Mój pierwszy kontakt z Kaukazem przypadł na 1985 rok – moje narodziny. Urodziłem się w Warszawie, w szpitalu na Woli. Rodzice dali mi dwa imiona. Pierwsze polskie, Krzysztof, drugie gruzińskie – Nodar. Mam gruzińskie korzenie ze strony Ojca – jego Babka, Nino Tumaniszwili wyszła za mąż za Polaka, Aleksandra Nowkuńskiego. Często żartuję, że skoro co pokolenie krew się rozrzedza, to dzięki Babci i Ojcu mam 12,5 % gruzińskiej krwi. W latach 80., które słabo pamiętam, moi gruzińscy wujowie kilkukrotnie odwiedzali nas w Polsce. Od jednego z nich – Nodara Gogiberidze – poza imieniem dostałem szarą, swanecką czapkę z grubego filcu. Mam ją do dzisiaj.
Na zdjęciu rodzina książąt Tumaniszwili. Moja Prababka – Nino Tumaniszwili – stoi jako pierwsza od lewej strony.
Dzieciństwo i młodość do pewnego momentu płynęły dość spokojnie. Ojciec często opowiadał o skomplikowanych losach naszej rodziny. Moje drzewo genealogiczne to gigantyczne pomieszanie z poplątaniem! W rodzinie przez pokolenia mieszały się krew gruzińska, ormiańska, żmudzińska, ukraińska (ponoć moja Praprababcia pochodziła z rodziny atamana Bohdana Chmielnickiego) i polska. Ze strony Ojca jest najtrudniej – moja Babcia Helena, której Mama była Gruzinką a Ojciec Polakiem, urodziła się w Chinach, w Mandżurii; z kolei Dziadek Mieczysław, mąż ukochanej Babci, był z pochodzenia Żmudzinem z Litwy, a przy okazji obywatelem Urugwaju. Ze strony mojej Mamy wszyscy są warszawiakami ze Starego Powiśla i Czerniakowa przynajmniej do 6. pokolenia wstecz. Szczęśliwe dzieciństwo zostało mi szybko odebrane – w 1994 roku rodzina przeżyła straszną tragedię i los rozrzucił nas najpierw po Polsce, a potem, w wyniku kolejnego nieszczęścia, po świecie. We wczesnej młodości znałem już sporo legend i opowieści o Gruzji.
Od małego czułem nieokreśloną, lekko oniryczną tęsknotę nie wiadomo za czym. W 2004 roku Ojciec zorganizował w Bydgoszczy koncert zespołu pieśni i tańca z Gruzji. Grupa jechała autokarem przez tydzień, by dać dwa występy w Pałacu Młodzieży. W naszym europejskim kalendarzu było świeżo po Nowym Roku, co dla prawosławnych Gruzinów oznaczało zbliżające się obchody ich Nowego Roku. Po świetnym, porywającym występie razem z zespołem pojechaliśmy świętować do restauracji. Dumni Gruzini zaciskali zęby, mimo iż mocno ucierpieli w trakcie swojego show – scena nie była przygotowana pod taniec w butach z cienkiej, cielęcej skórki, więc co rusz ktoś się przewracał i upadał. Przy tak bardzo dynamicznym pokazie kontuzje kończą się wizytą w szpitalu. Na wielu z ich twarzy widziałem smutek i tęsknotę za ojczyzną i rodzinami. Mimo to bawili się jak szaleni – jakby jutro miało nie nadejść. W powietrzu było czuć miłość, namiętność i tę melancholię wpisaną w kaukaską kulturę, muzykę i literaturę; podziw i lęk, majestatyczne góry, samotność i ciepło domowego ogniska. Wtedy zrozumiałem, czego mi dotychczas brakowało i co było elementem układanki, którego szukałem. Znalazłem to, a później na własnej skórze przekonałem się, jak to jest. Sam trafiłem pierwszy raz do Gruzji w 2007 roku, przed wojną z Rosją. Razem z Ojcem, z którym wtedy nie żyliśmy w dobrych stosunkach, zajmowaliśmy się rozwożeniem pomocy charytatywnej otrzymanej przez nas dla Polonii w Gruzji. Zawsze lubiłem w taki sposób spędzać czas z Ojcem. Jako nastolatek uczestniczyłem również w konwojach z pomocą na Litwę.
Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że – podobnie jak znakomici reporterzy, Wojciech Górecki (Planeta Kaukaz, Toast za Przodków, Abchazja) i Marcin Meller (Gaumardżos! Opowieści z Gruzji) – zobaczyłem kraj i miejsca, których już nie ma. Odwiedzałem szpitale, w których umierały dzieci, i przerażająco zaniedbane domy dziecka, widziałem ogromną biedę, ludzkie dramaty i brak perspektyw na zmianę. Odwiedzałem również wszystkie te atrakcyjne turystycznie miejsca, zanim jeszcze zostały one wpisane do katalogów większości polskich biur podróży. Tamta Gruzja już nie istnieje – w znacznej mierze została zastąpiona przez inną. Na szczęście rozwija się ona i przeobraża cały czas. Obserwuję to od 2007 roku, gdy odwiedziłem ją po raz pierwszy, a w 2011 roku zacząłem zajmować się turystyką i bywam tu znacznie częściej. Na początku było to kilka razy w roku, w różnych miesiącach. W grudniu 2012 zabrałem ze sobą nawet swoje dzieci. W 2013 spędziłem tu już łącznie kilka miesięcy. Obecnie Gruzja jest moim miejscem zamieszkania i życia, spędzam tu połowę roku.
O czym będzie ten blog?
Na tym blogu będę pisał o różnych obliczach Kaukazu – prawdziwie, bez make-upu, Photoshopa czy kopiowania czyichś materiałów i przemyśleń (co ostatnio było modne nawet na pierwszych stronach gazet). Będę dokumentował MÓJ KAUKAZ przefiltrowany przez MOJE emocje, spostrzeżenia i przygody, moje spotkania z ludźmi, książki, które czytam, sporty, które tu uprawiam, muzykę, której słucham, miejsca, które odwiedzam. ŻYCIE, którym tu żyję. Zawsze lubię cytować Lecha Janerkę, który śpiewał, że w naturze mamy ciągły ruch. Przeprowadzałem się niezliczoną liczbę razy. Między narodzinami a 10 rokiem życia przenosiłem się kolejno z Warszawy do Falenicy (obecnie w granicach administracyjnych Warszawy, wtedy była to osobna miejscowość), z Falenicy do drugiego domu w Falenicy, z Falenicy do Warszawy, z Warszawy do Bydgoszczy i z Bydgoszczy do Warszawy. Jako nastolatek mieszkałem z Mamą najpierw w jednym, a potem w drugim mieszkaniu na Saskiej Kępie. W trakcie studiów wyprowadziłem się z domu i przez 1,5 roku uczyłem się samodzielności na Mariensztacie, w mieszkaniu, w którym wcześniej urzędował dawny saksofonista z Kryzysu i Brygady Kryzys.
Zakładałem zespoły rockowe, pisałem wiersze, wydawałem tomiki, pracowałem za barem w kilku knajpach, a potem jako handlowiec dla sieci komórkowej. Później mieszkałem kolejno na warszawskim Służewie i w Ursusie, później przez 3 lata w Bydgoszczy. Od 2014 roku mieszkam na stałe w Tbilisi. Od 2011 roku prowadzę działalność turystyczną. Z moją ofertą można zapoznać się na stronie www.tamadatour.pl. Z Kaukazem związałem swoje życie prywatne i zawodowe. Wybrałem życie w Gruzji.
Nazywam się Krzysztof Nodar. Jestem PolakoGruzinem.