Raz, dwa, trzy – liczę pod nosem – i zaraz kończy się dwupasmówka szumnie nazywana autostradą. Zjeżdżam z nowej drogi wprost między stragany z piramidami z owoców i warzyw – dalej jedzie się już gęsiego. Gruzini oczywiście piłują swoje łady, mercedesy i błyszczące SUV-y w szeregach po trzy auta jak wściekła wataha i wyprzedzają, trąbiąc jak oszalali. Ot, kaukaski folklor. Pewnie nie ma się czym chwalić, ale tu uwielbiam prowadzić auto, a w Polsce nie cierpię.
Kolejnym pit-stopem za Gori jest Chaszuri (ხაშური), przez kilka lat (za poprzedniej ery) znane jako Stalini. To jeden wielki, ciągnący się wzdłuż drogi ciąg budek kupieckich z hamakami i dmuchanymi kołami ratunkowymi; miasto-rondo, skąd rozchodzą się drogi w kierunku Kutaisi i dalej Morza Czarnego oraz w stronę Małego Kaukazu – granicy z Turcją i Armenią – i fascynującego zabytku, jakim jest drugie w kraju skalne miasto, Wardzia z XII wieku. Tam właśnie teraz odbijam, a po drodze zatrzymam się na mineralną zupę w słynnym uzdrowisku Borjomi.
Zwiedzanie Borjomi (gruz. ბორჯომი)
Prawidłowo nazwę miasta należy wymawiać jako Bordżomi z uwagi na literę „ჯ”, która w gruzińskim alfabecie oznacza „dż”. W języku polskim utarła się jednak wersja „Borżomi”, więc żeby nie mieszać w tytule i w tekście, podaję nazwę w formie angielskiej. Każdy może sobie wybrać własne rozwiązanie. Miasto zostało założone w 1829 roku, a w 1890 roku książę Michaił Romanow, gubernator Kaukazu w latach 1862–1882, rezydujący w pałacu w przylegającej wiosce Likani, rozpoczął eksploatację wody z artezyjskiego źródła, które doskonale leczyło dolegliwości żołądkowe. Przyczynił się on także do rozwoju uzdrowiska, w którym w unikalnym klimacie Małego Kaukazu i ogromnych terenów leśnych kuracjusze delektowali się wyśmienitym i czystym powietrzem. W latach 30. XX wieku odkryto skład chemiczny wody Borjomi, w której znajduje się właściwie cała tablica Mendelejewa. Niestety albo stety wielkie zasługi dla popularnej dziś wody miał również Józef Stalin, który nakazał wybudowanie w mieście hut szkła, by wydobywana ciecz była od razu na miejscu butelkowana i dystrybuowana na obszarze ZSRR. Koniec końców w 2013 roku rosyjska firma kupiła wytwórnię Borjomi i w ten sposób „co rosyjskie, wróciło do Rosji”. O tej transakcji pisali nawet w Gazecie Wyborczej.
Borjomi cieszyło się ogromną popularnością i za czasów carskich, i późniejszych było modnym miejscem wypoczynku. I dziś można spotkać tutaj przybyszów z Rosji w szeleszczących dresach, którzy spacerują wte i wewte po parku ciągnącym się przez jakieś dwa kilometry. Można tu również natrafić na gruzińskich sportowców, którzy często przyjeżdżają na zgrupowania do położonego niedaleko kurortu zimowego Bakuriani. Wejście do Parku Zdrojowego kosztuje symboliczne 2 GEL. Warto tu zajrzeć, żeby spróbować wody Borjomi prosto ze znajdującego się niedaleko od głównej bramy źródła.
Wypicie szklanicy nieprzefiltrowanej wody to doświadczenie dla twardzieli. Każdy „master” będzie zaskoczony, bo płynna „sól tej ziemi” jest ciepła i smakuje jak rozpuszczona stal pomieszana z aluminium i doprawiona sfermentowanymi jajami. Mnie rodzice uczyli, że lekarstwo ma leczyć, a nie smakować, więc za każdym razem zbieram się w sobie, wypijam duszkiem, a potem dziwię się innym, że coś im słabo wchodzi. 😉
W 1995 roku między miastami Borjomi i Charagauli utworzono Bordżomsko-Charagaulski Park Narodowy, który zajmuje oszałamiający obszar 7,6% całej Gruzji. Za sprawą polskich MSZ i pozarządowych organizacji na terenie parku wyznaczono szlaki do jazdy konnej i rosnącym zainteresowaniem cieszą się gruzińskie wakacje w siodle. Jeżeli kogoś interesuje taka forma wypoczynku, to śmiało można pytać – wiem, kogo polecić. 🙂
Dla wytrwałych, którzy nie zawrócą na końcu wyremontowanej parkowej ścieżki, a wybiorą się dalej przez las, przyjemną atrakcją będzie basen z tą samą wodą, którą przed chwilą pili. Plotka głosi, że po ablucjach człowiek młodnieje o 20 lat, nabiera ogromnej ochoty na wino, czaczę, kobiety i śpiew!
Tym, którzy nie lubią zbyt daleko spacerować, pozostaje przejść się wzdłuż odnowionej, reprezentatywnej alei, gdzie pysznią się kamienice-wydmuszki, w których nikt nie mieszka, oraz od wielu lat remontowane gmaszysko wielkiego hotelu. Należy koniecznie spróbować sprzedawanych tutaj wywarów z szyszek, które łagodzą ból gardła, oraz „gum do żucia” z żywicy, czyli tzw. żuwaczek, pod warunkiem że nie boicie się stracić zębów.
Jeszcze jedną atrakcją dla wszystkich mających więcej czasu jest regionalne muzeum, w którym można obejrzeć kość mamuta. Pisałem niedawno, że wszyscy pochodzimy z Gruzji, więc jest duża szansa, że dinozaury i mamuty również!
Muszę też wspomnieć o kolejce alpejskiej, która prowadzi na szczyt wzgórza – warto wjechać choć na chwilę, dla widoku (5 GEL).
Byłem w Borjomi latem, jesienią, a także srogą zimą. Któregoś razu w styczniu spotkałem tam w kawiarni nauczycielkę angielskiego ze Szkocji, której jedynym zajęciem poza edukowaniem dzieci było upijanie się.
„Nie ma tu nic innego do roboty”, mówiła z rozbrajającą szczerością.
Innym razem, w zamierzchłych czasach przed Facebookiem, szukałem w mieście kafejki internetowej, by odpisać znajomym na Gronie oraz by podładować odtwarzacz mp3. Wtedy też uderzyły mnie kontrasty, jakie możecie zobaczyć na poniższym zdjęciu. Obrzydliwy budynek został tak śmiesznie odmalowany, że wali po oczach jeszcze bardziej.
To nie jedyna anegdota z tego miejsca – kolejnym zjawiskiem był… Szwajcar z Likani.
Likani
Likani to po prostu przedmieścia Borjomi, wioseczka przyklejona do sąsiedniego miasta. Nic tutaj nie ma do oglądania, bo jedyna atrakcja – Pałac w Likani, w którym urzędował gubernator z dynastii Romanowów, a obecnie jest to prywatna własność – pozostaje zamknięta dla ruchu turystycznego. Stąd pochodzi kolejna popularna woda mineralna, sprzedawana w zielonych butelkach.
Szwajcar i skarpetki
Spotkałem w życiu wystarczająco wielu wariatów i lunatyków, by umieć wypatrzeć kolejnego. Generalnie swój do swego ciągnie. W Likani do domu znajomych Gruzinów przypałętał się brodaty Szwajcar z plecakiem. Historia standard w Gruzji, czyli „obcokrajowiec napotkany w marszrutce przez gospodarza został zaproszony na obiad”, ale w tej opowieści nieznajomy siedział u nich już od dwóch tygodni i przynosił gospodyni swoje brudne skarpety, żeby mu przeprała.
Gość chwalił mi się, że przejechał wszerz całą Europę za DWA EURO, co jego zdaniem było rewelacyjne, ale moim żenujące. Planował dostać się do Indii, a stamtąd do Japonii… Byłem tak strasznie znudzony tymi opowieściami, że chciałem się zdrzemnąć jak ten mały szczeniaczek.
Obejrzeliśmy z gospodarzami i Szwajcarem Szybkich i Wściekłych – Vin Diesel nawijał po rosyjsku – i postanowiłem jechać dalej, do Achalcyche, stolicy gruzińskich kartofli.
Nie wiem, jakie są dalsze losy Szwajcara, ale podejrzewam, że on… może nadal siedzieć w Likani!
Ruszyłem więc jak kowboj w stronę zachodzącego słońca, pędziłem wzdłuż rzeki Mtkwari i znalazłem się w końcu w Gruzji Zachodniej, która wygląda zupełnie inaczej niż to, co opisywałem dotychczas. Jest zielono, góry są niewielkie, trasę przecinają ruiny twierdz, ale oczywiście krajobrazy są przepiękne – jak wszędzie indziej na Kaukazie.
Malownicza Gruzja… tyle o niej słyszałam, a wciąż mi nie po drodze. Podobno warto się do niej teraz wybrać, kiedy nie jest jeszcze skomercjalizowana. Muszę o tym pomyśleć, a jak będę szukała praktycznych wskazówek o tym kraju i informacji o miejscach, które warto odwiedzić – na pewno wrócę na Twojego bloga 🙂 Pozdrawiam!
Ciekawa przygoda;)
Dla mnie hitem tego posta jest ten pięknie pomalowany budynek! haha
Aż mi wstyd że chwaląc się znajomością republik byłego ZSRR, tak mało znam Gruzję, ale mam zamiar to nadrobić, a Borjomi wygląda naprawdę fajnie… 🙂
Chętnie bym spróbowała wody u źródła, nawet jeśli piszesz, że niesmaczna. Piłam tylko w butelce, ale i tak smakowała tylko zimna.