Ożeniłem się! Z Sophy powiedzieliśmy sobie „tak” pod koniec sierpnia 2019 r. Gruziński ślub nadał mojemu życiu nowy bieg i sens. Ceremonia odbyła się oczywiście w lokalnym stylu i teraz o wszystkim ze szczegółami opowiem.
O swoich gruzińskich korzeniach wspominałem już nie raz. Wychowałem się na opowieściach o gruzińskim pochodzeniu mojej rodziny i bardzo biorę je sobie do serca. Stale też odkrywam ciekawostki o własnych przodkach. Z całą pewnością wiem, że mieszkali oni niedaleko Tbilisi, w zabytkowym mieście Mccheta, które wieki temu było stolicą kraju. W trzech lokalnych cerkwiach – Dżwari, Sweticchoweli i Samtawro – moi przodkowie przyjmowali chrzest i przypuszczam, że mogli tu także brać śluby. Potrzeba było trzech pokoleń, żebym ja, potomek rodu Tumaniszwili, mógł przeżyć jeden z najważniejszych dni życia w tym samym miejscu.
Ślub w Gruzji jeszcze silniej związał mnie z ziemią moich krewnych. To tutaj od kilkunastu lat buduję swoją przyszłość, którą zamierzam spędzić z moją ukochaną Sophy. Ale zanim wybiegniemy w tę przyszłość, wróćmy do wyjątkowych dni gruzińskiego ślubu, który zasługuje na parę słów formalno-obyczajowego komentarza.
Spis treści
Jak wziąć ślub w Gruzji?
Pod względem organizacji ceremonii ślub w Gruzji różni się nieco od tego w Polsce czy krajach Europy Zachodniej. Oczywiście wiele aspektów jest wspólnych lub bardzo podobnych. A kontrasty wynikają choćby z faktu, że Gruzja to kraj prawosławny, więc ślub bierze się w obrządku cerkiewnym. Za tym idą kolejne odrębności, niezwykle zresztą ciekawe z kulturowego punktu widzenia. Przybliżę teraz te differentia specifica i wspomnę o kwestiach papierkowych – a nuż przydadzą się osobom, które również planują gruzińskie weselicho.
Organizacja ślubu i wesela w Gruzji
Przygotowania do ślubu zaczęliśmy z Sophy 13 czerwca, a więc ok. 2,5 miesiąca przed ceremonią. Dość późno, ale przy wsparciu bliskich i przyjaciół wszystko udało się sprawnie zorganizować. Dzięki znajomościom rodzinnym Sophy poznaliśmy Lakę, organizatorkę ślubną, modnie zwaną wedding plannerką.
Laka zajęła się wszystkim od A do Z: przygotowała zaproszenia ślubne, zaplanowała menu i zamówiła tort weselny, wynajęła salę i koordynowała cały proces jej dekorowania, ustawiania stołów etc. Opracowała też scenariusz wydarzenia, ustaliła dokładnie, kiedy i skąd jedziemy do cerkwi, przygotowała konkursy i przemówienia weselne oraz stale monitorowała każdy detal uroczystości. Pomoc Laki była naprawdę nieoceniona – sami w tak krótkim czasie nie zdołalibyśmy dopiąć wszystkiego na ostatni guzik. O szczegółach organizacji wesela, także o różnych niespodziankach, którym musieliśmy sprostać, opowiem dokładniej w dalszej części artykułu, omawiając imprezę weselną.
Ślub cywilny i religijny w Gruzji
Nasze uroczystości ślubne były podzielone na dwa dni: 26 sierpnia 2019 r. wzięliśmy ślub cywilny w urzędzie (iustitsiis sakhli), a 31 sierpnia odbyły się ślub religijny w katedrze Sweticchoweli i wesele. Podobnie jak w innych krajach, również w Gruzji młode pary mają do ślubów zróżnicowane nastawienie: niektórzy decydują się wyłącznie na ślub cywilny, a inni, tak jak my, organizują wydarzenie w tradycyjnym stylu, obejmującym ślub cywilny oraz religijny. Celowo nie używam tu wyrażenia „ślub kościelny” – jak już wspomniałem, Gruzja to kraj prawosławny i wszelkie obrządki odbywają się w cerkwiach, myślę zatem, że „ślub religijny” jest bardziej stosownym określeniem.
Ślub cywilny w Gruzji – formalności i przebieg
Ślub cywilny w Gruzji można wziąć wyłącznie w domu prawa – iustitsiis sakhli. Ślub taki ma niewiele wspólnego z uroczystą ceremonią, bo stanowi czysto formalne podpisane dokumentów, które trwa zaledwie kilka, kilkanaście minut. Dokumenty potrzebne do zawarcia ślubu cywilnego w Gruzji obejmują:
- jeżeli ślub biorą Gruzini – ID card, czyli
gruziński dowód osobisty; - jeżeli ślub biorą obcokrajowcy lub Gruzin/Gruzinka
z obcokrajowcem – tłumaczenie przysięgłe (na język gruziński bądź angielski) dokumentu
tożsamości i aktu urodzenia obcokrajowca wraz z apostille, czyli
poświadczeniem, że dany dokument jest autentyczny.
Dodatkowe informacje o dokumentach i opłatach są dostępne na stronie Georgia.gov w sekcji Marriage Licenses.
Ja, jako że prowadzę w Gruzji firmę, miałem nieco ułatwione zadanie: kserokopie moich polskich dokumentów razem z apostille i tłumaczenia przysięgłe na język gruziński były już na miejscu. Ale ponieważ chciałem, by moim świadkiem był Polak, do iustitsiis sakhli musiałem dostarczyć kserokopię jego paszportu, przetłumaczonego na język gruziński – ale wystarczyło tłumaczenie nieprzysięgłe, bez apostille.
Z dokumentami młoda para przyjeżdża rano do domu prawa. Jest to po prostu wydzielony sektor w lokalnym urzędzie miasta i gminy, gdzie w systemie jednookienkowym można załatwić dowolne sprawy prawne i obywatelskie. To fantastyczne rozwiązanie, bardzo nowoczesne, wybiegające w przyszłość. Budynek urzędu jest gigantyczny, codziennie przewijają się przez niego tłumy ludzi. Ale wszystko odbywa się szybko i sprawnie, bo każdy z kilkunastu sektorów ma przynajmniej po kilka stanowisk. W iustitsiis sakhli trzeba złożyć wymagane dokumenty, zarejestrować się w jednym z dziesiątek okienek i oczekiwać na wezwanie do stanowiska oznaczonego konkretnym numerem. Gdy to nastąpi, podpisuje się dokumenty – i już, jesteśmy małżeństwem. Na naszym dokumencie oprócz podpisów Sophy i mojego znalazły się podpisy trzech świadkowych Sophy oraz mojego przyjaciela Krzysztofa.
Gruziński ślub cywilny ma więc niewiele wspólnego ze ślubem w polskim urzędzie stanu cywilnego, gdzie sala ślubów jest zarezerwowana dla konkretnej pary i jej gości, odświętnie ubrany urzędnik z wielkim łańcuchem na szyi wygłasza powtarzaną przez nowożeńców formułkę, młodzi zakładają sobie obrączki, a po wszystkim są muzyka, fanfary i życzenia. Tutaj tego nie ma i kto spodziewa się hucznej imprezy, jest zwykle bardzo zaskoczony, jak urzędowy, może wręcz nieco oschły, jest gruziński ślub cywilny. Osoby, które chciałyby, aby ich ślub cywilny w Gruzji miał odświętniejszą oprawę, mogą dopłacić 300 lari – za tę kwotę urzędnik odczytuje akt małżeństwa i wręcza kwiaty. Zapisu ślubu można natomiast dokonać bezpłatnie. My darowaliśmy sobie wszystkie dodatki.
Ślub cywilny potraktowaliśmy bardzo formalnie, niektórzy mogliby uznać, że nawet nonszalancko. Brak wytworności był widoczny już na pierwszy rzut oka: Sophy założyła czarną sukienkę za kolano i szpilki, ja – spodnie, wzorzystą koszulę i buty, którym z racji podeszwy bliżej było do sportowych. Towarzyszący nam przyjaciele również byli ubrani dość swobodnie, jak na spacer po mieście. Ale tak to w Gruzji wygląda.
Ślub religijny w Gruzji – formalności i przebieg
Ślub religijny w Gruzji, w przeciwieństwie do cywilnego, stanowi wyjątkowo uroczyste wydarzenie. Ceremonia jest niezwykle symboliczna, pełna uduchowienia, nieco teatralna, a cerkiew cieszy oczy piękną oprawą wizualną.
Z własnego doświadczenia mogę jednak powiedzieć, że w większych cerkwiach, gdzie równocześnie, w różnych częściach świątyni, odbywa się nawet kilka ślubów (!), mistycyzm i podniosłość chwili nieco przygasają. Wszystko dzieje się bardzo szybko, wręcz machinalnie. Oczywiście w całym tym ślubnym rejwachu zawsze jest miejsce na pełen obrządek, dość zresztą zawiły i rozbudowany. Jak gruziński ślub prawosławny wygląda w praktyce?
Przygotowania do ceremonii
Zanim wybił dzień naszego ślubu w cerkwi, Sophy wróciła na noc do domu rodzinnego. Za zgodą jej rodziców zamieszkaliśmy razem już po ślubie cywilnym, co było z ich strony wyrazem niezwykłej tolerancji, otwartości i zaufania do naszego związku. W pewnym sensie było też nagięciem obowiązujących w Gruzji reguł kulturowych – choć te są w domu Sophy traktowane bardziej liberalnie, jako że wywodzi się ona z multietnicznej rodziny, w której przenikają się tradycje gruzińskie, awarskie, a nawet polskie. Wracając do rzeczy: zgodnie z tradycją Gruzinki do dnia swojego ślubu – cywilnego lub, jeśli biorą oba, to religijnego – mieszkają z rodzicami. Są przez bliskich mocno kontrolowane, muszą być grzeczne, skromne oraz zachować dla męża to, co mają najcenniejszego. Zwykle dopiero po ceremonii ślubnej rodzice wyrażają zgodę na to, żeby panna młoda pożegnała się z domem rodzinnym i przeszła pod dach męża. Nie ma więc w Gruzji form pośrednich: pomieszkiwania z przygodnie poznanym chłopakiem, długoletnim partnerem ani narzeczonym. To jednak, co na Zachodzie mogłoby zostać odebrane jako ograniczanie wolności, w gruzińskiej kulturze wynika wprost ze szczególnej troski o dziewczynę, której czystość należy roztropnie chronić i pielęgnować – nawet, a może zwłaszcza, w rozbuchanym XXI w. O tych kwestiach szerzej pisałem już w artykule Seks w Gruzji.
Noc Sophy w domu rodzinnym miała wymiar kulturowy i jednocześnie po prostu praktyczny. Od rana trwały przecież gorączkowe przygotowania: fryzjer, manicure, makijaż, ubieranie, co rusz przerywane przez kolejnego gościa. Bo tego dnia, zgodnie z tradycją, drzwi domu rodzinnego panny młodej były szeroko otwarte dla każdego, kto przed weselem chciał ją ucałować, pozdrowić i oczywiście napić się w intencji jej szczęśliwego życia. Tam, gdzie trwają ślubne przygotowania, zawsze stoi stolik, a na nim – alkohol. Każdy sąsiad i znajomy może wpaść, by wychylić lampkę za zdrowie i pomyślność młodej. Słyszeliśmy skądinąd, że w niektórych gruzińskich domach potrafi się w dniu ślubu kłębić nawet kilkadziesiąt osób!
Sophy i ja mieliśmy się zobaczyć dopiero w południe, w hotelu nieopodal Mcchety – z pięknym widokiem na katedrę Sweticchoweli, gdzie ślubowaliśmy, cerkiew Dżwari na wzgórzu, żeński klasztor Samtawro i jak zawsze fenomenalne góry Kaukazu. Tutaj właśnie szykowałem się do ceremonii, tutaj też mieliśmy potem wrócić na wesele. Przybyłem do hotelu z moim świadkiem, moją mamą i zaprzyjaźnionym operatorem kamery – Danilą (to on kręcił ujęcia z drona do moich filmów Narty w Gruzji i Gudauri 2018 oraz te, które wykorzystano w wywiadzie ze mną na kanale Adriana Gorzyckiego). Przebrałem się i czekałem na Sophy. Wyszedłem na taras na dachu hotelu i stojąc tyłem, jak w Titanicu, wyczekiwałem chwili, gdy ona stanie za mną. A kiedy się odwróciłem, zobaczyłem najpiękniejszą istotę w galaktyce. Wkrótce podekscytowani ruszyliśmy ku przeznaczeniu…
Ceremonia w cerkwi
Ślub braliśmy w urokliwym miasteczku Mccheta, w XI-wiecznej katedrze Sweticchoweli, zwanej gruzińskim Wawelem. Ta przepiękna cerkiew kryje wiele ciekawostek. Są tu chrzcielnica z IV w., szata Chrystusa, niesamowity fresk przedstawiający Chrystusa Stwórcę Świata oraz relikwia św. Andrzeja Apostoła (fragment kości stopy, umieszczony dla ochrony w plastikowej stopie za szybą). Sweticchoweli to szczególne miejsce, pamiętające ostatnie tysiąc lat gruzińskiej historii. To także najważniejsza świątynia Apostolskiego Kościoła Gruzińskiego (inaczej: Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego).
Jak już wspomniałem, w katedrze Sweticchoweli najpewniej przyjmowali sakramenty moi przodkowie. Tym bardziej się cieszę, że udało się zorganizować ślub właśnie tu. A radość jest podwójna, bo każdego roku przez cerkiew przewijają się setki młodych par i o wolny termin niełatwo. I chociaż najwięcej ślubów odbywa się w Gruzji we wrześniu, to wcześniej i później wcale nie jest jakoś specjalnie luźniej.
Nasz ślub odbył się 31 sierpnia 2019 r., w sobotę (śluby organizuje się zwyczajowo w dni weekendowe). Ostatni dzień sezonu letniego wybraliśmy z nadzieją, że po święcie Zaśnięcia Bogurodzicy będzie już chłodniej. Upał faktycznie zelżał, za to od rana było zimno i deszczowo. Na szczęście na czas samej ceremonii się wypogodziło i bez szwanku na ślubnych strojach doszliśmy do wypożyczonego czarnego mercedesa.
W katedrze Sweticchoweli panował nieopisany tłok. Co chwilę odbywał się jakiś ślub – szło to wręcz maszynowo. Nam udało się tak wszystko załatwić, że ślubowaliśmy w lewej nawie, gdzie znajduje się relikwia św. Andrzeja. Tuż przed nami brały tam ślub dwie inne pary. Zapytałem potem Sophy, czy nie żałuje, że nie mieliśmy ślubu przy głównym ołtarzu, pod pięknym freskiem Chrystusa Stwórcy Świata. Ona powiedziała jednak, że dobrze się stało, bo przed ołtarzem ślub brało jednocześnie aż sześć par! Ceremonie były dosłownie ekspresowe, jedne pary odchodziły i natychmiast pojawiały się kolejne. A my, w bocznej nawie, mieliśmy choć kawałek cerkwi tylko dla siebie. To zapewniło nam i gościom większy komfort i pozwoliło bardziej poczuć magię tego dnia.
Zanim ruszył ślubny kołowrót, udaliśmy się z Sophy do pokoiku lokalnych duchownych, by podpisać dokumenty. Tu ciekawostka: mój przyjaciel Krzysztof, który był świadkiem na naszym ślubie cywilnym, nie mógł nim być podczas ceremonii religijnej; moim medżwarem, czyli świadkiem cerkiewnym, został więc Rezo, mój gruziński druh i jeden ze współpracujących ze mną kierowców. Rezo pomógł nam też uporać się z formalnościami, za co jesteśmy mu bardzo wdzięczni.
Następnie przeszliśmy do cerkwi. Ale dostanie się do bocznej nawy graniczyło z cudem. Staliśmy w wielkiej, wręcz gigantycznej kolejce ludzi, którzy płynęli w tę i we w tę. Wreszcie udało się nam prześlizgnąć. W niedużej części katedry, zamykanej zdobionymi wrotami, mamao, czyli gruziński duchowny, trzykrotnie powtórzył formułkę zaręczyn. Dał mi do pocałowania obrączkę, założył ją na mój palec i to samo zrobił z Sophy. Teraz musieliśmy trzykrotnie wymienić się obrączkami, które symbolizują nieśmiertelną duszę składaną w dłonie małżonka.
Wręczono nam zapalone świece, a na głowy włożono korony. Stałem z tą świeczką i w tej koronie z głupim wyrazem twarzy. Ale właśnie wtedy poczułem ogromne wzruszenie i niesamowity mistycyzm chwili. Tak jakbym jeszcze głębiej zrozumiał sens tego, że nasze życiowe drogi, Sophy i moja, splotły się ze sobą. Prababcia Sophy była Polką, moja – Gruzinką. Nasze losy złożyły się w piękną, gruzińsko-polską love story. W tamtym momencie mocniej niż kiedykolwiek wcześniej doświadczyłem prawdy wieków, tej tysiącletniej cerkwi, tego tradycyjnego obrządku. Ja, ostatni mieszkający w Polsce potomek rodu Tumaniszwili, powróciłem do swojej dawnej ojczyzny.
Gdy tak oddawałem się romantycznym przemyśleniom, mamao żwawo nadawał rytm ślubnemu rytuałowi. Sophy i ja, nasi świadkowie oraz kapłan stanęliśmy teraz przy stoliku udekorowanym białym płótnem (biel symbolizuje czystość cielesną i czyste intencje pary młodej), na którym znajdowały się krzyż i święta ikona. Duchowny spytał każde z nas, czy wstępuje w związek małżeński z własnej, nieprzymuszonej woli i z pełną świadomością, a potem rozpoczął modlitwę o błogosławieństwo i cud łaski boskiej. Trzykrotnie powtórzył formułkę zaślubin: „Panie Boże nasz, chwałą i czcią ukoronuj ich”, po czym dał znak, by pocałować krzyże znajdujące się na koronach (trzymanych odtąd przez świadków). W tym momencie małżeństwo zostało zawarte, ale to jeszcze nie był koniec obrządku.
Mamao zaczął czytać fragment Ewangelii św. Jana o cudzie na weselu w Kanie Galilejskiej, odmawiał też różne modlitwy i litanie, m.in. Ojcze nasz. Następnie trzykrotnie dał nam do wypicia wino z kielicha, przewiązał nasze ręce białą szarfą i nakrył je częścią swojej szaty. W lewej dłoni trzymając krzyż, trzykrotnie okrążył razem z nami i świadkami stolik z ikoną, którą także musieliśmy pocałować. Przy trzecim okrążeniu odebrał od świadków korony, a ja byłem już w takim stanie, że pocałowałbym cokolwiek, co by mi podsunięto.
Z jednej strony nasz spacer wokół stolika był poruszający: ja byłem megawzruszony, Sophy – megaskupiona, poważna, rozanielona. Z drugiej strony targał mną wewnętrzny chichot, kiedy w dość wąskim pomieszczeniu, przy samym krzyżu i schodkach do Niebiańskich Wrót, idąc szybko za mamao, cały czas kopałem suknię ślubną Sophy, żeby na nią w tym pędzie nie nadepnąć. W końcu dotarliśmy pod Niebiańskie Wrota (zwane też Rajskimi Drzwiami, Carskimi Wrotami, Bramą Królewską, Świętą Bramą lub Świętymi Wrotami), czyli ikonostas, miejsce, gdzie na ścianie wiszą święte ikony. Tu odbył się ostatni element zaślubin – błogosławieństwo duchownego.
Ktoś mógłby zachodzić w głowę, gdzie w tym wszystkim moment na pierwszy małżeński pocałunek. Bez obaw, jest na to czas. Właśnie teraz, gdy kapłan skończy składać świeżo upieczonym małżonkom życzenia błogosławieństwa Bożego. Młodzi zostają wtedy przez chwilę sami przed Niebiańskimi Wrotami. To tam mogą skraść sobie buziaka. W tak wielkim tłumie, jaki przelewał się wtedy przez wnętrza Sweticchoweli, mało kto jednak myśli, by oddawać się uniesieniom.
Po ceremonii – przed katedrą
Gdy oficjalna ceremonia dobiegła końca, wyszliśmy ze świątyni, gdzie czekały nas życzenia od bliskich, przyjaciół i ludzi kompletnie obcych. Uwagę tych ostatnich przyciągał zapewne wyraźnie widoczny element gruzińskiej kultury. Sophy miała na sobie piękną białą suknię. Ja zdecydowałem się na znacznie bardziej tradycyjny strój, czyli gruzińską czochę w ślubnym, białym kolorze. Czocha była szyta specjalnie dla mnie. Wykonanie stroju na miarę zajmuje zwykle kilka tygodni. Planuję zamówić kolejną czochę, chociaż jedną już mam – była ona jednak szyta, gdy ważyłem ok. 20 kg mniej, więc teraz muszę sprawić sobie nową. Pod ślubnym kaftanem miałem też dwa inne elementy czochy: zdobną koszulę i spodnie, których z racji długości kapoty nie było w zasadzie widać. Doskonale widać było za to wysokie czarne buty. Kupiłem je pięć lat temu w tbiliskim sklepie Samoseli Pirveli, ale ponieważ od tamtego czasu, z powodu treningów i wielokilometrowego łażenia, moje łydki stały się masywniejsze, oddałem je na rozszerzenie do lokalnego szewca. Za 30 lari wykonał on prawdziwej sztuki – buty były wygodniejsze niż dawniej, więc maszerowałem bardzo pewny siebie.
Wypłynęliśmy z Sophy z cerkwi cali na biało, jak w piosence Billy’ego Idola „White Wedding”. I dość szybko zostaliśmy okrążeni przez tłumek gapiów, głównie turystów, którzy przyjechali zwiedzić Mcchetę. W pewnym momencie usłyszałem, jak ktoś pod nosem komentuje: „Jak ładnie wyglądają!”, na co, ku zaskoczeniu mówiącego, odpowiedziałem gromkim: „Dziękuję!”. To byli Polacy. Wydaje mi się, że ktoś jeszcze mnie rozpoznał. Ludzie podchodzili, gratulowali w języku polskim, to było bardzo miłe. W drzwiach cerkwi spotkaliśmy też Anę, współpracującą z nami menedżerkę hoteli. Była tam przypadkiem, ale bardzo się ucieszyliśmy, widząc się w takich okolicznościach przyrody. Chwilę później fotografowali się z nami wszyscy, hurtowo – turyści z krajów arabskich, jacyś Meksykanie, multum ludzi. W końcu Sophy dała za wygraną i gdy podeszli chętni do zdjęcia Rosjanie, rzeczowo postawiła granicę: „Nie, już nie chcemy się fotografować”. I nie było w tym uszczypliwości. W Gruzji ceremonia zaślubin to dla najbliższej rodziny dość intymne doświadczenie, więc nic dziwnego, że człowiek chce wtedy być przede wszystkim wśród swoich.
Moje wielkie gruzińskie wesele
Spod katedry Sweticchoweli ruszyliśmy na pobliski parking. Po drodze spotkaliśmy „moją” panią od czurczcheli, która wystąpiła w filmie Co można przywieźć z Gruzji?. Potem panią od kindżałów, a na koniec – panią od kawy na piasku. Wszystkie nam serdecznie gratulowały.
Wsiedliśmy z Sophy do mercedesa, a nasi goście, polscy i gruzińscy przyjaciele – do swoich aut oraz do wynajętego autokaru. W Gruzji jest tak, że gdy jedzie ślubny kordon samochodów, wszyscy trąbią jak wariaci (pokazywałem to na Instagramie w zakładce „Wedding” i pisałem o tym w artykule Miłość w Gruzji). U nas również tak było. Znajomi jechali odpicowanym mustangiem i dawali po klaksonach ile wlezie. Sophy wychyliła się przez okno. Na początku uznałem, że to trochę śmieszne, ale potem też wystawiłem łeb i tak jechaliśmy. Wszyscy trąbili na nas z każdej strony i było super!
Goście
Gdy dotarliśmy do hotelu, złapał mnie lekki stres organizacyjny i, chociaż niczego nie dałem po sobie poznać, nerwy miałem nadal napięte jak postronki. Szybko okazało się jednak, że poczęstunek, nasze tańce i zabawy, zmiana garderoby w trakcie wesela i wszystko inne przebiegło w jak najlepszym porządku i znakomitej atmosferze. Co najważniejsze, mieliśmy z Sophy czas, by osobiście podziękować i porozmawiać z każdym z 65 gości (listę zaproszonych zrobiliśmy jeszcze w lipcu, podczas plażowania w Batumi – Sophy ze swoją mamą, ja ze swoją).
Początkowo planowaliśmy wesele po europejsku: zaprosić góra 20 osób z najbliższej rodziny, zrobić ślub cywilny i tyle. Ale za namową rodziców zdecydowaliśmy się również na ceremonię religijną i na wesele z większą pompą – chociaż była to i tak skromna impreza w porównaniu z prawdziwie gruzińskimi weseliskami, na których bywa minimum 200 osób (rekord to 700 gości na weselu syna jednego z krajowych polityków). Wesela w Gruzji mają bowiem formę otwartą: jeżeli zaprosiliśmy sąsiada, to na wesele może on przyjść ze swoim sąsiadem, ten – ze swoim i tak dalej.
Bawiliśmy się pięknie, w gronie przyjaciół, rodziny i współpracowników. Bardzo się cieszę, że na imprezę dotarły osoby, na których obecności mocno mi zależało. Specjalnie dla nas przyjechał choćby mój idol Giorgi Natenadze wraz z żoną. Giorgi jest winiarzem i w mieście Achalciche prowadzi Natenadze’s Wine Cellar. Znajomość z Giorgim jest świetnym przykładem tego, jak w Gruzji od relacji na stopie zawodowej łatwo przejść do przyjaźni. To naprawdę wspaniałe!
Oprawa muzyczna
Nasz ślub i wesele, co jest stosunkowo zrozumiałe, nie były w pełni gruzińskie. Połączyliśmy różne kultury i okrasiliśmy imprezę nowocześniejszymi brzmieniami z lat 70. i 80. Grały Abba i Boney M., było też trochę gruzińskich utworów, nie zabrakło oczywiście Dato Khujadze i jego kawałka „Megobrebtan Ertad”, o przyjaźni i zabawie. Dzięki temu wszyscy goście świetnie się bawili. Pierwszy taniec tańczyliśmy do współczesnej muzyki, którą wyszukała Sophy. Mogliśmy także tańczyć daisi – któryś z tańców tradycyjnych, np. kartuli – ale, jak już sobie wyjaśniliśmy, nasze wesele nie było typowo gruzińskie, więc zdarzały się różne odstępstwa od lokalnej normy. Na salę weselną wchodziliśmy przy dźwiękach „Mravaljamier” – utworu opowiadającego o tytułowych duchach przodków, tradycji, duchowej łączności między wszystkimi Gruzinami. To było wzniosłe.
Na weselu mieliśmy również wokalistę, ale powiem szczerze, że jednym uchem mi wpadło, drugim wypadło; nie pamiętam, co i o czym on śpiewał, mnie i moim znajomym jakoś nie przypadł do gustu. Bardzo zadowolony byłem natomiast z DJ-a, który ciekawie dobrał muzykę. Przygotowałem mu wcześniej pendrive’a z rockowymi kawałkami, ale ostatecznie żaden nie poleciał. Chciałem zaprosić na nasze wesele zespół rockowy Tserili, legendę gruzińskiej zimnej fali. Ich utwór „Pirveli Game”, czyli „Pierwsza noc”, pięknie opowiada o miłości, ale i o smutku, gdy brakuje nam drugiej osoby. Wymyśliłem nawet, że oni zagrają, a ja zaśpiewam, bo to jeden z niewielu gruzińskich utworów, który mogę zaśpiewać w całości bez pomocy kartki z tekstem. Nauczyłem się tej piosenki, bo ją uwielbiam i uwielbiam także ten zespół. Koniec końców nie podjąłem próby zaproszenia Tserili na wesele. Mimo to oprawa muzyczna udała się nam znakomicie.
Poczęstunek, alkohole, zabawy weselne
Równie dobrze wyszedł nam poczęstunek dla gości weselnych. W Gruzji jest taka tradycja, że jeśli para młoda pochodzi z dwóch różnych miejscowości, część imprezy odbywa się w domu pana młodego, a część – u panny młodej. Pomiędzy domami jadą kordony samochodów i autokarów, roztrąbione, kolorowe, wesołe, z ludźmi spragnionymi dobrej weselnej imprezy, jadła i napitku. Obecnie, ze względów praktycznych i logistycznych, większość wesel odbywa się tylko w jednym miejscu, zwykle w restauracji.
Znalezienie odpowiedniej sali weselnej jest największym wyzwaniem, zabierającym mnóstwo czasu. Początkowo chcieliśmy z Sophy zrobić wesele w nowej, przytulnej restauracji przy samej cerkwi Sweticchoweli, w centrum Mcchety, rzut beretem od miejsca ceremonii. Zależało nam, żeby wokół było dużo kwiatów, żeby było wiosennie, letnio. Okazało się jednak, że upatrzona restauracja nie ma ani białych obrusów, ani odpowiednio dużej zastawy stołowej, więc musielibyśmy te rzeczy wynajmować osobno. Daliśmy sobie spokój i szukaliśmy dalej. Nie było to proste, także z uwagi na trwający sezon turystyczny.
W Gruzji bardzo trudno wynająć restaurację tylko dla danej grupy gości, nie wszędzie da się zorganizować zamkniętą, prywatną imprezę. A jeżeli już któraś knajpa zgodzi się zarezerwować cały lokal albo wydzielić jakąś część, taka przyjemność kosztuje kilka tysięcy lari! Plus 50–100 lari za jedzenie i wino dla każdego z gości. Nie trzeba być matematycznym orłem, żeby zdać sobie sprawę, jak gruba finansowo jest to zabawa.
W końcu udało nam się znaleźć odpowiednią restaurację z hotelem, co było bardzo wygodne, bo dużą część gości stanowili przyjezdni. W lokalu są dwie sale – w jednej imprezowaliśmy my, a druga była normalnie otwarta dla klientów. Na stołach dominowała kuchnia gruzińska, pojawiły się też dania wegetariańskie. Nie zabrakło oczywiście lokalnych trunków.
Polski stół był zaskoczony tym, że na naszym weselu było tylko wino. Od naszego przyjaciela, Alexandra z Kwareli, otrzymaliśmy ok. 80 l wybornego kachetyjskiego wina ze szczepu rkatsiteli, które w prezencie zorganizował mój świadek. Było jeszcze z 10–20 l wina czerwonego saperavi i trochę czaczy, a mój medżware, Rezo, przyniósł swój koniaczek i częstował chętnych. Nie było natomiast wódki. Nasze wesele nie przypominało więc wesel polskich, na których wóda leje się do świtu, a następnego dnia człowiek jest nieprzytomny. Byłem kiedyś na takim weselu w Polsce – na 40 osób były zaledwie trzy butelki wina, a reszta to tylko wóda i wóda, pita na umór, do piątej rano. U nas nic takiego się nie wydarzyło, ludzie raczyli się wyłącznie winem, byli rozweseleni, ale nie wstawieni, nikt się nie upił. Impreza toczyła się bez jakichkolwiek problemów, nie było awantur, nikt się z nikim nie skłócił, nikt nie skakał nikomu do gardła, nikt nie zaliczył zgonu w toalecie. Było bardzo sympatycznie i kulturalnie.
Paradoksalnie, co chyba dość typowe na weselach, Sophy i ja nie zjedliśmy i nie wypiliśmy prawie nic. Cały czas chodziliśmy od stołu do stołu, rozmawiając z gośćmi. Przy pierwszych stołach siedziała rodzina, najpierw najstarsze osoby, potem młodsze. Nieco dalej usadowili się nasi polscy przyjaciele, przyjaciółki Sophy, z mężami albo bez, a także współpracownicy Tamada Tour. Z każdym chcieliśmy zamienić choć parę słów.
Co jakiś czas gwar na moment przycichał, a zza zastawionego stołu wstawał uśmiechnięty tamada – przyjaciel Mariny i Dawida, rodziców Sophy – który z kieliszkiem z dłoni wygłaszał przepiękne, poruszające toasty, najpierw po gruzińsku, potem po rosyjsku. Podchodziłem potem do niektórych stolików, by przetłumaczyć sens wypowiedzi tamady na polski, podobnie jak wtedy, gdy ktoś nie zrozumiał, co powiedziała Laka, która z myślą o międzynarodowej grupie gości prowadziła imprezę po rosyjsku.
Był ponadto czas na zabawy weselne, częściowo tradycyjne. Bukiet ślubny, odwijany ze wstążek przez Sophy, nieoczekiwanie trafił w ręce Klaudii, współpracującej z nami przewodniczki. Przy kwiatowych wierzejach wypisywaliśmy z Sophy swoje życzenia na pierwszy rok małżeństwa. Podglądałem kątem oka, co pisze moja żona, i okazało się, że to samo co ja – musi się więc spełnić! Laka zaproponowała też grę, która wywołała najpierw szok i zdumienie, a potem salwy śmiechu. Po kryjomu przygotowaliśmy list, w którym napisano: „Wybrałeś ją zamiast mnie, moje usta tęsknią za tobą”. Goście byli zmieszani – o kogo chodzi, czyżby odezwała się była sympatia Krzysztofa, i to w taki dzień?! Chwilę później wskazałem na Rafała, chłopaka naszej przewodniczki i przyjaciółki Eweliny, twierdząc, że to on napisał ów list, że za mną wzdycha, ale ja wybrałem Sophy. Rozszumiał się deszcz perlistego śmiechu, po czym wszyscy wrócili do wznoszenia toastów za miłość, szczęście, przyjaźń i za spotkanie.
I tak wspaniale mijały kolejne godziny naszego wesela. Kiedy uznałem, że chcę wreszcie się napić i cokolwiek przekąsić, okazało się, że… już koniec imprezy. Stoły zostały sprzątnięte – poza jednym, oczywiście polskim, który nadal bawił się w najlepsze. Ale o pierwszej w nocy wesele ostatecznie dobiegło finału i wszyscy zaczęli się rozchodzić do pokojów. Gdy podziękowałem za przybycie ostatniemu z gości, żałośnie wyznałem: „Sophy, ja jestem głodny”. Ale na stołach nie było już ani okruszka. Biedna Sophy poleciała do restauracji zapytać, czy przyniosą nam cokolwiek do zjedzenia, bo pan młody głoduje na własnym weselu. Na szczęście rodzice Sophy zabrali kawałek tortu oraz stojące na nim dwie cukrowe figurki: maleńkiej Sophy i małego mnie w tradycyjnej czosze. Tort był pyszny, ale gdzie są figurki, nie mam pojęcia. Prawdopodobnie w naszej lodówce, ale nie mogę ich zlokalizować, bo gdy piszę te ślubne wspomnienia, jestem 6,5 tys. km od domu, w podróży poślubnej na Sri Lance.
Prezenty ślubne
Kiedy po pełnym wrażeń dniu doczłapaliśmy do przystrojonego kwiatami pokoju z jacuzzi na przeszklonym tarasie, byliśmy już tak nieprzytomni ze zmęczenia, że od razu poszliśmy spać. Dzięki temu jednak, że impreza przebiegła kulturalnie i skończyła się dość wcześnie, a my nie wypiliśmy krztyny wina, następnego dnia wstaliśmy rześcy i pełni energii. Nie dość, że pojechaliśmy samochodem z powrotem do Tbilisi, to jeszcze zdążyliśmy skoczyć na Dezerter Bazaar koło dworca kolejowego, aby kupić mojej mamie buty, które bardzo jej się spodobały u Sophy i cioci Nany.
Zdążyliśmy także przejrzeć wszystkie prezenty, które otrzymaliśmy z okazji ślubu. W większości były to koperty, ponieważ od razu daliśmy gościom znać, że nie chcemy żadnych typowych upominków. Raz, że gościom z Polski trudno byłoby je wieźć samolotem do Gruzji, a dwa – nie chcieliśmy potem stanąć oko w oko z dziesiątkami kompletów pościeli czy zastaw stołowych. Otrzymaliśmy więc głównie koperty z gotówką, dla Sophy było też nieco gustownej biżuterii.
Choć głupio pisać o takich sprawach, jedynie subtelnie wspomnę, że zawartość kopert częściowo pokryła koszty organizacji ślubu i wesela, zakupu strojów, wynajmu pokojów hotelowych i ściągnięcia moich znajomych z Polski. Nie wydaliśmy na wszystko bajońskich sum, wręcz przeciwnie. Jak na realia gruzińskie i polskie, wesele zorganizowaliśmy z zachowaniem finansowego rozsądku, ale i tak, aby nikomu niczego nie zabrakło, aby każdy czuł się dobrze, miał zapewnione to, czego potrzebuje, i spędził niezapomniany czas. Podsumowanie niektórych kosztów podaję dla zainteresowanych na końcu artykułu.
Raz jeszcze podkreślę jednak, że naszemu weselu daleko było do typowo gruzińskiego – i dotyczy to także ślubnych podarków. Od pewnego miejscowego wiem, że są w Gruzji rejony, gdzie dawanie prezentów to wyższa szkoła jazdy w relacjach międzyludzkich. Przykładowo: jeżeli byliśmy na czyimś weselu i daliśmy w prezencie 500 dolarów, a potem zapraszamy tego kogoś na swój ślub, to byłoby ujmą na jego honorze, gdyby dał nam mniej. Pilnowanie finansów przybiera niekiedy zaskakujące formy: w Samegrelo, czyli w Megrelii, i w Batumi w regionie Adżarii przy sali weselnej stoi rodzina pary młodej i sprawdza, ile dany gość przynosi w kopercie. Gdy okaże się, że mniej, niż dostał wcześniej na swojej imprezie, może nie zostać wpuszczony. Można zatem powiedzieć, że w niektórych częściach kraju urządza się wesela z selekcją. Sens tego cokolwiek dziwnego obyczaju staje się zrozumiały, gdy uświadomimy sobie to, o czym mówiłem wcześniej: tradycyjne gruzińskie wesela są organizowane na minimum 200 osób, a każdy gość może przyjść z osobą towarzyszącą, której para młoda nie zapraszała osobiście i której się nie spodziewa, a więc nie uwzględniła jej w weselnych kosztach. Z naszej perspektywy, Sophy i mojej, pieniądze czy podarunki nie są aż tak istotne.
Najważniejsze, że byliśmy razem, z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. Ci ludzie byli naszym najpiękniejszym prezentem! Dzięki nim nasz ślub na długo zapisze się w pamięci Sophy i mojej. To był wspaniały dzień! Wszyscy obecni na weselu Gruzini mówią, że jak żyją, takiego wesela nie widzieli. Podobnie uważają ci, którzy oglądali ślubne filmy i zdjęcia, jakie w międzyczasie publikowaliśmy z Sophy w social mediach (post o naszym ślubie zdobył gigantyczną popularność, do teraz zaliczył ponad 10 tys. wyświetleń i kilkaset komentarzy z gratulacjami i pięknymi życzeniami, za które raz jeszcze serdecznie każdemu dziękujemy!). Gruzini i Polacy bawili się razem znakomicie – żeby to pierwszy raz we wspólnej historii naszych nacji! Wszyscy zżyli się ze sobą i spędzili naprawdę cudowny czas, który z pewnością będziemy z Sophy ciepło wspominać!
Ślub i wesele w Gruzji – ceny
Jak zdążyliście się już przekonać, ślub w Gruzji wziąć jest stosunkowo łatwo, szybko i, gdy sprytnie się wszystko zorganizuje, niedrogo. Dla zainteresowanych podaję niektóre szacunkowe koszty naszego wesela wraz z przydatnymi kontaktami:
- Organizatorka ślubna – ok. 1000 lari; Laka Weddings, https://www.facebook.com/LakaWeddings/
- Fotograf – 900 lari, Giorgi Papelishvili, https://www.facebook.com/GeorgePapelishviliPhotography
- Kamerzysta – ok. 1000 dolarów, czyli niecałe 3000 lari (uwzględnijcie, proszę, że podana stawka jest tylko orientacyjna); Danila Ilyushchenko, https://www.facebook.com/danila.ilyushchenko
- DJ – 700 lari
- Wynajem samochodu (mercedesa) z kierowcą na kilka godzin – 350 lari
- Wynajem sali weselnej w restauracji – tutaj mogę jedynie podać, że opłaty mieszczą się w granicach 50–100 lari za 1 gościa
- Wino – otrzymaliśmy je w prezencie od przyjaciela, Aleksandra z Kwareli
- Strój pana młodego – szyta na miarę tradycyjna gruzińska czocha (kurtka, koszula, spodnie) – ok. 500 lari + poprawki krawieckie i szewskie za ok. 60 lari
- Tort ślubny z cukrowymi figurkami pary młodej – 375 lari
- Dekoracje sali weselnej (kwiaty, balony itp.) – 1700 lari
- Obrączki ślubne – ok. 2000 lari
To oczywiście nie wszystkie koszty, ale niewymienione powyżej są już kwestią bardzo indywidualną. Gdy przyjdzie wam stanąć na gruzińsko-polskim kobiercu, na pewno sami się zorientujecie, ile co kosztuje. A wspominam o tym, bo śluby Polaków i Polek z Gruzinkami i Gruzinami nie należą wbrew pozorom do rzadkości. Jedni w drugich zakochujemy się bez pamięci – i to od co najmniej 200 lat! Całkiem niedawno pomagaliśmy pewnej parze w organizacji ślubu (cywilny można wziąć choćby w Tbilisi, Batumi albo Sighnaghi, czyli mieście miłości, gdzie działa całodobowy urząd stanu cywilnego). Gdybyście i wy chcieli skorzystać z naszego doświadczenia – śmiało do mnie piszcie na krz@polakogruzin.pl! Pomożemy wam z Sophy załatwić niezbędne formalności, salę weselną, wedding plannera, fotografa, tort, pyszne gruzińskie wino etc. Przeżyliśmy najpiękniejszy dzień życia, więc i wam zorganizujemy taki z największą przyjemnością!
Sialala, pirdapir, czyli: Alleluja i do przodu!
świetny artykuł, szczególnie dla tych, którzy nawet obawiają się formalności podczas ślubów z obcokrajowcem 🙂 a, jak widać, to wcale nic strasznego 🙂 nigdy nie miałam do czynienia z gruzińskim ślubem, ale powiem jedno – sceneria ślubu przepiękna i bardzo oryginalna, atmosfera bajeczna 🙂 szczęścia i miłości 🙂
Bardzo pięknie dziękuję za miłe słowa 🙂
Cześć Krzysztof!
Po pierwsze serdeczne gratulacje i wszystkiego najlepszego dla Was! Sophy jest przepiękną kobietą (+ piękna suknia, makijaż i kolor różyczek! :D), uściskaj ją ode mnie! 🙂 Z ogromnym zainteresowaniem przeczytałam Twój tekst i bardzo się wciągnęłam. Piękna historia, Twoje korzenie i w ogóle Twoje życie wydaje się takie spójne. Wspaniale, że tak tę wiedzę o swojej rodzinie i pasję do Gruzji pielęgnujesz. Nic, tylko gratulować! 🙂 Opis Waszych ślubów, to coś zupełnie dla mnie nowego. Po pierwsze ten cywilny – naprawdę bardzo formalny, w sumie nie podejrzewałabym, że w Gruzji tak się one odbywają. Natomiast ten religijny, no niesamowity, całkowicie coś innego od tego, co my znamy z Polski. Piękna uroczystość, bardzo uduchowiona i muszę powiedzieć, że my również odwiedziliśmy kiedyś tę świątynię, więc jeszcze bardziej mogłam sobie wyobrazić Wasz ślub. I doskonale pamiętam te tłumy! Kolejne zaskoczenie to jest, jak w zasadzie błyskawicznie udało Wam się go zorganizować! Widzę, że pomoc Laki była wyjątkowa, no ale wow! W zeszłym roku moja przyjaciółka organizowała swój ślub i ponad rok jej to zajęło. Twój strój – fantastyczny wybór, bardzo przystojnie i tak nawiasem mówiąc, to ja również zrobię coś podobnego, bo planuję ubrać się w indyjski strój podczas swojego katolickiego z racji mojego pochodzenia – też długa i zawiła historia. 😉 Wesele – no klasa! Ja ogólnie nie piję alkoholu i szczerze nie wyobrażam sobie postawienia u nas wódki, ale takiego gruzińskiego winka na pewno bym nie odmówiła. Elegancko zakończone i coś myślę, że będziecie długo opowiadać w rodzinie, jak to Pan Młody był głodny na własnym weselu. 😀 Mogłabym jeszcze komentować i komentować, ale nie chcę przedłużać. Na koniec po prostu powiem Ci, że bardzo mnie sobą zainteresowałeś i jak będziemy po raz kolejny jechać w podróż do Gruzji, to chyba się do Ciebie odezwiemy! Najbardziej rzetelnie u Ciebie. 🙂 Zostaję tu, lecę zaobserwować na Instagramie iii zapraszam również na Islandię – to tam mieszkamy na stałe. 🙂 Do zobaczenia i jeszcze raz wszystkiego najlepszego dla Was!!!
Zawsze uważałam, że śluby hmm… cerkiewne? mają w sobie o wiele więcej mistycyzmu niż te brane w kościołach katolickich. Zazwyczaj jednak kojarzyły mi się z dość długim i znojnym ceremoniałem w którym ręce puchną od trzymania korony nad głową dlatego jestem zaskoczona, że w Gruzji tak ważne życiowe wydarzenie odbywa się niemal sztafetowo. Nie będę ukrywać, że powszednia aura ślubu cywilnego teść jest dość zaskakująca. Powiedz mi, jak świętują pary, które decydują się tylko na ślub cywilny? Czy to w ogóle przyjęta forma ślubowania?
Po pierwsze – gratulacje! Przeżyłem wiele imprez gruzińskich, ale nie ślub, musiało paść wiele wspaniałych toastów! Pięknie się czytało całą historię i oprawa fotograficzna – coś wspaniałego! Pozostaje mi tylko życzyć dużo zdrowia, pasji i miłości na nowej drodze życia! 🙂
Nie tyle o formalnościach, bo się nie zanosi na mój własny ślub w Gruzji, co o tradycjach chciałam pogadać:) Sama pochodzę z Kościeliska koło Zakopanego, gdzie tradycyjne śluby góralskie są wciąż bardzo kultywowane i bardzo byłam ciekawa, jak wygląda to w Gruzji. Przepiękny opis ślubu w cerkwi, bardzo chciałabym wziąć kiedyś udział w takiej ceremonii gdyż cerkwie robią mi ciary na plecach, a przy ślubie to chyba bym padła z wrażenia <3 No i szczęścia chłopie Ci życzę na nowej drodze życia!
Hej!
Chcemy wziąć ślub w Gruzji, szukamy więc takich informacji jak Twoje.
Chciałabym jednak zauważyć, że link który wrzuciłeś w artykule przekierowuje do urzędu Stanu Georgia w USA 😉
P. S. Czy świadkowie, którzy są Gruzinami, również muszą mieć ze sobą poświadczenie dokumentu tożsamości? Tak wynika ze strony: https://psh.gov.ge/main/page/1/496
Dziękuję za komentarz. Trzymam kciuki za Wasz ślub. Link usunąłem. Przy okazji poprawię. 🙂