, np. z moją firmą Tamada Tour, albo transportem publicznym. Marszurtki z Tbilisi do Stepancmindy odjeżdżają z dworca autobusowego Didube. Jeżeli chcecie dosiąść się na trasie (np. w Ananuri) to nie zawsze może być taka możliwość. Wycieczkę Gruzińską Drogą Wojenną oferuję także w formie jednodniowego wypadu z Tbilisi.
Gruzińska Droga Wojenna – czas zwiedzania
Wyprawę na trasie Tbilisi-cerkiew Dżwari-zbiornik Żinwali-twierdza Ananuri-miasteczko Pasanauri-Gudauri-Przełęcz Krzyżowa-Kwaśna Woda-Stepancminda-Cminda Sameba-Tbilisi możecie zrealizować w jeden dzień. Jeżeli tylko macie możliwość to warto spędzić tam więcej czasu i odwiedzić także miejsca, o których napisałem w artykule Z widokiem na Kazbek.
Sprawdzone noclegi w Gudauri
- Happy Yeti Hostel – polski hostel ze świetną atmosferą i zespołem cudownych ludzi.
- Monte – hotel wart uwagi nie tylko zimą, również latem, można się rozkoszować fantastycznymi widokami!
- Alpina – jeden z ulubionych hoteli Uczestników moich wycieczek. Piękne pokoje, smaczne jedzenie, 500 m do wyciągu.
- Carpe Diem – 4-gwiazdkowy hotel z sauną, salą kinową i dostępem do wyciągów. W Carpe Diem znajdziecie także jedną z najlepszych wypożyczalni nart w Gudauri.
- Marco Polo – najstarszy i najdroższy hotel w Gudauri wybudowany przez Austriaków. Posiada własny basen, centrum SPA, dostęp do wyciągów.
Przybij podróżniczą piątkę!
Korzystając z podanych w artykule linków w celu rezerwacji hoteli na portalu Booking, zyskujesz dostęp do sprawdzonych przeze mnie miejsc. Ja dzięki Twojej aktywności zyskuję kilka groszy od Booking.com, co pozwala mi na utrzymanie i rozwijanie bloga PolakoGruzin.pl. Dziękuję i życzę Ci niezapomnianych podróżniczych wrażeń!
Zdjęcie tytułowe: Łukasz Babicz.