Chyba nikomu – no, może poza twórcami science fiction – nie przyszedłby do głowy niemalże katastroficzny scenariusz, którym od marca 2020 r. żyje cały świat. Kilka miesięcy wcześniej nikt nie wpadłby na to, że nagle obudzimy się w zupełnie odmiennej rzeczywistości, okrutnej, strasznej, często tragicznej. Koronawirus w Gruzji – jak w każdym innym kraju – przewrócił wszystko do góry nogami.
Jest koniec marca 2020 r. Rutynowa codzienność prawie wyparowała. Niespodziewanie znaleźliśmy się w sytuacji, która wystawia na próbę nasze zdrowia, finanse i emocje. Odbiera poczucie bezpieczeństwa i radości z życia. Niekiedy brutalnie weryfikuje społeczną przydatność jednostek. Kładzie się cieniem na naszych marzeniach. Kilometr za kilometrem dociera w najodleglejsze zakątki Ziemi, pokazując, że globalna wioska XXI w. to sieć zażyłych powiązań, które trzymają nas blisko – ale mogą też w ułamku chwili rozdzielić nas na długie miesiące…
Na śniadanie konsumujemy teraz kolejną porcję wiadomości o koronawirusie. Potem dokładnie i wiele razy myjemy ręce wodą z mydłem. Żeby idealnie czyste rozłożyć w geście bezradności. Albo przeciwnie – żeby jednak coś nimi zrobić, pomóc sobie i innym. Nie oszaleć, przetrwać, działać.
Spis treści
Kiedy postanawiam relacjonować przebieg pandemii COVID-19 na Kaukazie, w Gruzji, Armenii i Azerbejdżanie, zdaję sobie sprawę, że wszędzie na świecie sytuacja jest podobna. Ale tylko z pozoru każdy przechodzi to samo. Bo wszystko zależy – od rządu, sytuacji gospodarczej kraju, mentalności ludzi. Chcę więc obiektywnie pokazać, jak radzą sobie gruzińskie władze i instytucje w tych trudnych, nietypowych czasach. I jak dynamicznie zmieniająca się sytuacja wpływa na egzystencję zwykłych ludzi.
Gruzja w czasach zarazy
Koronawirus mocno uderzył w nasze życie, stał się częścią światowej historii. Gdybym w dzisiejszych warunkach pisał o tym co zwykle – czyli jak w Gruzji jest wspaniale – nie miałoby to sensu. Zawsze staram się przedstawiać swoją drugą ojczyznę nie tylko w kontekście pozytywnym, ale też pokazywać realia codzienności, mówić o sprawach drażliwych. Mam w pamięci organizowane przeze mnie spotkania podróżnicze, a wśród nich serię „Z Gruzją na bakier”, które dotyczyły zarówno aspektów afirmatywnych, czyli biesiad, dobrej zabawy, wina, kobiet, śpiewu i toastów: Gaumardżos!, jak i lokalnej powszedniości, ze wszystkimi jej blaskami i cieniami. Właśnie to podejście uważam za słuszne, zwłaszcza teraz. Bo najważniejsze, co możemy sobie wzajemnie zaoferować, to zaufanie, troska, społeczna odpowiedzialność – i całkowita szczerość.
Mówiąc o tej absolutnej szczerości, cofam się myślami do stycznia i początku lutego 2020 r. To okres, gdy wydaje się, że nas – Gruzji, Armenii, Azerbejdżanu, a także Polski czy innych krajów Europy – ta sprawa nie dotyczy i nie będzie dotyczyć. Koronawirus panoszy się tylko hen, hen, w dalekich Chinach. Już wtedy staje się jasne, że trzeba odwołać niektóre wycieczki organizowane przez moje biuro podróży Tamada Tour. Ale nie trzeba długo czekać, by to samo zaczęło dotyczyć wyjazdów do kolejnych miejsc. W turystyce odczuwamy problem najwcześniej i, jak się potem okazuje, niezwykle dotkliwie. Ale nie to jest najważniejsze. Ludzie, częściowo jeszcze nieświadomi nadciągającego zagrożenia, rozwożą wirusa pod kolejne szerokości i długości geograficzne. Mapa Iranu już pulsuje intensywnie czerwoną plamą zakażeń. Niemal równocześnie epidemicznym szkarłatem pokrywają się Włochy, a niebawem – Hiszpania, Francja, Australia, jedna i druga Ameryka, Azja, Afryka, cały świat. Mapa pierwszych przypadków choroby odzwierciedla współczesne szlaki podróżnicze. Tam, dokąd najczęściej latamy i jeździmy, ludzie leżą teraz podpięci do respiratorów, nie mogą oddychać, niektórzy umierają. Nadzieja niknie w oczach, z dnia na dzień.
Pierwsze przypadki koronawirusa w Gruzji
Z druzgocącym niepokojem obserwuję rozwój sytuacji. Wypatruję informacji o pojawieniu się COVID-19 na Kaukazie i w Polsce. Niestety – doczekałem się. Już 26 lutego 2020 r. odnotowano pierwszy przypadek koronawirusa w Gruzji. Pamiętam to dobrze, bo mieliśmy wtedy grupę turystyczną na nartach w Gudauri. Momentalnie dopadają mnie ogromne nerwy. Narodowe Centrum Kontroli Chorób i Zdrowia Publicznego w Gruzji, popularnie zwane Centrum Lugari (otwarte w 2011 r., działa od 2013 r.), podaje, że pierwszego chorego na COVID-19 zidentyfikowano na przejściu granicznym między Azerbejdżanem a Gruzją. To obywatel gruziński, wracający z Iranu, gdzie kilka dni wcześniej, 19 lutego, pojawiły się pierwsze przypadki choroby. Już wcześniej gruzińskie władze wstrzymały rejsy lotnicze dla obywateli Iranu, którzy chętnie podróżują do Gruzji w marcu, na święto Nowruz. Trudno było jednak zatamować cały ruch – i na razie nikt nie brał tego pod uwagę.
Pierwszy gruziński pacjent natychmiast trafia do izolatki szpitala w Tbilisi. Odizolowano również ludzi pracujących na granicy gruzińsko-azerbejdżańskiej, a osób podróżujących razem z chorym nie wpuszczono do kraju. Prezydent Gruzji Salome Zurabiszwili i resort zdrowia uspokajają: nie ma powodów do paniki. 28 lutego lekarze stwierdzają drugi przypadek koronawirusa w Gruzji, u kobiety wracającej z Włoch, a dzień później – trzeci, u pacjenta, który miał kontakt z pierwszym zarażonym. Gdy 11 marca 2020 r. WHO ogłasza pandemię COVID-19, rząd gruziński jest już od dawna przygotowany do walki z niewidocznym wrogiem i reaguje błyskawicznie. Nic dziwnego, bo w kolejnych dniach i tygodniach liczba zakażonych stale rośnie.
Zaglądam na StopCoV.ge, niedawno uruchomioną rządową stronę internetową z informacjami o koronawirusie. Są tu aktualne zalecenia, odpowiedzi na rozmaite pytania oraz statystyki – ile osób zachorowało, ile przebywa w kwarantannie, ile choruje, ile zostało wyleczonych. 29 marca 2020 r. w Gruzji jest już 90 przypadków zachorowań na COVID-19, z czego 18 osób wyleczono i wypuszczono ze szpitala. Dane szybko się dezaktualizują. Wielu ludzi przebywających na kwarantannie to nosiciele groźnego patogenu, niektórzy chorują bezobjawowo, ale zarażają innych. Biorąc pod uwagę uśredniony czas potrzebny do wykrycia koronawirusa (14–21 dni), gruzińscy naukowcy i lekarze alarmują, że szczyt zachorowań może przypaść w drugiej połowie kwietnia, po czym sytuacja będzie się stopniowo stabilizować, a w każdym razie – normalizować. Później te szacunki okazują się prawie zgodne ze stanem faktycznym.
Zostań w domu, myj ręce, noś maseczkę
Telewizja, radio, portale internetowe – zewsząd te same informacje. Ile nowych przypadków, ile śmiertelnych, ilu ozdrowieńców. Gruzińscy eksperci odpowiadają na najczęściej zadawane pytania. Tłumaczą, jak uchronić siebie i innych przed zarażeniem oraz gdzie dzwonić w razie wystąpienia objawów. Przypominają, że kto ma gorączkę, kaszel, ból w klatce piersiowej i duszności, może bezpłatnie skontaktować się z lekarzem rodzinnym. W kraju, którego służba zdrowia nie szczyci się najwyższym poziomem, jest to pocieszające. Lecz tylko do pewnego stopnia, bo choć badania diagnostyczne finansuje gruziński rząd, to testy na koronawirusa – z których dostępnością nie jest tak wesoło – wykonywane są tylko wtedy, gdy lekarz podejrzewa infekcję.
Pierwsze, ekspresowe testy na obecność koronawirusa docierają do Gruzji dopiero 26 marca jako prezent z Chin i zostają najpierw przekazane gminom Bolnisi i Marneuli, gdzie odnotowano ogniska koronawirusa. Władze zamierzają kupić kolejną partię testów, od innej firmy. Okazuje się jednak, że ich skuteczność w wykrywaniu choroby jest porażająco niska i wynosi 25–30%! Trwają negocjacje z kolejnymi dostawcami. Wielu Gruzinów twierdzi, że tak naprawdę to nie rząd dokona zakupu, lecz najbogatszy obywatel – Bidzina Iwaniszwili.
Czekamy więc na testy. Nie mamy w Gruzji natomiast, w przeciwieństwie do licznych krajów europejskich, problemu z dostępem do środków ochrony osobistej. Niektóre winiarnie i firmy zajmujące się produkcją alkoholu przestawiły się na produkcję płynów dezynfekcyjnych. Wiele osób prywatnie zajęło się szyciem maseczek. Rząd w żaden sposób tego nie zabrania. A przezorni ludzie radzą sobie, jak mogą. Nie ma innego wyjścia, jak tylko maksymalnie się zabezpieczać.
We wzrostową fazę epidemii Gruzja wchodzi już 3 kwietnia. Notuje się wtedy po kilkanaście, kilkadziesiąt zachorowań dziennie. Najwięcej przypadków (42) jest w poniedziałek 16 kwietnia. W maju liczba zakażeń zaczyna nieco spadać, lecz nadal zdarzają się dni, kiedy COVID-19 jest wykrywany u blisko 20–30 osób. Według stanu na 24 czerwca 2020 r. w Gruzji odnotowano 914 przypadków koronawirusa, z czego 771 osób wyzdrowiało, a 14 – zmarło (statystyki za StopCoV.ge).
Liczby te wydają się niezwykle małe w zestawieniu z państwami, w których przypadki koronawirusa liczy się w tysiącach. Lecz Gruzja to relatywnie niewielki kraj, 914 chorych na ledwie 3,7 mln mieszkańców ma prawo budzić obawy. Zarazem wynik Gruzji jest naprawdę dobry, optymistycznie niski. Rozprzestrzenianie się koronawirusa znacząco tu przyhamowano, choćby dzięki restrykcyjnym decyzjom rządu, jakich nie podjęły niektóre inne państwa. Właśnie to wyróżniło Gruzję – uznaną za jeden z krajów, które w surowy, lecz wysoce skuteczny sposób poradziły sobie z epidemią.
Restrykcjami w pandemię
21 marca 2020 r., niecały miesiąc od wykrycia pierwszego przypadku koronawirusa, prezydent Salome Zurabiszwili ogłasza stan wyjątkowy. Początkowo miał on trwać do 21 kwietnia, ale w miarę rozprzestrzeniania się choroby został przedłużony do 23 maja. Reżim prawny nałożył na mieszkańców szereg surowych obostrzeń, odczuwalnych na każdym poziomie życia prywatnego i zawodowego.
Rząd od razu przestrzega, że złapanym na recydywie grożą kary więzienia (nawet do 3 lat) i finansowe. Grzywna wynosi 3000 GEL (ok. 982 USD lub 3860 PLN) dla osoby indywidualnej i ok. 15 000 GEL dla osoby prawnej, czyli firmy. Tak radykalnych środków nie było we współczesnej Gruzji od czasów rewolucji róż – demonstracji, które w 2003 r. doprowadziły do przewrotu i zmiany władz państwowych.
Zawieszone połączenia międzynarodowe
Wręcz oczywistym posunięciem gruzińskiego rządu jest wprowadzenie w pierwszej kolejności restrykcji w zakresie transportu międzynarodowego. Ruch z krajów wysokiego ryzyka został ograniczony na samym początku, w przypadku Chin – już 29 stycznia. Teraz loty do prawie wszystkich krajów europejskich zostają zawieszone, a granice z krajami sąsiadującymi – zamknięte.
Lokalne ministerstwo turystyki szybko organizuje powrót Gruzinów z zagranicy do domu. Ludzie przewiezieni specjalnymi rejsami na lotnisko Kopitnari koło Kutaisi zostają zakwaterowani w hotelach na obowiązkową, dwutygodniową kwarantannę. W Gruzji wytypowano do tego celu aż 60 czterogwiazdkowych obiektów (m.in. w Sairme, Batumi i Tbilisi). Do jednego z nich trafia mój dobry znajomy Giorgi Natenadze z Achalciche, producent wina, o którym wspominałem na spotkaniach podróżniczych i w filmie „Gruzińskie bezdroża”. Giorgi na swoim facebookowym profilu relacjonuje sytuację, opowiada o reakcji władz, przygotowaniu i przeprowadzeniu całej akcji ściągania rodaków do ojczyzny. Na hotelowej kwarantannie przebywa też Anano, przyjaciółka mojej żony, po przylocie z Niemiec zakwaterowana w hotelu Leogrand w Batumi. Z kolei kierowców TIR-ów, którzy utknęli przed przejściem granicznym z Rosją, ulokowano w hotelu Alpina w Gudauri.
Poddani rutynowej kwarantannie, otrzymują pierwszorzędną opiekę medyczną, niezbędne środki ochronne, a także pełne wyżywienie. Lekarze, ubrani jak na wycieczkę w kosmos, w kombinezonach i rękawiczkach, z maseczkami i przyłbicami na twarzach, donoszą jedzenie pod drzwi pokoi. W internecie trafiam na nagranie pokazujące, że lekarze zorganizowali tort urodzinowy dla dziecka przebywającego z rodzicami na kwarantannie – piękny, wzruszający i po ludzku potrzebny gest!
Godzina policyjna w Gruzji
W pierwszej fazie epidemii wszyscy zdajemy sobie sprawę, że najważniejsza jest izolacja, i ze zrozumieniem przyjmujemy ograniczenie swobód obywatelskich. Choć zasady są o wiele bardziej restrykcyjne niż w innych krajach. Od 31 marca do 23 maja 2020 r. w godzinach 21.00–6.00 w całej Gruzji obowiązuje godzina policyjna, czyli zakaz przebywania poza domem. Ponadto zakazano spotkań w grupie większej niż trzy osoby, a więc także organizacji ślubów i różnego rodzaju nabożeństw (Gruzini zaczynają żartować, że pandemia to jednak świetny moment, żeby się ożenić, bo sporo gotówki zostanie w kieszeni).
Coraz silniej czuć apokaliptyczną atmosferę. W każdym miejscu, gdzie znajdują się strefy kwarantanny i samoizolacji, zmobilizowano policję. Reaguje ona od razu na wszelkie przejawy obywatelskiej niesubordynacji, do których w Gruzji (jak chyba wszędzie na świecie) czasem dochodzi pomimo ostrzeżeń. Gruzińscy stróże prawa działają skutecznie. W skrajnych przypadkach zmuszają ludzi, by przenieśli się do ściśle kontrolowanej, obowiązkowej strefy kwarantanny, stosują grzywny, przypominają o karze więzienia. To działa na wyobraźnię. Również dramatyczne obrazy płynące ze świata sugerują, że lepiej nie igrać z losem…
Zaczynam przygotowywać reportaż na swój kanał na YouTube, żeby pokazać, jak wyglądało Tbilisi w trakcie godziny policyjnej, jak wyglądał zwykły dzień, który musiał się kończyć o dwudziestej. W marcu i kwietniu ja i moja żona Sophy praktycznie cały czas siedzimy zamknięci w czterech ścianach. Władze usilnie wzywają ludność, aby bez szczególnej potrzeby nie wychodzić z domów, nie przebywać w zatłoczonych miejscach, nie dotykać twarzy oraz przestrzegać zasad higieny: używać maseczek, jednorazowych rękawiczek i wszelkich możliwych środków do dezynfekcji, zarówno w domach, jak i miejscach pracy. W trosce o zdrowie stosujemy się do wszystkich zaleceń i pozostajemy w domowej izolacji. Ale czasami trzeba się po prostu przewietrzyć – na szczęście w Gruzji (poza paroma wyjątkami, jak stołeczny park Mtatsminda czy jezioro Lisi) w trakcie lockdownu nie zabroniono nam wyjść do parków i lasów. Jednak nawet spacer po najbliższej okolicy wystarcza. Miasta, miasteczka i wsie z dnia na dzień ucichły, natura w rozkwicie, powietrze zrobiło się czyste. Szkoda, że proklimatyczne zmiany są okupione taką ofiarą. Po 14 kwietnia nieśmiało wychylamy nosy za drzwi mieszkania.
Człowiek tęskni za światem, za ludźmi. W Gruzji tradycyjnie spędzamy czas z rodziną, spotykamy się często, biesiadujemy do późna. Rozmową telefoniczną lub na czacie nie da się tego obejść. Miejscowe zwyczaje i warunki ekonomiczne sprawiają, że wiele gruzińskich rodzin mieszka wielopokoleniowo. My nie, dlatego co jakiś czas wybieramy się z wizytą do bliskich. Moi teściowie, rodzice Sophy, mieszkają ok. pół godziny jazdy samochodem od nas. Za każdym razem, gdy jedziemy w gości, już o dziewiętnastej zbieramy się do powrotu. Musimy bowiem brać pod uwagę specyficzne realia gruzińskich dróg: tu zawsze może wydarzyć się coś nieprzewidzianego, a przecież nie chcemy ryzykować naruszenia godziny policyjnej. Można zażartować, że do dziewiętnastej jest okienko na jakieś wino, whisky i wódeczkę czy inne alkohole, a potem trzeba jechać do domu. Znajomi teścia o tym zapomnieli – pewnego dnia imprezowali sobie w garażu, no i się zasiedzieli. Potem musieli jak ninja przemykać bocznymi uliczkami, żeby wrócić do domów bez ryzyka spotkania z patrolem policji.
Ograniczenia i zakazy w transporcie krajowym
Z ewentualnym odwiedzaniem bliskich i znajomych czy załatwianiem różnych spraw na mieście albo poza nim nie jest zresztą tak łatwo. Przemieszczanie się na terenie Gruzji jest teraz, w czasie stanu wyjątkowego, ograniczone. Nie działa transport publiczny międzymiastowy, a nawet miejski. W Tbilisi wyłączono z ruchu metro, autobusy i słynne żółte marszrutki – w internecie można znaleźć zdjęcia wielkiego parkingu, na którym stoją te charakterystyczne busy, typowe dla stołecznego krajobrazu, które zniknęły z oczu na parę niemiłosiernie dłużących się tygodni. Całkowitym zakazem prowadzenia działalności objęto też taksówkarzy (później, gdy ruch taksówek został wznowiony, podlegał nowym przepisom: w trakcie jednego kursu taksówkarz mógł przewieźć maksymalnie dwie osoby, siedzące z tyłu i koniecznie przy otwartych oknach). Przewóz busowy i autobusowy ludzi, a konkretnie pracowników, mogą realizować jedynie pracodawcy nadal prowadzący działalność gospodarczą – i to tylko po uzyskaniu zezwolenia z gminy.
Kto chce dotrzeć gdzieś dalej w mieście albo wybrać się poza jego granice, musi jechać własnym samochodem. W pojeździe mogą się znajdować maksymalnie trzy osoby, zasada ta dotyczy także członków rodziny. Dochodzi do absurdów: nowe przepisy mówią, że kierowca oczywiście siedzi z przodu, a pasażerowie – z tyłu. Skutek? Tak jak w Polsce ludzie śmieją się, że w trakcie spaceru mąż z żoną, mieszkający pod jednym dachem, mają iść w odstępie 2 m, tak w Gruzji mąż musi wozić żonę (albo odwrotnie, zwłaszcza w przypadku powrotów z imprez) na tylnym siedzeniu, niemal jak angielską królową. Sens tego jest co najmniej dyskusyjny, ale nikt, rzecz jasna, nie dyskutuje.
Na wszystkich wylotówkach z miast policja kontroluje podróżnych – mierzy im temperaturę, sprawdza stan zdrowia. Ale nie wszędzie można dojechać. Pod koniec marca gminy Bolnisi i Marneuli (leżące w regionie Dolnej Kartlii, w południowo-wschodniej Gruzji) zostają całkowicie odizolowane z powodu ognisk wirusa.
Sytuacja zmotoryzowanych zmienia się 17 kwietnia, w moje 35. urodziny. I bynajmniej nie na lepsze. Tego właśnie dnia władze Gruzji całkowicie zabraniają przemieszczania się samochodami osobowymi. Po ulicach mogą jeździć tylko auta ze specjalnym, zielonym albo niebieskim glejtem, czyli policja, lekarze, odpowiednie służby i dystrybucja. Dochodzi nawet do swoistego handlowania tymi glejtami. Można je dostać po znajomości od lekarzy, kiedy musimy się udać na wizytę. Jeżeli lekarz nie wystawi glejtu – nici z przejażdżki. Jak to zwykle w Gruzji bywa, okienko prawne wykorzystano do naprodukowania zgód na przejazdy. Wkrótce glejtami dysponowały już jednoślady: skutery, motocykle, rowery, używane głównie przez dostawców jedzenia.
Czym był spowodowany zakaz przemieszania się samochodami? Wszystko zaczęło się od konfliktu na linii władza świecka – Cerkiew. Pierwszy zgrzyt nastąpił jeszcze 22 marca, gdy kler nie zastosował się do reguł obowiązującego od poprzedniego dnia stanu wyjątkowego, w którym zakazano zgromadzeń, a więc również organizacji nabożeństw. Wprawdzie patriarchat wzywał wiernych do zachowania dwumetrowego dystansu, ale w praktyce nie był on zachowywany. Ku zdziwieniu niektórych świątynie w Gruzji nie zostały zamknięte – w oświadczeniu z 25 marca Synod stwierdził bowiem, że odmawianie wiernym w duchowej potrzebie udziału w nabożeństwach jest nieuzasadnione i stanowi zbrodnię przeciw Bogu. Niektórzy kapłani i teologowie skrytykowali postawę Synodu.
Sytuacja była zatem różna w różnych cerkwiach, ale wszędzie władze religijne położyły większy nacisk na bezpieczeństwo. Dostępne w internecie zdjęcia z nabożeństw dowiodły, że wierni zaczęli zachowywać stosowne odległości. Ale do czasu – a konkretnie do Wielkanocy, przypadającej na długi weekend 17, 18 i 19 kwietnia. Niektórzy mamaoebi, czyli gruzińscy księża, zdecydowali się na zamknięcie cerkwi i przeprowadzenie wielkanocnego nabożeństwa bez udziału wiernych, a tylko w obecności kapłanów. Natomiast katolikos Gruzji Eliasz II postanowił odprawić mszę jak zwykle. W wigilię wielkanocną wierni zgromadzeni w cerkwi Cminda Sameba (Sobór Świętej Trójcy, XX w.), największej w Tbilisi i na całym Kaukazie, mogącej pomieścić aż 10 tys. osób, uczestniczyli w nabożeństwie, które zaczęło się o 21.00 i trwało do szóstej rano, czyli przez cały czas obowiązywania godziny policyjnej!
W relacjach rządowo-kościelnych bardzo ostro zaiskrzyło. Przy zgromadzeniu tylu osób istniało ogromne ryzyko, że w świątyniach dojdzie do kolejnych niekontrolowanych zakażeń. Na szczęście tak się nie stało. Gruziński rząd uznał jednak, że – być może w ramach nauczki, cokolwiek niezwiązanej z wymiarem religijnym – wprowadzi kolejne drogowe restrykcje…
Zamknięte firmy, sklepy, szkoły
I tak siedzimy odizolowani, w domach i hotelach, patrząc na to, co dzieje się wokół. Już 16 marca zamknięto szkoły i przedszkola. Wraz z wprowadzeniem stanu wyjątkowego ograniczono dostęp do usług publicznych, zawieszono działalność ok. 90% firm czy instytucji. Część biznesów, placówek edukacyjnych i uniwersytetów przestawiła się na tryb online. Władze wspierają zdalne nauczanie, wybrane zajęcia szkolne transmituje telewizja. Pracownicy prywatnych przedsiębiorstw i organów administracji publicznej, którzy – jak mój teść – nie mogą pracować online, poszli na urlop. Niektórzy zostali bez pracy.
Nasze głowy z wolna pokrywają się szopą rozwichrzonych włosów. Nie działają salony fryzjerskie, kosmetyczne. Nieczynne są wszystkie restauracje i bary, ale część oferuje dostawę do domu. W Gruzji mamy popularne aplikacje do zamawiania jedzenia, jak Glovo i Wolt, czy portale typu Pyszne.pl (w Gruzji nosi on nazwę Menu.ge), które ratują teraz knajpy przed plajtą. W Gruzji można też zamawiać online produkty spożywcze oraz, co ciekawe, alkohol (lokalne kluby i sklepy winiarskie organizują nawet wirtualne degustacje wina – wystarczy zamówić kilka butelek z dowozem do domu, a potem uczestniczyć w degustacji online z komentarzem). Dostawy odbywają się z zachowaniem najwyższych zasad bezpieczeństwa. Zaopatrzeni w kaski i maseczki kurierzy dowożą produkty na skuterach. Ludzie ci są zresztą, oczywiście poza lekarzami i pielęgniarkami, bohaterami lockdownu w Gruzji. Dostarczają jedzenie i leki, gdy wszędzie wokół czai się niebezpieczeństwo. Mimo to nie sposób nie zauważyć, że sprzedaż leci na łeb na szyję.
Na zakupy wychodzimy rzadko i tylko po najpotrzebniejsze produkty. Stacjonarne punkty handlowe ograniczyły liczbę klientów mogących jednocześnie przebywać w sklepie. W małych, osiedlowych sklepikach jeden z pracowników stoi zwykle przy wejściu, otwiera i zamyka drzwi, dbając, aby w środku nie było za dużo osób. Mieszkańcy Tbilisi dobrze przyjęli te obostrzenia. Nie ma afer, paniki ani histerii. Na półkach niczego nie brakuje. Nawet w tej chwili, gdy patrzę przez okno na całodobowy sklep naprzeciwko mojego mieszkania, nie widzę tłumów. Ta lokalizacja ma dzisiaj same plusy – mogę wyjść na zakupy o trzeciej czy czwartej nad ranem (w czasie obowiązywania godziny policyjnej sklep był w nocy oczywiście zamknięty), kiedy jest zupełnie pusto i mam gwarancję, że nie narażam ani siebie, ani innych.
Całkiem inaczej postąpił za to pewien mężczyzna, który 17 kwietnia pojechał po zakupy do tbiliskiej dzielnicy Warketili (w stronę lotniska) na… białym koniu. To było zabawne i znakomicie ukazało żartobliwość gruzińskiej duszy. Duszy, której w rzeczywistości wcale nie jest przez tego koronawirusa do śmiechu…
Przeczytaj też:
- Koronawirus w Gruzji. Życie w czasach zarazy. Cz. 2. Codzienność
- Turystyka a koronawirus w Gruzji – wakacje 2020 i restrykcje. Życie w czasach zarazy. Cz. 3.
Statystyki i informacje rządowe:
- https://stopcov.ge/
- http://gip.ge/
- https://agenda.ge/
- https://oc-media.org/
- https://www.gov.pl/web/koronawirus
- https://www.facebook.com/caucasus.bureau/ (Stacja Kaukaska SEW Uniwersytetu Warszawskiego w Tbilisi)