Zostawiam za sobą szczyt Kazbeku. Niestety nie wypatrzyłem tam Prometeusza przykutego do skały ani ptaszyska, które wyjadałoby jego wnętrzności. Niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, ale oryginalna wersja mitu jest rdzennie gruzińska. Na Kaukazie bohater od zarania dziejów jest znany jako Amirani. Podobnie jak grecki sobowtór walczył on ze złymi mocami, w kilku wersjach opowieści ukradł bogom ogień i dodatkowo nauczył ludzi, jak wytwarzać wino. Masakrując kolejnych niegodziwych gigantów i odkrywszy własną nieśmiertelność, Amirani poczuł się tak pewnie, że rzucił wyzwanie najwyższemu bóstwu – Getriemu. Po przegranym pojedynku został przez Getriego ukarany i uwięziony na wieki. Dalszą część historii znacie.
Ucisk na gruzińskim kręgosłupie
Zjeżdżam z Gruzińskiej Drogi Wojennej niedaleko Mcchety i kieruję się na zachód. Po drodze warto zatrzymać się w Gori, mieście rodzinnym Józefa Stalina, a także w najstarszym w Gruzji mieście skalnym Upliscyche. O tych miejscach będą traktować kolejne posty poświęcone zwiedzaniu Gruzji. Krajobraz zmienia się z minuty na minutę, wciąż budowana dwupasmówka szumnie nazywana autostradą prowadzi przez sam środek kraju, kręgosłup Gruzji, który w centralnym odcinku uciskany jest przez ciało obce, separatystyczną „Osetię Południową” (Samachablo lub region Cchinwali). Stąd aż po Wysoki Kaukaz ciągnie się nieuznawany twór „państwopodobny”, który pozostaje oczywiście pod czułą ochroną zatroskanej Federacji Rosyjskiej.
Republika Osetii Południowej – to brzmi tak dumnie i pięknie, choć jak to zwykle bywa na Kaukazie – zdecydowanie na wyrost. Historyczny gruziński region Samachablo. Dwa większe miasta, Cchinwali i Dżawa, kilkadziesiąt wioseczek. Wszystkiego jakieś 75 tysięcy ludzi. Gdyby nie wojna w 2008 roku, to mało kto na świecie zdawałby sobie sprawę, że coś takiego w ogóle istnieje. A jest, działa i w tych dekoracjach żyją zwykli ludzie. Tendencje narodowo-wyzwoleńcze nie są sprawą nową. Antygruzińskie protesty na terenie dzisiejszej Osetii pojawiały się na przestrzeni wieków, poczuciu odrębności sprzyjały czasy pogromów i perskiej okupacji, najazdów Tamerlana i wreszcie początki XX wieku, gdy Gruzja na sekundę (1918–1921) odzyskała niepodległość z jedynym na świecie rządem mienszewików. Osetyjczycy z południa pragnęli połączenia z braćmi na północy i utworzenia niezależnego państwa. W wyniku bolszewickich gierek nic z tego nie wyszło. Jedyne, co udało się załatwić, to efemeryczny Południowoosetyjski Obwód Autonomiczny, który funkcjonował w latach 1921–1989. Po upadku Związku Radzieckiego doszło na początku lat 90. do kolejnych prób uniezależnienia się Osetii od władzy w Tbilisi podburzanych przez idiotyczne narodowe hasła typu „Gruzja dla Gruzinów” głoszone przez gruzińskiego prezydenta Zwiada Gamsachurdię zachowującego się jak dziecko we mgle, który niedługo potem został obalony i ratował się ucieczką do Czeczenii.
5 dni wojny – 7–12 sierpnia 2008 roku
W latach 1991–1992 co jakiś czas dochodziło do działań wojennych i prób zawieszenia broni. Rozejm przetrwał do 2004 roku, a kolejne działania nowego gruzińskiego rządu na czele z prezydentem Miszą Saakaszwilim doprowadziły do wojny w 2008 roku.
Micheił Saakaszwili, wykształcony w USA i wspierany przez Amerykanów, za jeden z celów postawił sobie odzyskanie kontroli nad separatystycznymi regionami i przywrócenie integralności kraju. W 2004 roku pod groźbą użycia wojska udało mu się przywrócić panowanie nad Autonomiczną Republiką Adżarii, którą jak prywatnym folwarkiem władał Asłan Abaszydze, przyjaciel wieloletniego mera Moskwy Jurija Łużkowa. Reklamowane dziś jako perła Morza Czarnego słynne herbaciane miasto Batumi jeszcze w 2004 roku było dla Gruzinów niedostępne. Po wygranej Saakaszwili jak Amirani był tak pewien swoich sił i „jankeskich pleców”, że postanowił jawnie zadrzeć z gigantem. Według rosyjskiej wykładni w sierpniu 2008 roku naród gruziński (4 miliony ludzi) zaatakował obywateli rosyjskich (140 milionów ludzi).
We wrześniu 2013 roku rozmawiałem z polskim pilotem, który twierdził, że wielokrotnie w trakcie rejsów do Tbilisi musiał kołować nad miastem, gdyż akurat lądowały tam wywoływane wojskowym sygnałem „tajne” samoloty z USA. Dolary od CIA pomogły odbudować Gruzję w latach 2003–2012 i tyle, to fakt. Złośliwi mogliby stwierdzić, że Saakaszwili był amerykańskim agentem. Gruzja, jak zwykle zresztą, była zabawką w rękach silniejszych i większych graczy, tak jak przez wcześniejsze 1000 lat istnienia, gdy przetaczały się tędy kolejne perskie, mongolskie, tureckie i rosyjskie armie.
Po zerwaniu rozmów pokojowych 7 sierpnia 2008 roku i w odpowiedzi na sprowokowaną przez rosyjskie służby gruzińską agresję w Osetii na teren Gruzji wdarły się rosyjskie wojska. Amerykanie wypięli się na Saakaszwilego, przypominając, że ostrzegali go przed prowokacją ze strony Rosji. W tym czasie trwała Olimpiada w Pekinie i toczyły się debaty na temat wolności dla ciemiężonego przez Chińczyków Tybetu, które przyciągały zdecydowanie większe zainteresowanie niż konflikt w jakiejś tam Gruzji. W tym samym czasie doszło do działań wojennych na terytorium położonej nad Morzem Czarnym separatystycznej Abchazji. W kilka dni Rosjanie zajęli gruzińskie miasta – Zugdidi, Poti w zachodniej części kraju, a także Gori na wschodzie – i zatrzymali się 35 kilometrów od Tbilisi.
W mediach trwała wojna informacyjna – Rosjanie oskarżali Gruzinów, Gruzini Rosjan i tak naprawdę nie można było dojść, kto zaczął, kto mówi prawdę i podaje autentyczne statystyki dotyczące ofiar i prowadzonych działań wojennych. Działy się rzeczy nieprawdopodobne i moralnie trudne do oceny. Rząd Gruzji, kreując się na ofiarę, zatrudnił do obrony swojego wizerunku profesjonalną agencję PR. Gruzińskie strony rządowe zostały zhakowane przez „nieznanych sprawców”. Działał tylko jeden kanał telewizyjny, przez co mieszkańcy wielu regionów mikroskopijnej Gruzji nie wiedzieli w ogóle, co się dzieje.
Negocjacje z Władimirem Putinem rozpoczął ówczesny prezydent Francji, Nicolas Sarkozy, a prezydenci Polski, Ukrainy, Estonii, Łotwy i Litwy udzielili wsparcia Saakaszwilemu i przylecieli do Tbilisi.
Europejscy prezydenci przywieźli ze sobą pomoc humanitarną, którą trzeba było przetransportować do szpitala wojskowego w Gori. Wśród gruzińskich kierowców nie było chętnych do podróży w tamtą stronę. Wielu już tam było, gdyż przewozili do miasta rezerwistów i na własne oczy widzieli rosyjskie czołgi ostrzeliwujące cywilne budynki. Dr Tatianie Kurczewskiej, przewodniczącej organizacji Związek Polonii Medycznej w Tbilisi, udało się jednak znaleźć kierowcę, który pojechał. Był nim Vagner Oghiashvili znany wszystkim turystom, którzy jeżdżą z nami do Gruzji. Trasę liczącą 60 kilometrów pokonywał przez ponad cztery godziny, wielokrotnie zatrzymywany na rosyjskich posterunkach. Stojące po obu stronach drogi gruzińskie i rosyjskie czołgi utworzyły korytarz i w ten sposób udało się dostarczyć leki. Pan Vagner wracał do Tbilisi z duszą na ramieniu, widział płonące osiedla w Gori i spalone pola na trasie. Dym był tak gęsty, że nie można było oddychać.
W tym czasie u mojego Ojca w Lagodekhi byli polscy turyści. Siedzieli wieczorem na tarasie, pili wino i rozmawiali. Nad ich głowami przelatywały myśliwce. Na początku wszyscy myśleli, że to kontynuacja manewrów wojsk gruzińskich, które odbywały się w lipcu 2008 roku, ale po kilku dniach okazało się, że to rosyjscy piloci przelatywali nad Kachetią, by zbombardować lotnisko w miejscowości Dedoplistkaro. W nocy zadzwonił do Ojca pan konsul z pytaniem, czy są u niego jacyś Polacy.
– Tak – odpowiedział Ojciec. – Siedzimy na tarasie i biesiadujemy.
– Panie Jerzy, proszę ich natychmiast przetransportować do Tbilisi – poinformował konsul.
W Tbilisi czekały busy i zgodnie z protokołem alarmowym obywatele polscy zostali przewiezieni do Armenii, do Erywania, skąd odlecieli do Polski.
Przez te 5 dni wojny Ojciec został gwiazdą polskich mediów, wypowiadał się w radiu i telewizji.
– W razie czego przejdziemy te pięć kilometrów z Lagodekhi do Azerbejdżanu albo okopię się tutaj i będę walczył – relacjonował Ojciec w swoim montypythonowskim stylu w rozmowie ze mną.
Reperkusje działań wojennych obwołanych „wojną pięciodniową” trwały do końca 2008 roku, a dalsze zakulisowe działania spowodowały utratę władzy przez Saakaszwilego, jego ucieczkę z kraju i międzynarodowy list gończy. Wszystko jest połączone i jedno wynika z drugiego. Pod koniec sierpnia 2008 Rosja uznała niepodległość leżących w Gruzji Abchazji i Osetii. Wojna w Gruzji doprowadziła do kryzysu w Rosji ze względu na wycofane inwestycje międzynarodowe. Sprawdzeni w boju Rosjanie i przetestowane przez nich metody wojny hybrydowej doprowadzili w 2014 roku do aneksji Krymu i wojny na Ukrainie. To dzieje się na naszych oczach.
Można było nie zgadzać się z prezydentem Lechem Kaczyńskim na temat sytuacji w Polsce i prowadzonej przez niego polityki, ale przemawiając przed gruzińskim Parlamentem w Tbilisi 12 sierpnia 2008 roku, przepowiedział, co się stanie, gdy mówił: „Świetnie wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Państwa Bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!”. Do tej listy można dodać obecnie Białoruś i alarmujące doniesienia o uruchomieniu nowych rosyjskich baz u naszych wschodnich sąsiadów.
Po wojnie w 2008 roku krajobraz gruziński zmienił się bezpowrotnie, nadzieje na integrację zostały zaprzepaszczone i miną lata, zanim znowu dojdzie do ocieplania stosunków.
Źródło: Wikipedia.
Efekty, czyli jak zawsze cierpią zwykli ludzie
W wyniku działań wojennych około 150 tysięcy ludzi musiało porzucić swoje domy. Kolejny raz w nowej historii Gruzji wewnętrzne wojny w Abchazji i Osetii spowodowały napływ uchodźców, których należało gdzieś ulokować. Na początku lat 90. zakwaterowano uciekających w hotelach, m.in. w Tbilisi, Borjomi, Tskaltubo. Wtedy świat obiegły przejmujące zdjęcia słynnego hotelu Iveria (obecnie Radisson) w stolicy Gruzji, gdzie zamieszkali uchodźcy, a pierwsze relacje z wojny z Abchazją opisywał w prasie Marcin Meller.
W 2008 roku, gdy opadł kurz po wycofujących się rosyjskich wojskach, znowu w Gruzji pojawili się Amerykanie. Mając doświadczenia z Nowego Orleanu po huraganie Katrina z pomocą miejscowego Caritasu wybudowali w półtora miesiąca osiedla dla uchodźców między Tbilisi a Gori. Przez dłuższy czas w miasteczkach dla uchodźców nie było prądu, wody, kanalizacji. Obecnie działają tu organizacje humanitarne realizujące dla miejscowych różne projekty pomocowe, które – niestety – czasem przyjmują tak kuriozalne kształty jak „dywany dla uchodźców” albo „studnie jak w Sudanie”.
Równe rzędy domków widać w kilku miejscach na trasie między Tbilisi i Gori – to przygnębiający widok. Pokolenia zawieszone w próżni, ludzie, którzy przez gierki polityków i konflikty etniczne (wywoływane zawsze przez troskliwych sąsiadów) stracili cały swój dobytek, dorośli i dzieci bez przyszłości, bez możliwości asymilacji, bez pracy i perspektyw, marzący o powrocie do domów, w których mieszka już ktoś inny, patrzący tęsknie za utraconą ojczyzną, która – złośliwość losu – jest w zasięgu wzroku.
Kaukaz to nie tylko piękne widoki, majestatyczne góry i przyjaźni ludzie. Kaukaz to również straszne historie, kocioł i arena obecnie trwającej zimnej wojny między tymi samymi graczami co wcześniej.
Za dzisiejszym wizerunkiem Gruzji kryją się także ludzkie tragedie, o których należy pamiętać. Jeżeli nie będziemy o tym mówić, przypominać i piętnować, to świat zapomni. Tak jak dzieje się w innych miejscach – teraz i zawsze.
O wydarzeniach z sierpnia 2008 roku powstało kilka filmów, ale zarówno amerykańskie „5 dni wojny”, jak i rosyjskie „Sierpień ósmego” są tak stronnicze i propagandowe, że nie będę się nad nimi rozwodził. Można obejrzeć, ale trzeba wziąć pod uwagę, że problem jest znacznie bardziej złożony, niż próbują nam to wmówić autorzy scenariuszy.
reprezentuję gatunek tzw. bałkańskiego świra – jestem zakochana w tym rejonie bezgranicznie. W tym roku po raz pierwszy od kilku lat wybrałam inny cel na wakacje – Gruzję. Jeszcze niewiele o niej wiedząc… Gruzja mnie urzekła, a najbardziej zdumiało mnie to, że czułam się tam tak samo, jak na Bałkanach… Teraz, kiedy wiem coraz więcej, kiedy słyszałam na własne uszy i widziałam na własne oczy, kiedy coraz więcej czytam – także u Ciebie – coraz bardziej umiem sobie wytłumaczyć to podskórne przeczucie. Kocioł bałkański – kocioł kaukaski… Choć na szczęście nadal w zestawieniu tych dwóch regionów świata przeważają pozytywy 🙂 Dzięki za Twoje pisanie.
Nie dziwię się Bałkany są piękne! I mają wiele wspólnego z Kaukazem, oba rejony zawsze były historycznie ważne i działo się tu wiele rzeczy. Polecam uwadze książkę „Dzieje Morza Czarnego” 🙂
Dziękuję Ci za tą „pastylkę” współczesnego spojrzenia na Gruzję,ale nie tylko. Polityczne naczynia połączone pustoszyły,pustoszą i będą pustoszyć to na czym naprawdę nam zależy. Więc żyjemy chwilami. Dobre i to 🙂
Dzięki, masz rację!
Niestety Gruzja przeszła sporo. Zagmatwane jej losy.
Pod koniec ubiegłego roku miałam przyjemności podróżować tam przed dwa tygodnie autostopem i wspominam tą wyprawę jako jedną z najlepszych.
Poznałam niesamowitych ludzi i dzięki temu, że u nich mieszkałam nasłuchałam się wielu historii.
Gruzja to piękny kraj, niezwykle gościnnych ludzi.
Pamiętam te domki sprzed kilku lat – widziałam je w drodze z Gori i zastanawiałam się skąd tak one trochę w środku niczego.
Kolejny interesujący tekst, z zapartym tchem czytam o tak odległym i zupełnie mi nieznanym świecie. Dzięki!
Kolejny mega ciekawy wpis o Gruzji, nie przypominający nudnego, szkolnego podręcznika od historii! Dzięki!
Kawał ciężkiej historii. Wracałem akurat z mojej azjatyckiej emigracji, gdy wybuchła wojna. Pamiętam, że wszyscy byli wtedy w szoku i pamiętam wielką solidarność ze strony Polski.