Turystyka i miłośnicy podróży mają z powodu koronawirusa mocno pod górkę. Pragnienie odkrywania świata, przygody, poznania innego – to nigdy nie zniknie i, co istotne, nie zostało nam odebrane. Musimy cierpliwie przeczekać ten trudny czas. Owszem, wiele biur turystycznych i rozmaitych firm zniknie z rynku. Niestety pandemia brutalnie weryfikuje nasze plany i marzenia. Ale – jak mówi znane porzekadło – co cię nie zabije, to cię wzmocni. Musimy trzymać się tej myśli. I solidarnie wspierać tych, którzy znaleźli się teraz w najtrudniejszym położeniu.
Przeczytaj też:
- Koronawirus w Gruzji. Życie w czasach zarazy. Cz. 1. Pierwsza fala
- Koronawirus w Gruzji. Życie w czasach zarazy. Cz. 2. Codzienność
- Turystyka a koronawirus w Gruzji – wakacje 2020 i restrykcje. Życie w czasach zarazy. Cz. 3
Spis treści
Nieustająca wiara w lepsze jutro
Od kilkunastu lat działam w turystyce, od 2011 r. prowadzę biuro podróży Tamada Tour. W tym czasie zaliczyłem wiele doświadczeń, zarówno dobrych, jak i trudnych, niekiedy będących poza jakimkolwiek moim wpływem. W każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji było w końcu widać światełko w tunelu.
Nie sposób zapomnieć chociażby o tragicznym zestrzeleniu malezyjskiego samolotu nad terytorium Ukrainy w 2014 r. Sprawa ta i działania wojenne na wschodzie Europy spowodowały, że mój sezon turystyczny w 2015 r. praktycznie nie istniał. Ludzie bali się podróży samolotem. Ale nie można się bać cały czas – turystyka wróciła.
Pamiętne są również demonstracje z czerwca 2019 r. na głównej ulicy Tbilisi, alei Rustawelego. Rosyjski deputowany wystąpił wtedy na miejscu spikera parlamentu w trakcie spotkania przedstawicieli państw prawosławnych. Fakt ten wzbudził agresję i złość w mieszkańcach miasta. W odwecie Rosja zakazała swoim obywatelom lotów do Gruzji, ale natychmiast spontanicznie pojawiła się funkcjonująca do dziś kampania społeczna „Spend your summertime in Georgia” („Spędź wakacje w Gruzji”), która przyciągnęła turystów z innych zakątków świata. Z kolei w maju 2018 r. doszło do protestów społecznych po brutalnym nalocie policji z oddziału antynarkotykowego na tbiliskie kluby nocne Bassiani i Café Gallery. W listopadzie tego samego roku, tym razem z powodów czysto politycznych, 20 tys. osób znów wyszło na ulice stolicy – policja bezceremonialnie sięgnęła po armatki wodne i gaz łzawiący. W każdym przypadku zaniepokojeni medialnymi doniesieniami turyści dzwonili i pytali, czy w Gruzji jest bezpiecznie. Tak, jest – łagodziłem ich lęki – można bez obaw przyjechać na wakacyjny urlop albo zimowe ferie narciarskie.
Teraz też mówię uczciwie, jak jest. Z powodu COVID-19 Gruzja przedłużyła do końca lipca 2020 r. zamknięcie granic dla turystów z większości państw członkowskich UE, w tym z Polski, a 21 lipca Gruzińska Agencja Lotnictwa Cywilnego podała do wiadomości, że do 31 sierpnia 2020 r. wstrzymane będą loty międzynarodowe do i z Tbilisi, w dniu 17.08 zakaz przedłużono do 30 września 2020 r. (zakaz nie dotyczy połączeń z i do Monachium, Paryża i Rygi, stan na 17.07.2020). Z informacji rządowych wynika ponadto, że obecnie do Gruzji mogą bez większych obostrzeń wjechać wyłącznie obywatele i stali rezydenci pięciu państw: Niemiec, Francji, Estonii, Łotwy i Litwy – przed przekroczeniem granicy muszą oni wypełnić specjalny formularz elektroniczny (w nim mogą też wyrazić dobrowolną zgodę na przeprowadzenie testu wymazowego PCR na koszt państwa), a jeżeli przeprowadzane na lotnisku badanie termiczne wykaże u nich temperaturę wyższą niż 37° C, zostaną oni hospitalizowani w odgórnie wyznaczonym obiekcie. Z kolei obywatele Polski, Włoch, Cypru, Grecji, Hiszpanii, Szwecji, Luksemburga, Holandii, Portugalii, Rumunii, Chorwacji i państw spoza UE będą mogli wjechać do Gruzji, jeżeli odbędą 14-dniową kwarantannę na własny koszt (osoby te nie muszą wypełniać wspomnianego wyżej formularza elektronicznego), co de facto utrudnia, a wręcz uniemożliwia standardowy wyjazd urlopowy. Wyjątkiem od 14-dniowej kwarantanny są objęte wizyty biznesowe.
Tyle wiadomo na ten moment, przy czym należy zauważyć, że informacje i restrykcje dynamicznie się zmieniają. Pewne jest to, że m.in. obywatele Polski nie mają co liczyć na wakacje w Gruzji w lipcu ani sierpniu, wrzesień również jest wątpliwy. Ewentualne wakacje w późniejszym terminie, o ile w ogóle dojdą do skutku, będą natomiast obwarowane szeregiem uciążliwych restrykcji w zakresie bezpieczeństwa zdrowotnego (piszę o tym szczegółowo w artykule Turystyka a koronawirus w Gruzji – wakacje 2020 i restrykcje. Życie w czasach zarazy. Cz. 3).
Życie pokazuje, jak wielki wpływ na turystykę mają rozmaite incydenty i niepokoje społeczne. Turystyka jest zresztą dynamicznie rozwijającą się dziedziną gospodarki, podatną również na wewnętrzne przeobrażenia. Pamiętam, jak do Gruzji weszły duże biura podróży, które stały się ogromną konkurencją dla małych, lokalnych firm. Warto podkreślić, że wpływy z turystyki odpowiadają za aż 20% PKB Gruzji (dochody przynoszą także produkcja wina czy rozlewnia wód mineralnych Borjomi). Kiedy więc miejscowi zostali zmuszeni do konkurowania z rekinami podróżniczego biznesu – zrobiło się niewesoło. Ale i z tym kryzysem branża sobie poradziła. Choćby dlatego, że lokalni touroperatorzy, jak moja firma Tamada Tour, mają zupełnie inne podejście – są bliżej ludzi, organizują kameralne wycieczki, prowadzą niezadeptanymi szlakami i dają możliwość o wiele głębszego zanurzenia się w lokalną kulturę, historię czy przyrodę, czego zwyczajnie nie są w stanie zapewnić duże biura podróży, nastawione na masową turystykę. Wspominałem o tym w artykule „Z kim jechać do Gruzji” i w filmie pod tym samym tytułem.
Co pewien czas z powodu różnych wydarzeń albo przełomów w branży mierzymy się zatem z trudniejszym okresem. Taka jest kolej rzeczy. Lecz jak będzie teraz, w dobie pandemii koronawirusa – nie wiem. Mimo to głęboko wierzę, że po raz kolejny wspólnie damy radę.
Jak i dlaczego koronawirus przygniótł branżę turystyczną?
Prędzej czy później turystyka, która była już wielokrotnie wystawiana na najdotkliwsze próby, się podniesie. Chociaż przez COVID-19 branża dostała naprawdę solidnie po głowie. I tu należy się kilka słów wyjaśnienia na temat funkcjonowania turystyki w ogóle i tego, dlaczego rozmaite biura podróży upadały albo miały problem ze zwróceniem przedpłat klientom (od razu dodam, że Tamada Tour żadnych takich kłopotów nie miała, o czym szczegółowo opowiadam w dalszej części tekstu). Warto zrozumieć te branżowe mechanizmy, zwłaszcza że brak świadomości ich działania doprowadził do nieuzasadnionych pretensji wobec touroperatorów.
Przede wszystkim należy zrozumieć, że turystyka to nie tylko biuro podróży: właściciel, piloci, przewodnicy, kierowcy. Organizatorzy turystyki są ściśle powiązani ze swoimi kontrahentami, do których należą linie lotnicze, obiekty noclegowe, restauracje i wiele innych firm czy instytucji. Wszyscy jesteśmy od siebie w jakiś sposób zależni i kiedy komuś powinie się noga, wpada on w plątaninę zobowiązań umownych, z których nie zawsze da się tak prosto wyjść. W przypadku koronawirusa zadania nie ułatwiał nam fakt, że początkowo nikt nie wiedział, jak w tej bezprecedensowej sytuacji zareagować. Tymczasem nad naszymi głowami ciążyły podpisane umowy i obowiązujące ustawy. Ani przepisy, ani branża turystyczna nie były w praktyce przygotowane na niewyobrażalny scenariusz pandemii. Kiedy ziścił się on na międzynarodową skalę, z dnia na dzień wszystko się posypało.
Dla mnie, moich współpracowników i bliskich najtrudniejsze były pierwsze momenty epidemii, od chwili, gdy w Gruzji wykryto pierwszy przypadek koronawirusa (26 lutego 2020 r.). Prowadziłem wtedy wycieczkę narciarską w gruzińskim kurorcie Gudauri. Uczestnicy przylecieli, z mojej strony już było nerwowo, chociaż nie mówiono tu jeszcze o wprowadzeniu jakichkolwiek środków bezpieczeństwa. Po kilku dniach zwiedziłem z turystami Tbilisi, a 7 marca odwiozłem ich na lot do Polski. Zaraz potem rozpętała się ta cała globalna panika, histeria. Wkrótce z całego świata napływało coraz więcej doniesień o kolejnych osobach zarażonych, o przypadkach śmiertelnych.
Marzec, kwiecień i maj 2020 r. były najgorszym okresem. Nie wiedzieliśmy, jak mamy sobie radzić z wirusem, który zaatakował nas z dnia na dzień, w każdym zakątku globu. Przede wszystkim musieliśmy ochronić swoje zdrowie i życie. Zaczęła się masowa izolacja, a nowe rozporządzenia władz przyniosły liczne restrykcje. Blokada granic, brak rejsów lotniczych, nakaz pozostawania w domu, dystans społeczny, zakaz zgromadzeń, maseczki, dezynfekcja, w Gruzji dodatkowo stan wyjątkowy z godziną policyjną (patrz: Koronawirus w Gruzji. Życie w czasach zarazy. Cz. 1. Pierwsza fala). Gdy zrozumieliśmy, z czym się mierzymy, stanęliśmy przed kolejną niewiadomą: jak będzie wyglądała nasza przyszła praca? I jak mają się do pandemicznych realiów ustosunkować firmy turystyczne, realizatorzy wycieczek, biura podróży?
Sezon wakacyjny w Gruzji trwa od majówki do października. Z kolei zimą przypadają, w mniejszej liczbie, wyjazdy sylwestrowe i narciarskie. Wycieczki na następny rok zaczynamy sprzedawać już we wrześniu, cały sezon letni powinniśmy mieć zabukowany do marca. Teraz nie było to możliwe. Mało tego, zgodnie z obowiązującymi przepisami i obecną sytuacją musieliśmy odwołać planowane imprezy turystyczne i zwrócić turystom wpłacone zaliczki lub całe kwoty za wycieczki, które nie mogą dojść do skutku. Ale z czego oddać? Przecież my tych pieniędzy już nie mamy! „Dlaczego?” – dziwili się ludzie, czasami podejrzewając branżę turystyczną o jakieś finansowe szachrajstwa. Nie, to nie tak. Tu wracamy do wspomnianej sieci kontrahentów każdego organizatora turystyki.
Legalnie działający organizatorzy zarejestrowani w Polsce, wpisani do Centralnej Ewidencji Organizatorów Turystyki i Przedsiębiorców Ułatwiających Nabywanie Powiązanych Usług Turystycznych (CEOTiPUNPUT), przyjmują od turystów zaliczki, z których w pierwszej kolejności opłacają rezerwacje w hotelach i bilety lotnicze. Przy kilkudziesięciu, kilkuset turystach koszty te urastają do gigantycznych sum. Po poniesieniu obligatoryjnych wydatków na rzecz linii lotniczych i hotelu biuro podróży już tych pieniędzy na koncie nie ma i, co bardzo ważne, niespecjalnie może je odzyskać. Dlaczego? Bo po prostu tak działają umowy podpisywane z kontrahentami.
W gąszczu kar umownych
Nie wszyscy zdają sobie sprawę, jak to funkcjonuje. Nie wszyscy wiedzą też, że na tym się nie kończy. Jeżeli ktoś ma w liniach lotniczych założone rezerwacje grupowe, to nie może z dnia na dzień tych już opłaconych lub potwierdzonych bezpłatnie zdjąć. Więcej: firmom turystycznym, które nie wywiązują się ze zobowiązań wobec linii lotniczych, grożą dotkliwe kary umowne. Najmniejsza kara za odwołaną rezerwację wynosi, załóżmy, 300 lub 500 zł – ale przy kilkudziesięciu rezerwacjach rocznie robią się z tego ogromne kwoty. Można to łatwo policzyć. W 2020 roku anulowałem ponad 50 terminów. Rezerwacje trzeba również anulować z bardzo dużym wyprzedzeniem. A kiedy nie ma się tej możliwości, czego doświadczyliśmy w przypadku koronawirusa, to kary umowne rosną do kilku, a nawet kilkunastu tysięcy złotych! Linie lotnicze zakładają przecież, że ludzie polecą. Linie lotnicze nie odwołują swoich rejsów z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Więcej, niektóre linie czekają do ostatniego momentu, odwołują na ostatnią chwilę. Czy w obecnej, wyjątkowej sytuacji nie dało się inaczej załatwić sprawy i uniknąć kar? Nie, bo na mocy zawartych umów nie można odwołać rezerwacji nawet z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, powołując się na siłę wyższą, w przyszłości, której nie można przewidzieć.
Oczywiście sprawa wygląda inaczej w regularnych liniach lotniczych, a inaczej – w liniach tanich. W przypadku tych drugich zaliczki trzeba wpłacić od razu, w momencie rezerwacji miejsc w samolocie. Jest to koszt np. 10 % wartości całej usługi. Jeżeli do wyjazdu jest kilka miesięcy, a organizator czy uczestnicy rezerwacji grupowej decydują się na jej anulowanie, to wpłacone zaliczki w ogóle nie podlegają zwrotowi. Słowem: pieniądze przepadają.
Aby zrozumieć powagę sytuacji, idźmy dalej. Z konta biura podróży zniknęły już wpłacone przez turystę pieniądze przeznaczone na poczet rezerwacji lotu albo miejsca w hotelu. Jeżeli turysta zrezygnuje teraz z wycieczki lub impreza turystyczna nie może się odbyć – biuro podróży musi, zgodnie z Ustawą o imprezach turystycznych i powiązanych usługach turystycznych (Dz.U. 2017 poz. 2361), zwrócić turyście wpłacone pieniądze w ciągu 14 dni. Ponieważ jednak pieniądze od turysty znajdują się na koncie kontrahenta, np. linii lotniczej, biuro podróży pokrywa zwrot z własnej kieszeni. Może potem dochodzić zwrotu kosztów od swojego partnera biznesowego – ale wymaga to spełnienia paru warunków, a czasami odzyskanie pieniędzy okazuje się niemożliwe. Kilka podobnych przypadków jest zawsze wkalkulowane w ryzyko prowadzenia działalności turystycznej, lecz gdy dochodzi do masowego odwołania imprez turystycznych, biuro podróży musi sięgnąć po olbrzymie rezerwy finansowe. Jeżeli tych rezerw nie ma lub są one niewystarczające – pojawiają się potężne kłopoty.
Pewnym wsparciem w obliczu COVID-19 okazała się tarcza antykryzysowa, która wydłużyła organizatorom turystyki zarejestrowanym w Polsce, hotelom i liniom lotniczym ustawowy termin na zwrot pieniędzy o 180 dni – co razem z obowiązującymi dotychczas dwoma tygodniami daje 194 dni. To pomocne narzędzie rzeczywiście dało choć trochę oddechu i pozwoliło rozłożyć zobowiązania w czasie. Biura podróży i inne firmy powiązane z branżą turystyczną zyskały szansę na uratowanie swojej płynności finansowej. Tyle teoria. W praktyce utrzymanie owej płynności graniczy z cudem, a wielu organizatorów turystyki jest obecnie na skraju bankructwa lub już zamknęło biznesy.
W podobnej sytuacji są hotele. Iluś hotelom w Gruzji zdążyłem zapłacić większe sumy – zgodnie z naszymi umowami i polityką rezerwacyjną konkretnych obiektów. I kiedy teraz proszę o zwrot wpłaty, bo wiadomo, że grupy nie przyjadą, to właściciele hoteli mówią bardzo szczerze i wprost, bez cwaniactwa, próby oszukiwania albo przetrzymania pieniędzy: „Słuchaj, wchodzę do hotelu, zamkniętego od tygodni, otwieram kasę i w kasie jest pusto. Dopóki nikt nie przyjedzie, nie mam z czego ci oddać”.
Ja to absolutnie rozumiem. Natomiast potencjalny klient może się zastanawiać, co zrobiliśmy z jego pieniędzmi. A fakt jest prosty: my, branża turystyczna, niczyich pieniędzy nie przejedliśmy; pieniądze wpłacone przez turystę są w ciągłym ruchu i przechodzą z konta na konto, abyśmy mogli zapewnić świadczenia oferowane w ramach wycieczki. Właśnie dlatego trzeba było walczyć o zmiany ustawowe, żeby w obliczu pandemii prawo pozwalało rozłożyć zwroty pieniędzy w czasie.
Niestety zmiany ustawowe okazały się w dużej mierze jedynie przedłużeniem agonii. Wiele biur ogłosi upadłość we wrześniu, październiku i listopadzie 2020 r. Również Komisja Europejska ma pretensje o wdrożenie przepisu wydłużającego termin zwrotu pieniędzy turystom. 2 lipca KE wszczęła przeciwko 10 krajom, w tym przeciwko Polsce, procedurę o naruszenie prawa unijnego. Jak to się skończy? Nie wiadomo. W najlepszej sytuacji są więc obecnie ci organizatorzy turystyki, którzy bezproblemowo uporali się ze zwrotami pieniędzy w pierwotnym, ustawowym terminie 14 dni. Mam szczęście być w tym gronie – i zarazem szczęście mają moi turyści.
Stryczek na nielegalnych touroperatorów
Dzisiejsza sytuacja dobitnie pokazuje, dlaczego lepiej podróżować z legalnie działającym biurem podróży. Gwoli wyjaśnienia: organizatorzy turystyki wpisani do polskiej Centralnej Ewidencji Organizatorów Turystyki i Przedsiębiorców Ułatwiających Nabywanie Powiązanych Usług Turystycznych (CEOTiPUNPUT) mają wykupioną gwarancję ubezpieczeniową dla biur podróży, a także, w ramach drugiego filaru ubezpieczeń, opłacają obowiązkowe składki na Turystyczny Fundusz Gwarancyjny (13 zł od każdej umowy wycieczki). Z tej gwarancji ubezpieczeniowej i tego funduszu są pokrywane zobowiązania biura, które np. z powodu bankructwa stało się niewypłacalne. Jeżeli biuro upadnie i nie będzie miało z czego oddać pieniędzy turystom – zrobi to beneficjent gwarancji, czyli marszałek województwa, w którym biuro było zarejestrowane. Interesy podróżnych są więc zabezpieczone.
Co innego w przypadku, gdy ktoś jedzie na wakacje z nielegalnym touroperatorem. Czy tacy w ogóle istnieją? Niestety tak – i wiele osób się na nich nacina. Nielegalni organizatorzy wycieczek to choćby ci, którzy reklamują się na Facebooku jako „prywatni piloci” albo „stowarzyszenia/kluby miłośników podróży”. Ludzie ci – przykładowo Polacy, którzy mieszkają na co dzień w Polsce, a do Gruzji przyjeżdżają tylko na kilka tygodni albo miesięcy sezonu wakacyjnego – omijają polskie prawo przez zarejestrowanie firmy wyłącznie w Gruzji. Niektórzy nie mają nawet firmy, a jedynie fanpage na Facebooku – co więcej, część tego typu stron i profili działa zupełnie anonimowo, bo nie podaje adresu działalności ani imienia i nazwiska właściciela! W obu przypadkach owe pseudofirmy nie dają turystom żadnej gwarancji bezpieczeństwa, również finansowego. Takim „organizatorom wyjazdów”, rozmaitym „klubom podróżnika” kategorycznie nie wolno nic wpłacać przed wyjazdem! Odzyskanie pieniędzy – podobnie jak dochodzenie innych praw – od takich osób i firemek jest po prostu niewykonalne. Ochrona Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego oraz Urzędu Marszałkowskiego, beneficjenta gwarancji ubezpieczeniowej dla biur podróży takich „firm”, stowarzyszeń i pseudo-organizatorów zarejestrowanych jedynie na Facebooku nie obejmuje!
Przykładowy Michał czy Justyna z Facebooka, mający fanpage i stronę, na której ogłaszają się jako najlepsi przewodnicy po Gruzji, dają taką samą gwarancję jak pan Mirek spod budki z piwem. Zawsze zresztą należy uważać na oferty, w których napisano, że „jest taniej niż w biurze podróży”. Wchodzisz potem na taką stronę np. do „największego klubu podróżników w Polsce” i dowiadujesz się, że wjazd terenówką do cerkwi Cminda Sameba w Stepancmindzie kosztuje 50 zł (sic!), podczas gdy u mnie – 10 GEL, czyli ok. 12 zł (kurs z dn. 22.07.2020 r.). Ja za swój biznes i wycieczki odpowiadam reputacją, a także rzetelnym wywiązywaniem się z prawnych obowiązków. Można sprawdzić referencje wystawione Tamada Tour, opinie turystów, a przede wszystkim dokumenty poświadczające legalność biura i gwarancje udzielane naszym turystom (w stopce strony, w sekcji „Gwarancje dla biura”). Oczywiście i nam zdarzają się wpadki czy niezadowoleni uczestnicy, ale biorę za to pełną odpowiedzialność. W przypadku problemów będzie mnie „ścigał” Urząd Marszałkowski i wiele innych instytucji. Tymczasem nielegalny touroperator może usunąć fanpage na Facebooku i tyle go widzieli!
W okresie pandemii COVID-19 wiele tego rodzaju „biznesików turystycznych”, ale nawet legalnych polskich touroperatorów nadal – o zgrozo! – reklamuje swoje oferty wycieczek na czerwiec, lipiec czy sierpień. Sieją dezinformację, zachęcając do wyjazdów, które z oczywistych powodów nie mogą się odbyć. Czyżby, aby przetrwać trudny czas, próbowali celowo wyciągnąć od ludzi pieniądze? Jeżeli ktoś jest poważnym organizatorem wycieczek, uczciwie podchodzi do klientów i ma z nimi dobry, stały kontakt, to decyzję o anulowaniu imprezy turystycznej wraz z jej konsekwencjami (konieczność zwrotu pieniędzy, utrata zarobku) ponosi z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem – a nie próbuje na ostatni gwizdek wcisnąć wycieczki, które wiadomo, że się nie odbędą…
Pod górę, ale do przodu
Z początkiem lipca 2020 r. podsumowuję sytuację swojego biura Tamada Tour. Udaje mi się szczęśliwie uniknąć najczarniejszego scenariusza. Od marca 2020 uczciwie informowałem moich Uczestników i sympatyków o sytuacji w Gruzji, relacjonowałem informacje od władz i Gruzińskiej Narodowej Administracji Turystyki. Nie owijałem w bawełnę, mówiłem jak jest, przedstawiłem wprowadzane restrykcje w dwóch podcastach – „Koronawirus w Gruzji” i „Lockdown po gruzińsku„. Łącznie nagrałem 16 odcinków podcastu o Gruzji, to 8 godzin bezpłatnej wiedzy i informacji (stan na 28.07.2020). Podcast ukazuje się w niedziele o godz. 18:00.
Uczciwość i zaufanie, dzielenie się wiedzą i doświadczeniami, wszystko to, na co pracowałem 10 lat, dało wspaniałe efekty. Wiem już, że dam radę i w kolejnych latach wrócę po swoje. I duża w tym zasługa moich turystów, moich klientów. Dostali oni bowiem różne opcje do wyboru i rozważnie z nich skorzystali.
Jeszcze w marcu 2020 r. informuję uczestników majówkowych wycieczek, pierwszych w nowym sezonie, że za odwołaną wycieczkę przysługuje im zwrot kosztów w terminie 14 dni (było to przed wdrożeniem ustawy o tarczy antykryzysowej, dlatego trzymałem się pierwotnego terminu na zwrot kosztów).
Odwołując majowe i kolejne wycieczki, sugeruję uczestnikom również dodatkowe rozwiązania. Osoby, które wykupiły wycieczki na 2020 r., mogą skorzystać z vouchera o równowartości 120% wpłaconych zaliczek do wykorzystania w 2021 r. Zdecydowałem, że vouchery będą wystawianie nie na 100% wpłaconej kwoty, lecz na 120% – i te 20% pokrywam z własnej kieszeni. Skąd taka decyzja? Bo warto dać coś od siebie. To trochę tak, jakbym chciał wynagrodzić turystom fakt, że planowane wycieczki nie dojdą do skutku – wynika to z polityki Tamada Tour i z mojej osobistej chęci bycia fair wobec ludzi. Na voucher decyduje się większość uczestników.
Dodatkowo proponuję osobne vouchery zaliczkowe do wykorzystania w 2021 lub 2022 r. w celu obniżenia ceny za wycieczki z oferty Tamada Tour lub popularne wycieczki jednodniowe z Tbilisi – o szczegółach informuję tutaj. Vouchery zaliczkowe o wartości 500 zł również oferuję za promocyjną kwotę – 350 zł. W pierwszych dniach od ogłoszenia akcji udaje mi się uzbierać ze sprzedaży voucherów zaliczkowych 6000 zł. Pełną kwotę od razu przeznaczam na bezzwrotną pomoc finansową dla gruzińskich kierowców Tamada Tour.
Z każdym kolejnym dniem i tygodniem liczba wszystkich sprzedanych voucherów błyskawicznie rośnie. Na dzień 22 lipca 2020 r. wystawiłem ich już ponad 130, na łączną kwotę ponad 160 tys. zł. Odbieram kolejne maile i telefony, ludzie tęsknią za naszymi wycieczkami. Oczywiście, że pojadą – jak nie dziś, to potem, nikt nie robi problemu, wszyscy rozumieją sytuację. Ze spokojem i w sympatycznej atmosferze planujemy przyszłe wakacje, wyjazdy narciarskie, winne toury, piesze i samochodowe eskapady po Kaukazie.
W maju, czerwcu i lipcu wielu klientów nadal czeka na najnowsze informacje w sprawie otwarcia granic, nie rezygnuje jeszcze z wykupionych wakacji, waha się z nadzieją, że może jednak polecą w tym roku do Gruzji. Ale nie, nie uda się, z urlopu nici – wynika z kolejnych doniesień rządu i mediów. Natychmiast uruchamiam proces zwrotów – do końca sierpnia oddam łącznie ponad 170 tys. zł osobom, które zdecydowały się ostatecznie na refundację kosztów (w tym ujmuję odwołane grupy majówkowe, które miały opłacone zaliczki, bilety lotnicze i ubezpieczenia; procedura zwrotów trwa do końca sierpnia, bo część uczestników rozważa jeszcze wybór vouchera albo przełożenie wycieczki na inny termin, nie każdy też odpisuje na wiadomości z dnia na dzień, niektórzy Uczestnicy potrzebują więcej czasu na podjęcie decyzji).
Pomimo trudów sytuacji zachowuję płynność finansową, nie mam też żadnych zaległości w US i ZUS. Tak działa profesjonalny organizator wycieczek! – myślę. Po raz kolejny jestem też niewymownie wdzięczny moim turystom za to, że dzięki ich postawie przechodzę przez pandemiczne realia z duszą na ramieniu. To dzięki nim, ich zaufaniu i wsparciu, jesteśmy tu, gdzie jesteśmy; dzięki nim organizujemy w Gruzji pomoc charytatywną, rozwijamy się nie tylko jako firma, lecz także jako ludzie, wzbogaceni o doświadczenia i wspaniałe emocje! 😍😊
Cała operacja odwoływania wycieczek wraz z konsekwencjami finansowo-organizacyjnymi kosztuje mnie oczywiście wiele wysiłku, nerwów, nieprzespanych nocy i prywatnych kompromisów. Najważniejsze jednak, że się powiodła. Jest dla mnie kluczowe, aby terminowo, należycie i w pełnej transparentności wywiązać się z obowiązków, które nakładają na mnie przepisy i zwyczajna biznesowa godność. Za swoją pracę od marca 2020 nie pobieram wynagrodzenia. Wszystko, co tylko mogę robię sam.
Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że z niespodziewanych kłopotów wybrnąłem prokliencko, zresztą jak zawsze. Mam taką zasadę, żeby prowadzić biznes z ludzką twarzą, którą reklamuję Tamada Tour od wielu lat. Każdy klient ma ze mną bezpośredni kontakt. I ja to sobie bardzo cenię, zwłaszcza że uczestnicy moich wycieczek to wyjątkowi ludzie, bardzo świadomi i przede wszystkim rozsądni. Oni od początku, od marca 2020 r., doskonale rozumieli, że nikt nie wie, na czym stoimy, i nikt nie potrafi jeszcze odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: uznać sezon 2020 za stracony czy jednak chwilę poczekać, bo może koronawirusa da się względnie szybko pokonać i już latem turystyka ruszy na nowo?
Jedyne, co mogłem wtedy zrobić i co robię nadal, to trzymać rękę na koronawirusowym pulsie i na bieżąco sprawdzać, co się dzieje w branży turystycznej. Zaglądam na fora i grupy, obserwuję, jak radzą sobie inni. Uważam, że turystyce udało się dobrze wykaraskać z początkowego szumu informacyjnego, kiedy to nikt na świecie nie wiedział, co będzie, a klienci dzwonili i pytali. Pytań i towarzyszącego im zdenerwowania nie brakowało, w końcu zagraniczny wyjazd to też kwestia ustalenia urlopu w pracy czy dogadania się ze znajomymi odnośnie do opieki nad mieszkaniem w czasie naszej nieobecności. To również rozmaite kwestie natury transportowej – bo trzeba się dostać na lotnisko docelowe, a nie wszyscy turyści są z Polski. Przykładowo z Tamada Tour podróżuje dużo osób narodowości polskiej, ale mieszkających za granicą, dla których wakacyjny wyjazd to spora przeprawa: trzeba najpierw dostać się z Niemiec, Islandii, Norwegii, Australii, Nowej Zelandii, Meksyku, czy Stanów Zjednoczonych do Warszawy i dopiero stamtąd lecieć dalej. Kiedy COVID-19 przybrał na sile i zamknięto granice państw, stało się jasne, że nie ma mowy o żadnych wojażach.
Przyszłość? Wielka niewiadoma
Dla turystów, którzy odzyskali swoje pieniądze albo przenieśli wycieczki na inny termin, problem został niejako rozwiązany. Dla branży turystycznej – kłopoty bynajmniej się nie skończyły. Każdy kolejny dzień wbija nam bolesne szpilki niepewności…
W marcu w ogóle nie spałem z nerwów, bo nie było wiadomo, co się wydarzy. Z tyłu głowy miałem cały czas myśl o gigantycznej kwocie zaliczek, które muszę zwrócić. Nie wiedziałem, czy wycieczki się odbędą, czy trzeba już zwracać pieniądze, czy podejmować decyzje o anulowaniu kolejnych wyjazdów.
Na jak długo? Kiedy to minie? Z czego mamy żyć? Te pytania zadajemy sobie codziennie.
Gdy nadwiślańskie władze długo zastanawiały się nad jedną, drugą, piątą tarczą antykryzysową, w Gruzji wprowadzono ochronę przedsiębiorców w postaci krótkoterminowego zawieszenia różnego rodzaju podatków czy rat kredytów. Ale to kropla w morzu potrzeb, bo od marca 2020 r., a wręcz od lutego, turystyka stoi. Prawda jest taka, że wszyscy działający w branży turystycznej zostali bez jakiejkolwiek pracy. Minęły cztery miesiące, podczas których nie mamy żadnej możliwości zarobkowania. Właśnie zaczął się kolejny miesiąc bez szansy na pracę i pieniądze, bo Gruzja przedłużyła zamknięcie granic dla turystów z niektórych krajów do końca lipca, a potem pojawiła się też nota Gruzińskiej Agencji Lotnictwa Cywilnego o wstrzymaniu lotów międzynarodowych do i Tbilisi do 31 sierpnia 2020 r. (nie dotyczy to połączeń z i do Monachium, Paryża i Rygi, stan na 27.07.2020). Czy od września turystyka wróci? Nie wiemy. Tak samo jak nie mamy pewności co do drugiej, zapowiadanej na jesień, fali koronawirusa.
Po 23 maja 2020 r., kiedy w Gruzji zlikwidowano stan wyjątkowy, można już było wychodzić z domu choć na krótkie dystanse. Pogoda jest piękna, słońce świeci, robi się coraz ładniej, coraz cieplej. Tbilisi wraca do życia. Knajpki, jeszcze niedawno zamknięte na cztery spusty, znów się zapełniają. Wystarczy wybrać się na aleję Agmaszenebeli (niedaleko mnie), wyskoczyć do Fabriki, na ulicę Szardena (tak popularnie nazywa się ulicę Herakliusza II) albo w okolice Majdanu, czyli w te wszystkie turystyczne strefy, żeby poczuć powiew normalności. Ludzie siedzą w restauracjach i ogródkach, piją piwko, winko. Można zamówić coś do jedzenia i posiedzieć. Po tak długiej izolacji nogi same chcą tam człowieka ponieść!
Ale niech nie zwodzą nas te oazy powszedniości. Wprawdzie ludzie cieszą się już z ustępującej pandemii i powoli rusza turystyka krajowa, co daje jakieś szanse na pracę zarobkową, ale Gruzja żyje przede wszystkim z turystyki przyjazdowej, zagranicznej. Póki światowa sytuacja się nie ustabilizuje, póki nie odzyskamy bezpieczeństwa i możliwości podróżowania bez szeregu restrykcji, cała turystyka i powiązane z nią branże nie mogą właściwie funkcjonować. Maj to początek sezonu. Zwykle mam wtedy za sobą pierwsze wycieczki i czekam na kolejne grupy. Teraz – martwa, przerażająca cisza, przez którą przebijają się tylko kolejne pytania: kiedy, jak długo, za co… Światowa turystyka to setki tysięcy miejsc pracy – miliony ludzi, którzy zastanawiają się dziś, co włożyć do garnka.
Moimi najważniejszymi projektami na rok 2020, na które już od kilku lat zbierałem pieniądze, były książka i zakup własnej winiarni. W 2019 r. oświadczałem nawet uczestnikom naszych wycieczek, że ja sczeznę, jeśli w kolejnym sezonie nie będę mógł ich zaprosić do swojego marani. Wiadomo, że na zakup nieruchomości potrzebne są środki finansowe. Zbierałem je od 2016 r. Teraz okazuje się, że tymi środkami muszę ratować siebie i rodzinę. Ale nie jest to jeszcze dramatyczna sytuacja – to tylko pieniądze, odpracuję w lepszych czasach.
Co natomiast mają powiedzieć wielopokoleniowe rodziny, utrzymywane przez jednego żywiciela, którym jest zwykle hotelowa kucharka, sprzedawca pamiątek albo kierowca pracujący dla touroperatora? Co mają powiedzieć ludzie, dla których w kraju żyjącym z turystyki nie ma innej pracy? Za co mieli kupić jedzenie i opłacić czynsz w czasie lockdownu, od marca do maja – kiedy transport publiczny zawieszono, więc kierowca jeżdżący dla biura podróży nie mógł się przesiąść za kółko marszrutki? Teraz, gdy można się już przemieszczać, tacy ludzie próbują łapać jakiekolwiek fuchy. Kierowcy reklamują się w internecie, na anglojęzycznych grupach dotyczących Gruzji: dopóki nie działa pociąg do Batumi, to chętnie podwiozą. Byle tylko wpadło parę lari.
Ludzie tak bardzo potrzebują tych pieniędzy, potrzebują zarobić. I nie wiadomo, kiedy będą mogli. Poświęciliśmy już tyle, również swoje oszczędności – ale jak długo człowiek jest w stanie z nich żyć? Pięć miesięcy, sześć, może rok, może więcej. Niektórzy mają szczęście i mają oszczędności, wsparcie. Ale wielu nie ma po prostu nic. Oni nie mogą sobie pozwolić, aby kolejny dzień zmarnować na płonne nadzieje, że jakoś to będzie. Czy przetrwają kilka najbliższych miesięcy? Czym nakarmią dzieci? Z czego zapłacą za prąd, wodę, mieszkanie? Są wśród nas ludzie, którzy takie pytania zadają sobie codziennie. Na śniadanie nad niemal pustym talerzem. I na kolację, przed nocą, która wcale nie przynosi ukojenia.
Jeżeli z powodu pandemii mam bezsenne noce – to także dlatego, że myślę o ludziach, którzy są na krawędzi. Chcę im pomóc i robię to na miarę swoich obecnych możliwości. Przekazałem pieniądze rodzinom znad jeziora Tabackuri. Z voucherów na wycieczki o wartości 500 zł do kupienia za 350 zł ufundowałem pomoc finansową dla moich kierowców, z którymi pozostaję w wielkiej przyjaźni. Staram się wesprzeć tych, którzy nie mają teraz za wielu opcji i utknęli bez szans na zarobek. Stale planuję działalność na kolejne lata, od razu uwzględniając pomoc dla maksymalnej liczby osób.
Myślę też o znajomych właścicielach hoteli, guesthouse’ów i agroturystyk. W Gruzji rozmaitych obiektów noclegowych nad morzem albo w górach jest niezwykle dużo. Są apartamenty prowadzone przez obcokrajowców, których nawet formalnie nie ma w Gruzji – i nie przyjadą tu na sezon, bo utkną gdzieś na świecie. Jest również bardzo dużo lokalnych prywaciarzy. Kiedy w 2019 r. Rosja zakazała swoim obywatelom przyjazdu do Gruzji, ludzie ci zainwestowali ogromne pieniądze, wzięli wielkie pożyczki, żeby zbudować albo wyremontować hotele i kwatery i przyciągnąć turystów z innych krajów. Kredyty trzeba spłacać, pieniędzy nie ma – są za to nowe obowiązki, wynikające z koronawirusowych rozporządzeń. Obawiam się, że może to doprowadzić do dwóch problemów: masowych protestów oraz rozszerzenia szarej strefy obiektów noclegowych, które nie są nigdzie zarejestrowane, więc będą umykać obowiązującym przepisom w zakresie bezpieczeństwa zdrowotnego. Czy tak się stanie? Nie wiem. Ale niepewna przyszłość pozostawia aż nazbyt duży margines bardziej i mniej prawdopodobnym spekulacjom.
Żyjemy w wielkim zamieszaniu, a media co rusz donoszą o kolejnych sensacjach. 31 czerwca 2020 r. gruzińska prasa roztrząsała chociażby temat linii Wizz Air, które z powodu problemów finansowych miałyby zamknąć swoją bazę w Kutaisi. Gruzińskie i polskie portale i fora internetowe zaczęły huczeć od plotek o anulowaniu rejsów w 2020 i 2021 r. Przedstawiciel Wizz Air w Gruzji miał wydać specjalne oświadczenie, ale ubiegła go minister finansów Natia Turnava, która w żołnierskich słowach powiedziała, że Wizz Air z Gruzji nie wychodzi. Ile jeszcze takich bomb informacyjnych na nas spadnie? Mierzymy się teraz nie tylko z koronawirusem, lecz także z pandemiczną dezinformacją. Fake newsy uruchamiają alerty w naszych głowach, zalewają potokiem bzdur, który często trudno zatamować. W tym pandemonium brakuje momentami opamiętania, pomyślunku albo, jak kto woli, chłopskiego rozumu.
Nu achkardebi – bez pośpiechu, świat zaczeka
Musimy być czujni, postępować logicznie, czekać, aż sytuacja się ustabilizuje. Oraz, paradoksalnie, unikać presji społecznej na szybkie otwieranie granic dla ruchu turystycznego. Chcę zostać dobrze zrozumiany, więc wyjaśnię. Jak wielu innych czekam na moment, kiedy będę mógł normalnie pracować i zarabiać pieniądze. Mam nadzieję, że wszystko się uspokoi i niedługo spotkamy się w Gruzji. Ale jednocześnie uważam, że nie możemy wymuszać na władzach przywrócenia turystyki tylko z powodów finansowych czy wypoczynkowych, ponieważ w tej chwili ważniejsze jest zdrowie.
W moim odczuciu najlepiej byłoby otworzyć kraj wtedy, kiedy rząd Gruzji jednoznacznie stwierdzi, że wygraliśmy z epidemią – a nie w momencie, gdy wciąż notuje się nowe przypadki zachorowań. W maju pojawiły się one w tbiliskiej dzielnicy Saburtalo, gdzie powstają duże budynki mieszkalne, czyli statystycznie jest naprawdę dużo ludzi. Przez długi czas region Kachetii, zielonej kolebki gruzińskiego winiarstwa, uchodził też za zieloną strefę bez żadnego przypadku koronawirusa – ale jak podały media, 2 maja w miasteczku Kwareli zakaziła się lekarka. Czerwcowe przypadki koronawirusa w Gruzji dotyczą w przeważającej mierze kierowców ciężarówek, którzy wrócili zza granicy. Z kolei 22 lipca gruzińskie władze poinformowały o 24 nowych przypadkach COVID-19, z czego 10 chorych zidentyfikowano w gminie Gardabani, gdzie przeprowadzono niedawno masowe testy wśród lokalnych mieszkańców.
Nie lepiej zatem poczekać do momentu, kiedy wszyscy będziemy mieć pewność, że wirus już nam nie zagraża? Nie lepiej dać sobie niezbędny czas, aż nasze kraje poradzą sobie wewnętrznie z epidemią, tak aby podróżujący nie przywlekli choroby? Żebyśmy ruszając do Gruzji, byli pewni, że przyjeżdżamy zdrowi i tak samo zdrowi wrócimy do Polski?
Każdy rozsądny człowiek zastanawia się jednak, co dalej, jak mają wyglądać końcówka tego i kolejny rok. Ja jestem przygotowany na to, żeby nie prowadzić żadnych wycieczek i nie pracować do końca 2020 r. Lepiej, żeby Gruzja była zamknięta tak długo, jak to konieczne. Ci wszyscy, którzy krzyczą teraz, że rząd Gruzji jest be, bo przedłużając zamknięcie granic, działa na niekorzyść turystyki, powinni zamilknąć. Nie ma co poświęcać tylu miesięcy strat, wyrzeczeń i depresji dla lichego zarobku z końcówki wakacyjnego sezonu, który i tak stoi pod znakiem zapytania. Wznowienie ruchu turystycznego w ostatnich miesiącach lata i jesienią 2020 r. może być obarczone ryzykiem nowych przypadków wirusa, które zamkną nas na kolejne długie miesiące. Wiem, że to niepopularne myślenie, spoza propagandy sukcesu. Ale jednocześnie mam nadzieję, że gruzińskie władze kierują się podobnym do mojego tokiem myślenia, mają podobny cel i założenie – w końcu zdrowie jest najważniejsze. I trzeba to powtarzać nawet do znudzenia, nie dać się ponieść rozprężeniu, które jest teraz najmniej wskazane.
Dla jasności: ja nie zmuszam nikogo ani do wyjazdu ze mną do Gruzji, ani do zgadzania się z moimi poglądami. Zdaję sobie jednak sprawę, że w dobie pandemii COVID-19 pojawiało się wiele opinii o różnych aspektach życia i pracy, w tym podróżowania. Niektóre profile w mediach społecznościowych głośno krzyczą o swojej wielkiej miłości do Gruzji, jednocześnie zasypując odbiorców fake newsami, nieprawdą, która wprowadza w błąd i służy tylko wyciągnięciu pieniędzy. Przed podjęciem spontanicznej decyzji o wakacyjnym wyjeździe warto dziś z podwójną rozwagą przeanalizować, kto i co przekazuje, i czy przemawia za nim jakikolwiek rozsądek. Bo z jednym dyskutować nie można – z faktami. A te są takie, że pandemia nadal trwa.
***
Czy mogę zrobić coś więcej? Myśleć i działać rozsądnie, nie wychodzić z domu bez potrzeby, nie przebywać w tłumie, pomagać innym, próbować pracować normalnie? Nie wiem, ale pracuję każdego dnia, przygotowuję nowe programy wycieczek, nowe atrakcje i niespodzianki. Oczywiście bardzo mi przykro, że wycieczki trzeba odwołać. I wcale nie dlatego, że muszę zwrócić turystom pieniądze, ale dlatego, że wiele osób z radością czekało na wyjazd.
Wiem też jednak, że wartościowe firmy, wartościowi organizatorzy, właściciele guesthouse’ów – przetrwają. Nad biznesami, które upadną – cóż, nie ma co płakać. Te rzetelne jakoś dadzą sobie radę, lepiej lub gorzej, lecz dotrwają do momentu, kiedy będzie można znowu powitać turystów z otwartymi ramionami, być z nimi blisko i rodzinnie, tak jak w Gruzji być powinno. Kaukaz nie ucieknie, my nie uciekniemy, czekamy na informację o zwycięstwie nad koronawirusem. Wzniesiemy wtedy toast i będziemy krzyczeć: Gaumardżos!, aż zedrzemy sobie gardła.
Tymczasem martwię się o zdrowie bliskich mi osób, o zdrowie wszystkich moich turystów, uczestników wycieczek, którzy z nami byli przez kilka dobrych lat. Współczuję rodzinom ludzi, którzy zmarli w wyniku COVID-19. Bardzo to osobiście przeżywam. Trzymam kciuki za to, żeby sytuacja jak najszybciej wróciła do normy – dla nas wszystkich, bo przedłużający się kryzys uderzy z siłą, jakiej nie doświadczyliśmy od lat 30. XX w. Oczywiście wierzę, że nasza turystyka, czyli większość gospodarki Gruzji, wróci do pewnego rodzaju normalności, choć najbliższe lata będą z pewnością liche. Dlatego tak ważne są zaufanie, wiara, solidarność, zrozumienie i refleksja.
W tej pandemicznej zawierusze staram się zachować zdrowy rozsądek i spokój. Jak zawsze jestem na pierwszej linii kontaktu z moimi klientami i sympatykami Gruzji, odpowiadam na wiadomości na Facebooku, na telefony. Czasami dobrze jest po prostu pogadać z drugim człowiekiem.
Niezwykle wzruszają mnie słowa turystów, którzy mówią, że teraz tęsknią za Gruzją jeszcze bardziej, że miło wspominają nasz wspólny czas. W Tamada Tour staramy się zawsze kierować tradycyjną gruzińską gościnnością, traktujemy turystów po przyjacielsku. I nigdy nie zostawiamy ich bez wsparcia. Tak było chociażby 5 maja 2019 r., gdy odwołany został rejs LOT-u. Samolot w ogóle nie przyleciał z Warszawy i ponad 50 naszych gości utknęło w Gruzji. Co zrobiliśmy? Na własny koszt zorganizowaliśmy dwa dni dodatkowych wycieczek, bo byłoby nam wstyd odwieźć ludzi do hotelu opłaconego przez LOT i powiedzieć: „A teraz, drodzy państwo, do widzenia”.
Jako człowiek, a także jako organizator wycieczek i właściciel Tamada Tour – pierwszej i najstarszej gruzińsko-polskiej firmy turystycznej w Polsce i Gruzji, stawiającej na pełną transparentność, dostępność w Gruzji przez 365 dni w roku, prawdę, bezpieczeństwo turystów, popularyzowanie Gruzji i podróżowania poprzez autorską pracę u podstaw na blogu, kanale na Youtube, w nagrywanych podcastach, czy dzięki spotkaniom podróżniczym – zawsze dawałem z siebie wszystko. I teraz też tak zrobię – tylko ze zdwojoną mocą. Bo jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie. Do zobaczenia w Gruzji, do zobaczenia na magicznym Kaukazie!
Pamiętajcie, #KaukazNieUcieknie.
Przeczytaj też:
- Koronawirus w Gruzji. Życie w czasach zarazy. Cz. 1. Pierwsza fala
- Koronawirus w Gruzji. Życie w czasach zarazy. Cz. 2. Codzienność
- Turystyka a koronawirus w Gruzji – wakacje 2020 i restrykcje. Życie w czasach zarazy. Cz. 3
Statystyki i informacje rządowe:
- https://gnta.ge/ge/ – Gruzińska Narodowa Administracja Turystyki
- http://mra.gov.ge/eng – Ministerstwo Zdrowia Gruzji
- https://www.moh.gov.ge/en/ – Ministerstwo ds. Przesiedleń Wewnętrznych z Terytoriów Okupowanych, Pracy, Zdrowia i Spraw Społecznych Gruzji
- https://www.facebook.com/GeorgianNationalTourismAdministration/ – profil Gruzińskiej Narodowej Administracji Turystyki na Facebooku
- https://georgia.travel/en_US/hotels – informacje o hotelach w Gruzji, które przeszły kontrolę sanitarną
- https://cbw.ge/tourism/georgia-may-not-open-borders-to-interational-tourists-from-july-1 oraz https://oc-media.org/coronavirus-live-updates-24-june oraz https://nsf.com.ge/en/news/180/why-does-not-air-travel-start-in-georgia?fbclid=IwAR3p7SaNNsXOkEwM04lwwYtWOn-Ap4vQk6vOE7Kw8so5WV_VIUhlx9RnV68 – informacja o przedłużeniu zamknięcia granic Gruzji i przesunięciu lotów międzynarodowych na 1 sierpnia 2020 r.
- http://gcaa.ge/geo/activenotams.php oraz https://rustavi2.ge/ka/news/170844?fbclid=IwAR1dMG1ILEQvhLpHIzyYC613TCzjHwJbVXGh34LT9j-05PJsLuW8x8eeVC8 – informacja o zakazie wybranych lotów międzynarodowych do 31 sierpnia 2020 r.
- https://www.radiotavisupleba.ge/a/30677655.html oraz https://www.interpressnews.ge/ka/article/605271-jandacvis-ministri-turistebs-romlebsac-pcr-testis-validuri-dokumenti-ar-eknebat-koronavirusze-testi-aeroportshi-chautardebat – informacje o testach na koronawirusa dla turystów
- https://agenda.ge/en/news/2020/2117 – informacja o kierowcach ciężarówek, którzy wrócili zza granicy i okazali się zarażeni koronawirusem
- https://prawoturystyczne.com/2020/07/02/komisja-wszczela-procedure-przeciwko-polsce-w-zwiazku-z-regulacja-180-dni/ – informacja o wszczęciu przez Komisję Europejską procedury przeciwko Polsce w związku z „regulacją 180 dni”
- https://stopcov.ge/ – rządowa strona Gruzji na temat koronawirusa
- http://gip.ge/
- https://agenda.ge/
- https://oc-media.org/
- https://www.gov.pl/web/koronawirus
- https://www.facebook.com/caucasus.bureau/ – Stacja Kaukaska SEW Uniwersytetu Warszawskiego w Tbilisi