W marcu i kwietniu 2020 r. pandemia COVID-19 przyspiesza, strzelają w górę słupki wykresów zachorowalności. Atmosfera jest nerwowa, noce – często bezsenne, a dni upływają pod wszechobecnym hasłem „zostań w domu”. Szczęśliwie z nastaniem maja i czerwca restrykcje zostają poluzowane. Życie wraca powoli do względnej normalności. Ludzie, chociaż nie dają tego po sobie poznać, boją się jednak o każdy kolejny dzień.
Ogłoszony w Gruzji stan wyjątkowy, trwający od 21 marca do 23 maja 2020 r., nałożył na nas szereg obostrzeń. Jesteśmy odcięci od innych ludzi, odgrodzeni drzwiami i ścianami od szalejącego na zewnątrz koronawirusa. Machamy do siebie z balkonów, na odległość wysyłamy uśmiechy, słowa wsparcia. Po chwili znikamy za firanką niemocy i strachu, boleśnie przenikających aż do szpiku kości.
Przeczytaj też:
- Koronawirus w Gruzji. Życie w czasach zarazy. Cz. 1. Pierwsza fala
- Turystyka a koronawirus w Gruzji – wakacje 2020 i restrykcje. Życie w czasach zarazy. Cz. 3.
Spis treści
Nie pierwsza apokalipsa – pierwsza taka
Kilka lat temu, w 2015 r., kiedy w Tbilisi doszło do powodzi i zmyło zoo, nie komentowałem tego trudnego wydarzenia. Wracam dziś do tamtych chwil i przeglądam stare wiadomości na potrzeby mojej książki. Teraz, mieszkając w Gruzji na stałe, mam poczucie, że muszę opowiedzieć o codziennym życiu w czasach pandemicznej izolacji, o walce z koronawirusem, o tym, jak radzą sobie zwykli ludzie i władze w Gruzji.
Obserwuję, jak zachowują się moi gruzińscy bliscy, znajomi, sąsiedzi i przyjaciele. Szybko znajduję wspólny mianownik dla ich postaw. Postaw, które są sumą traumatycznych doświadczeń historycznych. Bo nie ma w Gruzji pokolenia, które by nie przeżyło wojny – ostatnia rozegrała się w 2008 r. W Gruzji przebywał wtedy mój ojciec, była tu też rodzina mojej żony. Sama Sophy była wówczas podlotkiem, jednak zapamiętała trudne chwile, które przeżywali właściwie wszyscy. Takie doświadczenia niszczą, ale i budują. Nakładają na człowieka grubą skórę, dzięki której łatwiej znieść kolejny cios.
Gruzini, w tym moi bliscy, mówią, żeby się nie martwić i w miarę możliwości zachować spokój, bo prędzej czy później to się skończy i sytuacja się odmieni. Tak było przecież już wiele razy – choć za każdym razem kontekst był inny. W Gruzji lat 90., po upadku Związku Radzieckiego, nie było prądu, wody, gazu, nie było pieniędzy, a ludzie harowali cały miesiąc, by zarobić marne 40 czy 50 lari. Wyliczali, na co te pieniądze wystarczą – babcia mojej żony zastanawiała się, które rachunki najpierw uregulować i czy będzie ją stać na dojazd do pracy miejskim autobusem. Teściowie wspominają, jak metro zatrzymywało się między stacjami i ludzie szli tunelem w ciemnościach – jak w książce „Metro 2033” rosyjskiego pisarza Dmitrija Głuchowskiego. Opowiadają o narodzinach córki w szpitalu w Batumi, w którym nie było prądu, były za to biegające po korytarzu szczury… Im więcej słucham historii sprzed 40, 30, 20 i 10 lat, tym mocniej wierzę, że – choć cały świat dotknęła niewyobrażalna tragedia – trzeba żyć dalej, że wszystko będzie dobrze. Kiedyś.
Ucieczka w świat magii
W marcu 2020 r., gdy wirus z każdym dniem przybiera na sile, mimo wszystko codziennie biję się z myślami. W nocy nie mogę spać. Za dnia staram się uciec od nerwowych myśli. Od 7 marca, czyli od kiedy odwiozłem na lotnisko ostatnią grupę moich turystów, którzy byli na nartach w Gudauri, w zasadzie w ogóle – poza sporadycznymi odwiedzinami u teściów – nie wychodzę z domu. Żeby razem z Sophy nie zwariować, stawiamy na filmy, książki, gry. Razem z żoną i jej rodziną postanawiamy też zrobić tradycyjne gruzińskie dania: pierożki chinkali i słynne placki chaczapuri z serem, na które przepisy zamieszczam na swoim blogu. Mam więcej czasu na pisanie i częściej uczestniczę w internetowej społeczności fanów Gruzji.
Cieszą mnie najbardziej istotne teraz postawy ludzi jednoczących się wokół rozmaitych idei. Każdy, kto może, zaczyna pracować zdalnie, powstają różnego rodzaju webinary, warsztaty online, rodzą się projekty, dzięki którym możemy razem przetrwać ten niełatwy czas.
3 kwietnia piszę na Facebooku, że nie mogę sobie wyobrazić dnia bez kultury i sztuki. Dzielę się spisem książek, filmów, gier i seriali, którym poświęciłem uwagę w marcu. Chcę uczestniczyć także w życiu niezwiązanym z branżą turystyczną, rozmawiać jak najwięcej z tymi, którzy kontaktują się ze mną przez Facebooka – nie tylko z moimi znajomymi, ale też z osobami zainteresowanymi Gruzją. Mnóstwo ludzi do mnie pisze i to jest bardzo miłe. Pytam, co robią, jak sobie radzą. Oni mnie również pytają.
Szum medialny wokół koronawirusa jest gigantyczny. Najpierw człowiek śledzi te doniesienia, potem chce od ich nadmiaru uciec jak najdalej, bo w pewnym momencie większy jest strach przed kolejną złą informacją niż przed samym wirusem… W takich chwilach uciekam tam, gdzie zawsze – w baśniowość i magię. Moją sympatię do odrealnionych stanów i miejsc całkiem dobrze widać choćby po nazwach organizowanych przeze mnie wycieczek (przykładowo: Gruzja Baśniowy Kraj) albo grupy na Facebooku (Magia Gruzji). Zawsze dużo mówiłem i pisałem o baśniowości świata, o tym, jaka Gruzja jest dla mnie magiczna. Tak więc w czasie pandemii uciekam w inne uniwersum.
W marcu, w zasadzie najgorszym miesiącu, pochłania mnie lektura pięcioksięgu wiedźmińskiego, który przywiozłem do Gruzji wraz z częścią swojej polskiej biblioteczki. Jestem zwolennikiem książek drukowanych. Trudno czyta mi się książki na telefonie i komputerze. W ogóle nie przepadam za e-bookami. Rozumiem zasadę, ale jakoś mi niewygodnie. Muszę mieć książkę papierową, muszę mieć zakładkę do książki – w tej kwestii jestem bardzo analogowy. Marzec, kwiecień i maj upływają mi pod znakiem wszystkich Wiedźminów, czyli pierwszej, drugiej i trzeciej części.
Poza tym kocham gry komputerowe. W czasie pandemii przypomniałem sobie grę Final Fantasy VII, w którą grałem 23 lata temu – i z naprawdę dużą przyjemnością wróciłem do tej fabuły. Korzystam z aplikacji Steam, dlatego wrzuciłem sobie kilka pozycji do katalogu interesujących mnie gier. Regularnie dostaję powiadomienia, gdy któraś jest tańsza o np. 75 proc. i nagle mogę ją kupić za 20 zł. Tym sposobem stałem się szczęśliwym posiadaczem gier typu Baldur’s Gate, w które grałem w szkole podstawowej. Pamiętam, jak stałem w Warszawie koło kładki przy ul. Saskiej, już po gocławskiej stronie, gdzie był punkt CD Projekt i można było przedpremierowo odebrać Baldur’s Gate. To pierwsza w historii tak fantastycznie spolszczona gra. Niemal każdy gracz kojarzy do dziś charakterystyczny głos Piotra Fronczewskiego, mówiącego słynne: „Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę”.
Nowa normalność
Dłuższa izolacja, początkowo sprzyjająca wypoczynkowi, pasjom i kreatywności, po pewnym czasie uwiera. Jesteśmy we wzrostowej fazie epidemii, ale umiemy już z nią żyć. Maseczka, rękawiczki, płyn do dezynfekcji, woda z mydłem, 2-metrowa odległość. 14 kwietnia wychodzimy z Sophy na spacer po mieście. Zamierzamy sfotografować Fabrikę – kultową, alternatywną miejscówkę na mapie Tbilisi, która znajduje się na ul. Ninoszwili 8, w dzielnicy Didube-Czugureti, blisko naszego domu. Fabrika to konglomerat kilku knajp, hostelu, przestrzeni coworkingowej i usługowej, powstały w dawnej radzieckiej szwalni. Street art, nowatorskie brzmienia, smak kraftowych alkoholi, siedziska z palet – zanurzone w zieleni i twórczym fermencie. To nie jedyne w Tbilisi miejsce wypełnione taką artystyczną atmosferą, lecz na pewno jedno z najsłynniejszych. Na co dzień tętniąca życiem Fabrika jest dziś surrealistycznie wymarła.
16 kwietnia lekarze notują najwyższą dzienną liczbę przypadków koronawirusa w Gruzji – 42. Dzień później obchodzę 35. urodziny. Od kilku dni mam wrażenie życia we śnie na jawie. Na zewnątrz zrobiło się absolutnie cicho – co tu, gdzie mieszkam, jest dodatkowo nietypowe. Nie ma żadnych samochodów, co jakiś czas przejedzie skuter albo rower (w Gruzji rowery nie są popularnym środkiem transportu – jeżdżą na nich głównie dzieci, dorośli niezwykle rzadko). Pogoda jest piękna, ciepła, ptaki śpiewają. Przynajmniej to pozytywnie nastraja ludzi, daje nadzieję na zmianę.
W normalnych warunkach spędzałbym ten dzień w pracy, z kolejną grupą turystów. Tymczasem wybieram się zrobić zdjęcia opustoszałego Tbilisi, a dokładnie – kilku turystycznych miejsc w naszej najbliższej okolicy: Suchego Mostu, mostu Barataszwilego i al. Puszkina, prowadzącej w kierunku placu Wolności. Fotografuję i jestem zdenerwowany. Pustka na ulicach i przejmująca cisza to coś nieprawdopodobnego, jakbyśmy żyli w alternatywnej rzeczywistości, jakby ktoś przełączył nagle jakiś przycisk – i tak codziennie, za dnia, a szczególnie nocami. Ze stresu rozbijam drona – uda mi się go naprawić dopiero w czerwcu, gdy otworzą się punkty handlowo-usługowe, teraz jednak nie wiem, jak będzie, i jestem bliski apopleksji. Wracam do domu przed godziną policyjną, trwającą od 21.00 do 6.00. Wrzucam zdjęcia na Facebooka. Dzisiejsze kadry, tak inne niż zwykle, zdobywają ponad 30 tys. wyświetleń. Po dwudziestej pierwszej, kiedy obowiązuje nakaz pozostawania w domach, jak co wieczór nagrywam podcast. Za oknem jest tak obłędnie cicho i spokojnie, że aż korci, żeby wyjść. I mam znajomych, którzy wyszli. Może opatrzność nad nimi czuwała…
Woda święcona dla ochrony przed wirusem
Jak wspomniałem wcześniej, Gruzja bardzo dobrze – surowo, lecz skutecznie – radziła sobie z pandemicznymi realiami. Było to zasługą wszystkich: lekarzy, polityków, mediów, zdyscyplinowanych mieszkańców. A także władz religijnych kraju, czyli władz gruzińskiego Kościoła prawosławnego. Wprawdzie początkowo na linii rząd – Cerkiew doszło do spięcia, bo w świątyniach wierni nie zachowywali dystansu społecznego, a nabożeństwa odbywały się mimo zakazu zgromadzeń. Nie można jednak zapomnieć, że duchowni już 17 marca postanowili nieść pomoc na swój sposób – modląc się i… święcąc ulice Tbilisi.
O gruzińskich kapłanach, czyli mamaoebi, jeżdżących pikapami po mieście i skrapiających ulice wodą święconą, pisały media na całym świecie. Kilka dni później jeden z duchownych, zaopatrzony w świętą ikonę, latał nawet helikopterem nad miastem, uważając, że właśnie tak może pomóc wiernym i wyprosić u Boga ochronę przed koronawirusem. Wielu śmiało się z takiej metody kurateli nad obywatelami, ale nie mniej osób reagowało z pełną powagą. Należy pamiętać, że Gruzja jest krajem zdecydowanie chrześcijańskim, gdzie większość narodu deklaruje się jako osoby wierzące. Więc nawet jeżeli my nie wierzymy, powinnyśmy uszanować to, co się dzieje. Zwłaszcza że podobne religijne zabiegi pojawiły się nie tylko w Gruzji, ale też w Polsce czy Ukrainie.
Dla wielu ludzi wsparcie religijne, duchowe było i nadal jest w tym trudnym czasie nieocenione. Lecz nijak nie niesie pomocy innego typu – która każdego kolejnego dnia jest coraz bardziej i bardziej potrzebna…
Za co będziemy żyć?
Gruzińskim władzom należą się słowa uznania za szybką reakcję na światową epidemię koronawirusa, za znakomitą organizację i obronę zdrowia obywateli. Niestety, to najtrudniejszy od dziesięcioleci moment dla całego świata, nie tylko w aspekcie medycznym, ale również ekonomicznym. Czego objawy widać już teraz. Dla przykładu: ok. 95 proc. pracowników gruzińskich linii lotniczych wysłano na bezpłatne urlopy. Wiadomo, że branża turystyczna leży. Odwołano wszystkie wycieczki. Biura podróży i obcojęzyczni przewodnicy anulowali z miesiąca na miesiąc większość imprez, które normalnie odbywały się w marcu, kwietniu i maju. Tak zresztą dzieje się na całym świecie.
Poważnym problemem mieszkańców Gruzji są długi zaciągnięte w dolarach amerykańskich. Oczywiście mamy w Gruzji własną walutę, czyli lari. W lari wypłacane jest wynagrodzenie, ale już wszelkie kredyty mieszkaniowe czy konsumpcyjne są przeliczane na dolary, a obecny kurs wzrósł dramatycznie w ciągu ostatnich tygodni. Sprawia to, że ludzie po prostu nie mają pieniędzy, żeby spłacać swoje zobowiązania. Na szczęście gruzińskie banki zareagowały w odpowiedni sposób i podały do wiadomości, że są w stanie odroczyć kredyty. Zobaczymy, na jak długo. Widzę wśród swoich najbliższych i przyjaciół, z którymi utrzymuję kontakt na co dzień, że wszystko stanęło na głowie. Ci, którzy wynajmują lokale lub mieszkania Gruzinom albo cudzoziemcom (ja wynajmuję od Gruzinów lokal na biuro), i najemcy próbują się jakoś dogadać, ponieważ za kilka tygodni nie będą mieli za co żyć…
Gruzińskie rodziny żyją tradycyjnie, wielopokoleniowo. Każdy każdemu pomaga. Tutejsze emerytury są bardzo niskie, jednak dziadkom i rodzicom, którzy mieszkają razem ze swoimi dziećmi i wnukami, udaje się odkładać jakieś pieniądze. To ciułanie jest tutaj powszechne i wynika z nawyku po rozmaitych wydarzeniach dziejowych. Zaobserwowałem, że w Gruzji jest dosyć niskie zaufanie społeczne do państwa jako aparatu. Gruzini już tyle przeżyli. Każda zmiana systemu wywoływała ogromne zawirowanie, jeżeli chodzi o gospodarkę, pieniądze i banki. Ludzie nie ufają finansowej machinie i wielu trzyma pieniądze w domu. Niewielkie, ale każdy ma tu jakieś oszczędności, dzięki którym udaje się teraz przetrwać.
W maju gruziński rząd luzuje część obostrzeń. Otwierają się niektóre firmy, powraca turystyka krajowa. W czerwcu zaczynają z powrotem, z zachowaniem reżimu sanitarnego, działać sklepy i galerie handlowe. Ludzie idą do pracy, mogą zarobić. Mimo to sytuacja ekonomiczna spowodowana koronawirusem nie nastraja optymistycznie. Strach o jutro nie zniknął. Jest dziś jeszcze większy, niż był wczoraj. W Tbilisi działa wielka hala meblowa Saba, gdzie pracuje kilkoro przyjaciół Sophy. Wszyscy oni są stale podenerwowani, martwią się zapowiadaną na jesień drugą falą pandemii, boją się ponownego zamknięcia zakładu pracy, dzięki któremu utrzymują się całe gruzińskie familie. Są przerażeni myślą, że znów stracą jedyne źródło utrzymania i nie znajdą tak łatwo pracy w kraju, w którym jest nieoficjalnie aż 60 proc. bezrobocia.
Zapewne każdy z nas wyobrażał sobie jakąś formę apokalipsy, ale ta obecna zmienia się każdego dnia. W jednym momencie pozwala złapać oddech. Działają Netflix, Spotify i inne aplikacje, możemy zamówić jedzenie, leki, nawet alkohol z dostawą pod drzwi, możemy wyjść na spacer. Przede wszystkim możemy zdalnie pracować, uczyć się, kontaktować z bliskimi. Żadne inne pokolenie przed nami nie miało w życiu tak łatwo. Paradoksalnie, codzienność z pandemią w takich realiach nie wydaje się jakimś wielkim problemem. Ale jest druga strona medalu. Pokonanie śmiertelnie groźnej cząstki natury, która przywędrowała z dalekiego Wuhanu, to dopiero początek długiego globalnego kryzysu, który swoimi mackami objął zarówno ludzkie płuca, jak i portfele, nadzieje i siły psychiczne, by jakoś to wszystko przetrwać. Czy świat i ludzie jakoś się zmienią – nie wiem, ale na pewno nie będzie tak samo jak przed koronawirusem. Jednak jesteśmy w tym razem, zmagamy się z tym samym. I tak naprawdę tylko rozsądne, solidarne działania mogą nas teraz uratować i pomóc we wspólnym stworzeniu nowej, bezpiecznej, lepszej rzeczywistości.
Przeczytaj też:
- Koronawirus w Gruzji. Życie w czasach zarazy. Cz. 1. Pierwsza fala
- Turystyka a koronawirus w Gruzji – wakacje 2020 i restrykcje. Życie w czasach zarazy. Cz. 3.
Statystyki i informacje rządowe:
- https://stopcov.ge/
- http://gip.ge/
- https://agenda.ge/
- https://oc-media.org/
- https://www.gov.pl/web/koronawirus
- https://www.facebook.com/caucasus.bureau/ (Stacja Kaukaska SEW Uniwersytetu Warszawskiego w Tbilisi)
Byłem w Gruzji 3 razy. Jakos po kilku miesiącach „pandemii” zainteresował mnie temat gospodarki Gruzji … Wiem że loty dozwolone tylko z 3 lotnisk, turystyka pewnie padła… Szkoda.. ktoś w łapę od europejskiego funduszu walutowego nie wziął i widzisz sam, jak to się kończy. Wirus którego nie ma, a zabił turystykę w tym pięknym, najpiękniejszym kraju! Przede mną cz.3 i 4 o kolano wirusie, ciekaw jestem co napiszesz. Fajnie że robisz podcasty – posłucham bardzo chętnie!
Dawid
Dzięki za komentarz, w kolejnych dwóch artykułach z tej serii napisałem więcej o tym, co stało się z krajową gospodarką oraz moją branżą. Pozdrowienia z Tbilisi!