Czy warto zamieszkać w Gruzji? Podobnie jak każde inne miejsce na Ziemi nie jest to kraj dla wszystkich. Gruzja zachwyca swoją barwą, krajobrazami, otwartością mieszkańców, ale też drażni i wkurza chaosem, nadal silnymi naleciałościami sowieckości, brakiem obsługi klienta na zachodnim poziomie, stosunkiem do kobiet, bezpieczeństwa, środowiska, religii i zwierząt. Traficie tutaj na takie kontrasty, o jakich wam się nie śniło.
Nikt mi nie wmówi, że są miejsca idealne, ale to właśnie Polacy są jednym z narodów, które potrafią odnaleźć się w każdym miejscu i oczywiście wnieść do niego coś fajnego. Niestety oczywiście pojawiają się też tacy, którzy na nowe podwórko przywożą stare dobre polskie piekiełko!
Spis treści
Barwa i tempo życia w Gruzji
Od poniedziałku do piątku zasuwasz jak wół (ork) w jakimś korpo (w Mordorze/wpisz, co chcesz), robiąc nikomu niepotrzebne rzeczy, i masz dosyć. Potrzebujesz resetu – to teraz powszechna globalna bolączka i choroba. Recepta jest jedna: pakuj manatki, złóż wypowiedzenie i przyjeżdżaj do Gruzji. Tutaj żyje się wolniej, inaczej. Przez wszystkie epoki i niepokoje historyczne Gruzini przetrwali również dlatego, że mają specyficzny stosunek do rzeczywistości i wydarzeń. Przyjmują wszystko spokojnie, to prawdziwi stoicy. Płace są marne, emerytury żadne (wypłacane równo każdemu niezależnie od wykonywanego wcześniej zawodu świadczenie wynosi 150 GEL, czyli około 300 zł miesięcznie), ale prawie każdy ma rodzinę za miastem – a tam domek w wiosce, krowa, kawałek pola, własne przetwory, wino, wódka. Z biedy, ale i pomysłowości wziął się zwyczaj domowej piwniczki zwanej „marani”, gdzie przechowuje się wszystko to, co udało się przetworzyć i wykorzystać z corocznych zbiorów. Nic w przyrodzie nie ginie i nic się nie marnuje.
W wielu rejonach kraju do dziś zdarzają się przerwy w dostawach prądu i wody, ale Gruzini doskonale sobie z tym radzą. Kwitnie życie towarzyskie, mężczyźni gromadzą się przed domami, palą papierosy, plotkują, grają w nardi (backgammon/tryktrak), kobiety omawiają swoje sprawy i jakoś idzie ta zwykła codzienność do przodu.
Ludzie są ciekawi świata, chętnie zapraszają zbłąkanych turystów do swoich domów, a tam częstują „czym chata bogata” – trzeba się pokazać, bez ściemy, ale prawda jest taka, że w przeciwieństwie do wielu innych nacji Gruzini czują się dobrze tylko w Gruzji. Cały świat zewnętrzny jest nazywany Zakaukaziem, nieważne, co się tam dzieje, ważne, co jest w domu, za płotem sąsiada, w mikrospołeczności. Przez stulecia w oddalonych wioskach mieszkańcy nie wiedzieli nawet, kto ich krajem aktualnie rządzi albo wręcz gdzie jest stolica.
W Kachetii, krainie na wschodzie kraju, którą już właściwie w całości opisałem na blogu, praca jest tylko kilka razy w roku, przy okazji zbioru winogron i produkcji wina. Kiedy nie ma nic do roboty, siedzi się po prostu przed domem, spożywa dary ziemi i już. Nikt tu nie rozmawia o problemach, in vitro, polityce i tego typu zagadnieniach, które spędzają sen z powiek pozostałym Europejczykom w „ewrosojuzie”, gdzieś tam za Morzem Czarnym i Turcją. W Gruzji śmieją się z nas, że pozwoliliśmy, by aparat państwowy był zbyt opiekuńczy i narzucał nam nawet krzywiznę banana i inne bzdury.
Gruzini mają inne wymagania niż my, uwięzieni w opresyjnym systemie, który narzucili nam jacyś nieznani z imienia i nazwiska bankierzy rządzący w rzeczywistości tym całym majdanem zwanym światem. Trzeba zjeść, trzeba się napić, pobiesiadować, przebywać w towarzystwie rodziny i przyjaciół. Na Kaukazie mass media nie mają jeszcze takiej władzy nad umysłami jak w „cywilizowanym świecie”.
Tęsknota za domem, za czymś więcej
Gdy zakładałem blog, to w pierwszym wpisie wyjaśniłem, dlaczego ciągnie mnie do Gruzji – bo to mój dom i moje miejsce na Ziemi. W tekście Życie w Gruzji – jak to się zaczęło napisałem: Mój pierwszy kontakt z Kaukazem przypadł na 1985 rok – moje narodziny. Urodziłem się w Warszawie, w szpitalu na Woli. Rodzice dali mi dwa imiona. Pierwsze polskie, Krzysztof, drugie gruzińskie – Nodar. Mam gruzińskie korzenie ze strony Ojca – jego Babka, Nino Tumaniszwili, wyszła za mąż za Polaka, Aleksandra Nowkuńskiego. Często żartuję, że skoro co pokolenie krew się rozrzedza, to dzięki Babci i Ojcu mam 12,5 % gruzińskiej krwi. W latach 80., które słabo pamiętam, moi gruzińscy wujowie kilkukrotnie odwiedzali nas w Polsce. Od jednego z nich – Nodara Gogoberidze – poza imieniem dostałem szarą, swanecką czapkę z grubego filcu. Mam ją do dzisiaj.
Dodałem także: Od małego czułem nieokreśloną, lekko oniryczną tęsknotę nie wiadomo za czym. W 2004 roku Ojciec zorganizował w Bydgoszczy koncert zespołu pieśni i tańca z Gruzji. Grupa jechała autokarem przez tydzień, by dać dwa występy w Pałacu Młodzieży. W naszym europejskim kalendarzu było świeżo po Nowym Roku, co dla prawosławnych Gruzinów oznaczało zbliżające się obchody ich Nowego Roku. Po świetnym, porywającym występie razem z zespołem pojechaliśmy świętować do restauracji. Dumni Gruzini zaciskali zęby, mimo iż mocno ucierpieli w trakcie swojego show – scena nie była przygotowana pod taniec w butach z cienkiej, cielęcej skórki, więc co rusz ktoś się przewracał i upadał. Przy tak bardzo dynamicznym pokazie kontuzje kończą się wizytą w szpitalu. Na wielu z ich twarzy widziałem smutek i tęsknotę za ojczyzną i rodzinami. Mimo to bawili się jak szaleni – jakby jutro miało nie nadejść. W powietrzu było czuć miłość, namiętność i tę melancholię wpisaną w kaukaską kulturę, muzykę i literaturę; podziw i lęk, majestatyczne góry, samotność i ciepło domowego ogniska. Wtedy zrozumiałem, czego mi dotychczas brakowało i co było elementem układanki, którego szukałem. Znalazłem to, a później na własnej skórze przekonałem się, jak to jest. Sam trafiłem pierwszy raz do Gruzji w 2007 roku, przed wojną z Rosją.
Widziałem różne oblicza kraju, obserwuję go od 2007 roku, gdy odwiedziłem go po raz pierwszy, a w 2011 roku zacząłem zajmować się turystyką i bywam tu znacznie częściej. Na początku było to kilka razy w roku, w różnych miesiącach. W 2013 spędziłem tu już łącznie kilka miesięcy. W 2014 roku poza krótkimi wypadami na początku roku przyjechałem w maju i zostałem do końca listopada. Podobnie było w kolejnych latach. Obecnie Gruzja jest moim miejscem zamieszkania i życia, spędzam tu połowę roku albo i więcej. W Gruzji poznałem moją żonę Sophy, tutaj wzięliśmy ślub w katedrze Sweticchoweli w Mcchecie. Tutaj spędziliśmy całą epidemię koronawirusa, o którym pisałem w kilku artykułach.
Z Kaukazem związałem swoje prywatne i zawodowe życie. Wybrałem życie i w Gruzji, i w Polsce. Kilka miesięcy przebywam tam, kilka miesięcy tu – nie wiem, które z miejsc jest bardziej „tam”, a które bardziej „tu”. Jestem wewnętrznie rozdarty, pomieszany i burzliwy, a moje losy są podobne do historii Kaukazu, podobne do historii mojego Ojca, podobne do losów rodziny. To ja – jestem PolakoGruzinem.
Mój Ojciec, który wyemigrował z Bydgoszczy do Gruzji osiem lat temu, często powtarzał, że nie wróci do Polski nawet w trumnie. Nie żeby nie kochał naszego kraju, jest patriotą, ale jego miejsce jest w Lagodekhi, nie nad Wisłą. Niestety grubo po siedemdziesiątce postanowił wrócić do Polski. Miał już Gruzji po dziurki w nosie. Rozumiem to i szanuję.
Jest inaczej niż w Polsce, inaczej niż gdziekolwiek
Marcelina, która jest na etapie szukania pracy w Gruzji, napisała do mnie, co motywuje ją, by osiedlić się tu na stałe:
[…] od pierwszego razu poczułam, że to moje miejsce i że chcę tam zostać. Wiadomo: jest oszałamiająco pięknie, pyszne jedzenie… Ale to, co mnie absolutnie urzekło i sprawiło, że chcę zostać: to pieśń gruzińskich serc. Spotkałam ludzi karmiących o bladym świcie prosiaki i nucących wdzięczne melodie, ludzi wychowanych w biedzie, którzy własnymi rękami budują lepszą przyszłość dla swoich dzieci, ludzi, którzy mimo trudnych warunków widzą możliwości… Chciałabym się tego nauczyć.
Ludzie w Gruzji
Dopowiada jej Magda, która fotografuje Gruzję, a jej zdjęcia ukazały się już w największym anglojęzycznym tygodniku:
Gruzini, jakich spotkałam podczas tych kilku miesięcy, to w większości ludzie bardzo honorowi. Od skrajności kłócenia się ze sobą o pierdołę, by udowodnić rację, po dotrzymanie słowa i udzielenie pomocy w każdej sytuacji. Jacy by Gruzini nie byli, honor jest dla nich ważny, o czym często u nas już się zapomniało.
Mieszkanie w Gruzji ma dla mnie wiele zalet i wad, ale całkowicie innych niż mieszkanie w Polsce. Kobiecie, która tu przyjechała sama z „innego świata”, nie jest tu łatwo. Różnice pod względem poziomu rozwoju, techniki, priorytetów, mentalności, pozycji kobiety w społeczeństwie itd. Mimo tego po kilku przyjazdach postanowiłam zostać. Gruzja od pierwszego razu zachwyciła mnie gościnnością i otwartością. Czasami nawet zbytnią, ale jednocześnie poznałam wielu niesamowitych ludzi, na których wiem, że mogę zawsze liczyć. To jest jeden z powodów, dla których jest mi tu łatwiej. Kiedy mam jakiś problem i powiem o nim głośno, w jego rozwiązanie angażuje się wiele osób, mimo że mogliby ten czas poświęcić na zupełnie inne rzeczy. Często zapytanie jednej osoby o coś powoduje, że jeżeli ta osoba nie zna odpowiedzi, pyta dalej, aż uzyskam finalnie odpowiedź lub przynajmniej uda się na nią nakierować. Czy jest to pytanie o drogę, polecenie hydraulika, czy też pomoc przy zawodowych sprawach. Może jest mi też łatwiej w tej kwestii ze względu na fakt, że jestem kobietą, ale na pewno nie da się zaprzeczyć, że w Gruzji ludzie są bliżej siebie. Podczas kiedy mieszkając w wielu miejscach w Polsce, byłam często anonimową jednostką, i wprowadzając się do danego miasta, poczucie pustki było nie do zniesienia, tak tutaj człowiek nie może czuć się samotny. Nawet gdyby chciał. Co chwilę poznaje się ludzi, którzy sami zaczynają rozmowę. Po zdjęciu łatki turysty i wyjaśnieniu, dlaczego tu przyjechałam, jestem odbierana jak członek społeczności. Dzieje się tak jednak też dlatego, że nie stwarzam poczucia konkurencji dla mieszkańców, bo nie prowadzę hostelu ani innego biznesu stacjonarnego. O ile w Tbilisi nie jest to aż tak widoczne, tak w mniejszych miejscowościach na pewno ma znaczenie. Znam Polaków, którzy przez pierwsze miesiące prowadzenia swojej działalności traktowani są bardzo dobrze, jednak gdy okazuje się, że w niewielkiej społeczności osiągają sukces zawodowy, stają się po prostu konkurencją.
Gruzja to wyzwanie dla wybranych
Właśnie – z tym, o czym napisała Magda, trzeba się liczyć. Gruzja to doskonałe miejsce, by zbudować swój biznes, ale trzeba mieć wielki zapał, mnóstwo cierpliwości, determinacji, energii i kasę. Niby tak samo jak wszędzie indziej, ale gdy człowiek raz przekona się na własnej skórze, co znaczy „załatwić coś na Kaukazie”… Bez pomysłu, bez wewnętrznej siły, która może zmienić świat, nic tu nie wskórasz i dołączysz do grona kolejnych zawiedzionych osób, które szczerze zazdroszczą tym, którym się udało.
Od niedawna Gruzja przoduje w rankingach krajów, w których można prowadzić biznes. Działalność można założyć bardzo szybko i prosto, nie trzeba się martwić o opłaty i podatki, bo tych jest zaledwie sześć i nie niszczą one człowieka tak jak w kraju nad Wisłą. Wiele rzeczy jest znacznie tańszych niż w Polsce, ale sporo jest też droższych, bo Gruzja jest krajem właściwie pozbawionym przemysłu i nie mówię o czasach współczesnych, ale przynajmniej o ostatnich 200 latach. Więcej o kosztach życia w Gruzji przeczytacie w artykule Ile kosztuje życie w Gruzji. Mało co opłaca się produkować, „lepiej” jest sprowadzić. Dotyczy to nawet słynnej herbaty, którą na Kaukazie posadzili Chińczycy, pracujący przy budowie linii kolejowej do transportu ropy z Baku do Batumi, potem uprawy rozpowszechniły się w regionach Adżarii, Gurii i Megrelii, a teraz jest taniej sprowadzać ją z Uzbekistanu. Gruzini mają swoje Georgian maybe time, „ciszej jedziesz, dalej będziesz”. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć nawet, że są narodem pasywnym.
Co na to Magda?
Gruzini to ludzie, którym się nie śpieszy. Dotyczy to zarówno podejmowania wysiłku, jak i samego poczucia czasu. Podczas kiedy Polacy wyróżniają się tu wręcz nadgorliwością, Gruzini siadają na „ławeczkę” i pielęgnują życie społeczne. Nie przejmują się wieloma rzeczami, jednak również cieszą się życiem. Czego akurat Polacy mogliby się uczyć. I nie chodzi mi o „degustacje” win czy czaczy dla podtrzymania życia towarzyskiego, a bardziej o to, że mają czas, by zwolnić, by porozmawiać, by cieszyć się jakimś widokiem, smakiem.
Kolejny powód zostania – przy przetworzonej żywności w Unii Europejskiej i alergii na chemię dodawaną do wielu produktów pobyt w Gruzji powinien być refundowany przez NFZ. Gdyby do tego dodać niesamowitą różnorodność krajobrazu i zapierających dech w piersiach widoków, które w każdej sytuacji sprawiają, że człowiek ze swoimi problemami czuje się bardzo mały. Taka zmiana perspektywy dodaje sił. By mieszkać w Gruzji, na pewno trzeba zaakceptować wiele rzeczy i nie dla wszystkich jest to łatwe. Nie ma co ciągle porównywać warunków do sytuacji w Polsce, bo to inny kraj z inną historią, mentalnością i zwyczajami. Akceptując go takim, jaki jest, o wiele łatwiej cieszyć się z rzeczy, o których w Polsce chyba już coraz więcej osób zapomina.
Najlepsze wino na świecie
Proces produkcji wina w Gruzji jest unikatowy w skali świata. Już sześć tysięcy lat temu kaukascy winiarze zakopywali w ziemi wielkie naczynia zwane kwewrami (kvevri, gruz. ქვევრი), dzięki którym wino mogło być przechowywane w ten sposób przez 50 lat. Co zaskakujące dla wszystkich miłośników i znawców winiarstwa, Gruzini w tradycyjnej metodzie nie oddzielają soku z winogron od moszczu. Cała zawartość fermentuje wspólnie, co w efekcie wpływa na znakomity, delikatny i owocowy smak wina.
Za każdym razem w Gruzji widzę koneserów wina przywiązanych do europejskich zasad i konwenansów. U nas jest inaczej. Wciąż pod prąd, na przekór. Niektórzy turyści wyrywają sobie włosy z głowy i widać, że winny świat, jaki znali, przewraca im się i buduje na nowo. Wielu krzyczy „źle, robicie to źle!”. „Jak źle?”, odpowiadam. „U nas robili to wcześniej niż w Europie”. Właśnie tak, wszystko ma fermentować, do cholery. 😉
Największym winiarskim regionem w Gruzji jest położona na wschodzie Kachetia, gdzie – jak już wspominałem w innych wpisach – wytwarzane jest obecnie 70% krajowej rocznej produkcji. Legenda głosi, że mieszkańcy i winorośl „urodzili się z ziemi” w tym samym czasie. Uprawy winorośli ciągną się kilometrami aż pod same szczyty Wysokiego Kaukazu. Już niemowlętom zwilża się usta winem, by od urodzenia wiedziały, czym przede wszystkim stoi ich ojcowizna.
Muzyka, taniec, śpiew w Gruzji
Zobacz, posłuchaj, czyli więcej niż tysiąc słów.
Tbiliski balet
Gruzja mnie uspokaja, cały ten tbiliski harmider jest dla mnie jak balet, w którym poruszam się lepiej i łatwiej niż w Polsce. Tu mam mieszkanie, tu mam swój sklep spożywczy, warzywniak, kawiarnię – napisałem w niej wiele tekstów, które dziś możecie przeczytać na blogu. Tu mam zabytki, przyrodę, kulturę i miejsce na przeżywanie świata.
Kocham Kaukaz, ale jestem też bardzo krytyczny, o czym mieliście okazję przekonać się już wiele razy, czytając moje teksty. Wiele osób pyta mnie o to, jak zacząć, za co można się w Gruzji zabrać, czy jest jakaś żyła złota. Za każdym razem odpowiadam, że najlepiej postawić na turystykę i branże powiązane – restauracje, hostele itd. Na to jest przede wszystkim nastawiona gruzińska gospodarka, ale bez odpowiedniej motywacji nic tu nie zdziałacie.
Trzeba mieć cholernie dużo determinacji, by prowadzić restaurację, hostel i hotel na półpustyni. Tak robi Ksawery w Udabno. Trzeba mieć cholernie dużo determinacji, by otworzyć reggae bar nad Morzem, jak zrobili Karolina i Szymon. Trzeba mieć cholernie dużo determinacji, by stworzyć od podstaw świetne firmy i prowadzić je od lat. Bez pozowania na ekspertów i takich, co zjedli zęby na Gruzji. Kto tak robi? Tomek z Marcinem, i nie tylko oni. Jestem też ja, cały czas w ruchu. Przygotowuję wciąż nowe treści – reportaże, filmy i podcasty. Robię to dla was 🙂
Nie ma jednak co mówić, że trwają złote czasy, bo one już minęły, i jak to zwykle bywa, zostaną i przetrwają najlepsi, najbardziej wytrwali, wżenieni w kraj, skoligaceni. Dla takich ludzi warto tu być, pracować, tworzyć, robić coś RAZEM, tak by to Gruzja zarabiała, by pieniądze zostawały właśnie tu, na Kaukazie, pomagając Gruzinom, ich rodzinom, przyjaciołom, mikroregionowi.
Byle nie masowe, międzynarodowe korporacje czy drobne cwaniaczki, ukrywający się w Gruzji przestępcy, alimenciarze, ludzie o mentalności handlarzy cebulą i burakami z zapyziałych bazarów, karierowicze i karierowiczki nastawione na natychmiastowy zysk, pseudo-organizatorzy wycieczek, kradnący programy i opisy od innych…
Uchowaj Gruzję od…
Już chyba wiesz, dlaczego warto zamieszkać w Gruzji, prawda?
Gdybym miał więc wznieść nowy i sklecony na poczekaniu toast za Gruzję, to brzmiałby podobnie jak ten opowiedziany przez rabina w filmie Skrzypek na dachu:
Boże, błogosław korporacje, międzynarodowe fundusze inwestycyjne, radykalnych prawaków i lewaków, a także wszystkich pozostałych kłócących się o wszystko polityków. Boże, błogosław mass media, trenerów rozwoju osobistego, GMO. Boże, błogosław turystów, którzy chwalą się zwiedzaniem Gruzji za 1000 zł za trzy tygodnie, jedzących przywiezione ze sobą konserwy z Biedronki i żałujących 2 lari w hostelu czy restauracji, którzy nigdy więcej tu nie wrócą. Boże, błogosław Władimira Putina i innych nawiedzonych liderów państw…
Boże, błogosław te wszystkie rzeczy i ludzi…
I TRZYMAJ ICH Z DALA OD GRUZJI!
Dokładnie tak, jak napisałeś. Położyć podanie o zwolnienie z pracy i wyjechać do Gruzji. My zrobiliśmy to na początku tego roku i już wiemy, że było warto. Nasz guest house w Sighnaghi pozwala nam przetrwać i mamy satysfakcję, że pracujemy dla siebie i na dodatek nasi goście wyjeżdżają od nas zadowoleni. Trzeba mieć jakiś pomysł na życie tutaj i niekoniecznie dużo kasy. Z pracą na etacie w Gruzji jest raczej trudno bez znajomości języka. Za to życie sąsiedzkie i towarzyskie jest tu mocno rozwinięte. I jak twierdzi Magda twój problem staje się problemem wszystkich i ile osób wokół ciebie tyle rozwiązań. Taka jest Gruzja. Warto tu mieszkać.
Cofnięcie się cywilizacyjne o 50 lat ? Nie dziękuje. Choć pozostałe zalety nęcą.
Kto się cofa ten się cofa, można się wybiórczo asymilować 🙂
Wielu przyjezdnych musi tutaj budowac swoja egzystencje od podstaw.8 lat temu bylo zdecydowanie latwiej bo Polak podobnie jak kazdy gosc z zachodu byl dla lokalnej spolecznosci atrakcja.Wtedy mowilo sie Amerykanin w Signaghi ,Polacy w Lagodekhi.Teraz juz wszedzie ktos siedzi i jest swojsko.Bedaca zdecydowanie na topie turystyka ciagne chetnych tutaj hostel tutaj wypozyczalnia samochodow,bar na plazy,lodziarnia tutaj wypady konne.Ale to tez tworzy konkurencje bo kazdy Gruzin ktory ma glowe na karku adaptuje 2-3 pokoje wywiesza szyld”Guesthouse” i stara wysluzona Niwa wozi turystow ktorzy i tak go blogoslawia bo jest tani.Ale ogolnie rzecz biorac szansa na jakas kase jest zawsze i jak sie interes nie powiedzie mozna emigrowac dalej np.do Iranu i szyc pod zamowienie burki!
Świetny tekst!
Kocham Gruzję, Kaukaz, Gruzinów, Gruzinki <3, ich długie toasty, jedzenie, alkohol, podejście do życia. Ale nie wiem czy mógłbym tam mieszkać. Nie wiem czy moja wątroba by to wytrzymała 🙂 Nie mniej jednak chciałbym pracować w Gruzji, jako pilot, na wyprawach po Kaukazie chociażby. Może w którymś sezonie się uda 🙂
Pozdrawiam
Już wcześniej chciałam odwiedzić ten pięknz kraj. Ktokolwiek tam był, wracał stamtąd kompletnie zakochany w tym kraju. Po Twoim wpisie mam jeszcze większą ochotę tam pojechać, nie tylko spróbować tych wszystkich cudowności.
Czytałam kiedyś o restauracji, którą otworzyli Polacy gdzieś w Gruzji. Co prawda, nie śledziłam jej losów, czy nadal funkcjonuje. Przeprowadziłabym się dla wina i jedzenia, które są naprawdę znakomite. Jedna z najbardziej aromatycznych kuchni, którą miałam okazję jeść. Niestety nie było mnie jeszcze tam, by wypowiedzieć się o ludziach. Ale prędzej czy później pojdziemy na pewno 🙂 w połączeniu z przyrodą wyjazd tam musi być niezapomniany.
Świetny wpis, inny niż wszystkie. Być może tam czas płynie wolnej, lepiej, żyje się zgodnie z naturą, ale po mieszkaniu w Hiszpanii stwierdziłam, że ciężko jest być daleko od swojego kraju, rodziny, znajomych.
Widać, że to takie Twoje miejsce na świecie, bardzo ciekawie piszesz. Ps. I jesteś moim rówieśnikiem 😉 Pozdrawiam 🙂
Dziękuję i fajnie widzieć u siebie rówieśniczkę 😛
Twoje powody przekonały mnie do tego, żeby odwiedzić Gruzję i przekonać się na własne oczy, jaka jest 🙂 A jeśli „Gruzja to wyzwanie dla wybranych” to chciałabym je podjąć!
Idealny wpis biorąc pod uwagę, że niedawno wróciłam z krótkiego sam na sam z Gruzją. I muszę przyznać, że bardzo mnie oczarowała, pod wieloma względami. Na pewno życie w takim kraju to wyzwanie, ale za to jakiej jakości! Niesamowita sprawa, serce już się wyrywa w kolejną podróż w okolice Kaukazu 🙂
Wspaniały artykuł, cudownie przybliżający ten zupełnie inny świat – dziękuję! Fajnie, że mamy Ciebie, który tak pięknie, emocjonalnie i prawdziwie opisuje Gruzję – krainę, o której marzę, by zobaczyć na własne oczy. Do tej pory szczęścia nie miałam, chociaż planuję ją od wielu lat. Przydałaby mi się taka ucieczka (i wreszcie inne tematy rozmów niż o polityce, in vitro, etc.) I doskonale wiem, co czujesz do Gruzji, mam podobnie w stosunku do Indii. 🙂 Chociaż się tam nie urodziłam. Wiem, że moja podróż do Indii, nie będzie zwyczajnym turystycznym wyjazdem, lecz wyjątkowo emocjonalną, w poszukiwaniu swoich korzeni. 🙂
Dzięki Demi 🙂 Powiedz tylko kiedy (powiedz tylko słowo) a wybiorę się do Indii z Tobą bo też mnie kręcą na maksa 😛
Na zdjęciach wszystko pięknie i ładnie. Nie byłem jeszcze w Gruzji ale chyba przyszłym roku będzie przekonać się jak to jest na żywo 🙂
Staram się pokazać różne oblicza, nie tylko ładne i piękne. Gruzja to kraj kontrastów tak samo jak cała Poradziecja. Zapaszam 🙂
Bardzo ciekawy tekst! Szczególnie kiedy starasz się pokazać, ze kraj wcale nie musi być idealny, aby dobrze się w nim żyło. 🙂 Zastanawiam się w jakim stopniu Twojej miłości do Gruzji pomogły gruzińskie korzenie? No i co i na to Twoje dzieci, tez się zachwycają? 🙂
Na pewno korzenie pomogły bo tak zostałem wychowany, w domu gruzińskich legend. Moje chłopaki byli ze mną w 2012 roku, pojedziemy znowu, może w 2016 to już więcej będą kojarzyli 🙂
12,5% we krwi to prawie jak gruzińskie wino 😉
Brzmi bardzo przyjaźnie, myślę, że to taka przystępniejsza wersja dalekiej Azji 🙂
Ja właśnie popełniłam podobny wpis o Indonezji.
Byłem w Gruzji kilka razy za 600, 800, 1000 zł , nie rozumie co w tym złego kupowac pyszny chleb i wino za grosze spac w wioskach za 10-20 lari i widziec dziewicze przestrzenie . Czy jestem gorszym turystą jesli spie pod namiotem i pije wode z zródła ? Nie nie jestem sknerą tylko szanuje pieniadze . Dzieki temu mogłem byt tam kilka razy. Jesli widze biura , ktore za 3000-5000 zł organizuja wyjazd to pytam co takiego jest w tym kraju ze jest to tak drogi wyjazd .
Twoja wypowiedź nie ma żadnego związku z moim wpisem 🙂 Nie mam nic do turystów, którzy podróżują na własną rękę. Przecież do dla nich głównie opisuję jeden po drugim zabytki i hostele. Nie ma po co wyciągać jednego zdania z kontekstu i wieszać się na nim. Złośliwie komentuję tych, którzy przesadzają z tą oszczędnością i jadą na wakacje w Gruzji z plecakiem wypchanym żarciem z Polski, liczących na darmowe noclegi i „gruzińską gościnność”, którzy nie zostawią w Gruzji prawie w ogóle pieniędzy. W moim interesie jest troska o mój ukochany kraj i zwykłych ludzi, którzy walczą o swoje przetrwanie.
Co do cen 3000-5000 PLN za wycieczkę zorganizowaną nie mam zastrzeżeń bo to standardowa cena za 10 pełnych dni w Gruzji ze wszystkimi świadczeniami plus przeloty. Jeżeli za to cena w jakimś biurze przekracza tę barierę to wtedy wiem, że nabijają ludzi w butelkę, koniec kropka 🙂
Ja bywałem w Gruzji (gruzińskiej SSR) zanim się urodziłeś, tj. na początku lat 80-tych. Z Twojego opisu wynika, że nic się nie zmieniło. Postanowiłem więc znowu, po ponad 30 latach wrócić tam, bo było rzeczywiście inaczej, niż we wszystkich pozostałych miejscach na świecie, które w swoim życiu odwiedziłem.
Ja bywałem w Gruzji (gruzińskiej SSR) zanim się urodziłeś, tj. na początku lat 80-tych. Raz pojechałem tam autem (Polonezem) przez Kaukaz, ale ze strachu wróciłem już wybrzeżem (ok. 600 km dalej). Potem latałem samolotami (tanimi, w pierwszej klasie z szampanem i kawiorem, choć nie tanimi liniami). Z Twojego opisu wynika, że nic się nie zmieniło. Mentalność ludzi jest taka, jak niegdyś. Postanowiłem więc znowu, po ponad 30 latach wrócić tam, bo było rzeczywiście inaczej, niż we wszystkich pozostałych miejscach na świecie, które w swoim życiu odwiedziłem. Kupiłem już bilety i będę w Tbilisi od 3 maja do 11 maja 2016. Nie mam jeszcze żadnej rezerwacji na hotel, ani niczego innego. Pozostawiam to wszystko losowi, ale jestem spokojny, bo wiem że będzie inaczej, niż na każdych nudnych wczasach on inklusive.
Dziś przez przypadek trafiłem na Twoją stronę, przeczytałem większość tekstów i napewno będę wpadał częściej bo ciekawie i przede wszystkim „prawdziwie” piszesz o Gruzji. Byłem w Gruzji kilka razy a od 13r jeżdżę tam min. raz w roku i z zasady omijam takie strony/blogi „specalistów” od Gruzji, wielkich backpackersów co „oblecieli” Gruzję za 10 lari/tydzień czy też innych wielkich „odkrywców” spóźnionych o dekadę co lubią edukować innych. Zazwyczaj takie blogi/strony to przesłodzony pierdoling o Gruzji ujęty powierzchownie. W Twoich tekstach obraz tego kraju jest taki jak być powinien słodko – gorzki ale jednak bardziej słodki niż gorzki bo i taka jest Gruzja.
Gdyby mnie ktoś zapytał dlaczego warto jechać do Gruzji to bym mu odpowiedział, że warto bo przyroda, krajobrazy, wspaniali ludzie, zabytki, kuchnia ale przedewszystkim warto bo być może to jedno z ostatnich miejsc w których człowiek może poczuć się prawdziwie „wolny”…..wolny od wszystkiego co funduje mu na codzień jego własny „wysokorozwinięty kraj” będący częścią (uwielbiam to) tzw. Zachodu.
Ps. W pozytywnym znaczeniu zazdroszczę Ci, że możesz tam mieszkać. Gdybym miał pomysł na siebie tam, w jednej chwili bym się przeprowadził.
Pozdrawiam