John Cage ogłosił w latach 50., że cisza nie istnieje. Nieustannie jesteśmy bombardowani różnymi formami akustycznymi – szumem, trzaskiem, hałasem, ludźmi, światem, brzmieniem własnego ciała, które – zgodnie z eksperymentem – towarzyszy człowiekowi nawet w kosmicznej próżni. Kaukaz jest pełen dźwięków i barw, miejscem przepełnionym tańcem, śpiewem… Pięknem.
Gruzję należy zwiedzać z dobrym soundtrackiem. Mam na to dziesiątki subiektywnych przykładów, choćby taki: wychodzę z knajpy w centrum w Tbilisi, łapię cierpa przy alei Rustaveli, wsiadam w najbardziej rozklekotany wóz, a w radio leci The Cure „Just Like Heaven”, jestem w pijackiej krainie łagodności i powieści łotrzykowskich, czuję wtedy baśniowość tego miasta, drganie rzeczywistości.
I to jest normalne.
Spis treści
Innym razem stoję w korku na drugim brzegu Mtkwari, a moja ukochana stacja Shokoladi transmituje She Wants Revenge, amerykański projekt, którego nigdy nie uświadczyłem w polskich rozgłośniach. No właśnie – radio, którego codziennie słucham w Gruzji (i w Polsce też), jest dla mnie ewenementem na skalę światową. W kraju nad Wisłą stacje są „rockowe” tylko z nazwy, „grając, co chcą”, puszczają w eter wyłącznie miałki pop-rock pod dyktando korporacji, harcerskie przyśpiewki a’la Pidżama Porno i Happysad albo operę mydlaną dla nastolatek, czyli Comę, czy też wyświechtane hity sprzed 20 lat. Eska, Antyradio czy Rock Radio zamiast muzyki promują głównie czerstwe jak ormiański ławasz dowcipy i etatowych prowadzących od siedmiu boleści. Shokoladi nie jest stacją stricte rockową, ale nastawioną na szeroko pojętą alternatywę – brytyjskie brzmienia z lat 80. w duchu wspomnianego The Cure czy Siouxsie and The Banshees, elegancką i poszukującą elektronikę, a także łagodne brzmienia dobre do chilloutu przy kieliszeczku czaczy.
Od dłuższego czasu na przestrzeni tych ośmiu lat, odkąd jeżdżę do Gruzji (albo mieszkam tu), zastanawiało mnie, czy w tej cudownie chaotycznej krainie wypełnionej góralskim folklorem i brzmieniami instrumentu strunowego panduri, fletu, akordeonu i bębnów oraz cholernie dynamicznego tańca, w podlanej letnim winem atmosferze biesiad i ogólnej wesołości & pogody ducha może funkcjonować alternatywna muzyka. Jeździłem na Suchy Most w Tbilisi, kupowałem gruzińskie winyle do kolekcji, w końcu zebrałem takie ilości, że przerzuciłem się na „ruskij rock” w stylu tych wszystkich „rzewnych Perfectów” spod znaku Kino, Lube, Akwarium i Mashina Vremeni. Nasłuchiwałem punkrocka, metalu, elektroniki. Po publikacji w zeszłym roku tekstu o Sergieju z Suchego Mostu zgłosiła się do mnie znana didżejka z Krakowa i poprosiła o wyszukanie, kupienie i przywiezienie jej konkretnych płyt. Rozmawialiśmy kilka razy na Facebooku i pytała mnie o gruzińską psychodelię, o muzyczne poszukiwania z lat 70., a we mnie kiełkowało jedno pytanie…
Skoro mamy z jednej strony folklor, aksamitny głos Gruzji Hamleta Gonaszwili, przynudzającą Ketevan Melua z Londynu, a z drugiej estradową muzykę – Iweria, Tsitsinatela, Orera; skoro przez ostatnie kilka dekad Gruzini byli karmieni ruskim rockiem, disco, popsą i Ałłą Pugaczową wieczną jak Mateczka Rosja, a nawet Marylą Rodowicz i Czesławem Niemenem; skoro nie było tu muzycznej rewolucji lat 80. i punk-rockowców, którzy nauczyli się grać; skoro nie doszło tutaj do wybuchu podskórnego nerwu jak we Francji (Norma Loy, Neva, Clair Obscur), Wielkiej Brytanii (Joy Division, The Chameleons, Siouxsie and The Banshees, Bauhaus, Killing Joke) i w Polsce (Variete, Made in Poland, 1984, Madame, Siekiera)… to czy Gruzja jest gotowa na Joy Division?
Alternatywna muzyka w Gruzji
Rozmawiam ze znajomymi, oglądam gruzińskie stacje. Ja wychowałem się na Vivie Zwei – a co oni mieli tutaj w połowie i pod koniec lat 90.? Szukam, pytam. Ktoś wspomina o zespole LOUDspeakers – słucham na YouTubie, brzmi jak cover band Kings of Leon czy innego szytego pod powszechne gusta boysbandu, za bardzo mainstreamowe, za dużo bullshitu, nie pasuje. Nagle trafiam na Mother on Mondays, odbija mi.
Mother on Mondays
Zespół powstał w 1991 roku (!!!) za sprawą pięciu chłopaków. Grali, inspirując się, jak sami mówią, tuzami 80’s typu Talking Heads, The Cure, Cocteau Twins, The Police, The Pet Shop Boys, ale także gruzińską muzyką. W tamtych mrocznych czasach, jakimi były lata 90. w Gruzji, w okresie ciemności, beznadziei, braku wody i gazu nagrali dwa albumy – „Clear and cold” (1992) i „Friends” (1995). W 1996 roku zespół rozpadł się, by wrócić na scenę dopiero w 2014 roku (!!!). Swoje nagrania publikowali we własnym zakresie, w domowych warunkach, przegrywając je następnie na kasety. Oba wydawnictwa nie trafiły poza Gruzję i raczej nikt poza krajem o nich nie słyszał. Co ciekawe, mimo braku promocji Mother on Mondays dorobili się miana kultowych. I dobrze.
Bardzo mnie interesuje, jak przenikają się różne kultury, gdzie następuje korelacja. Zaskoczyło mnie, że brytyjska i amerykańska muzyka były łatwo dostępne w Gruzji dwie dekady temu. Panowie z MoM wspominali mi, że byli na bieżąco ze wszystkim, co pojawiało się w świecie. Mówimy o czasach, gdy nie było jeszcze Internetu, Facebooka, Myspace’a czy Bandcampu! Do Gruzji trafiały winyle, kasety, a później płyty CD. Większość pochodziła z rosyjskiej dystrybucji, ale sporo ludzi wyjeżdżało do USA i Ameryki i – podobnie jak u nas kilkanaście lat wcześniej – wracało do kraju z nowinkami, które następnie kopiowano na wszelkie dostępne nośniki. Muzycy i sympatycy undergroundowej muzyki spotykali się w domach, na pchlich targach i wszędzie tam, gdzie można było wymienić się muzyką.
Mother on Mondays na SoundCloud: https://soundcloud.com/mother-on-mondays.
Children’s Medicine
W rozmowach z Mother on Mondays pojawia się jeszcze jedna nazwa: Children’s Medicine z dwiema osobowościami gruzińskiej sceny – Dadią Dadianim i Iraklim Charkvianim, którzy pojawili się na gruzińskiej scenie trzy–cztery lata wcześniej. Dziś są określani jako jedna z najbardziej wpływowych kapel w gruzińskim undergroundzie. Na koncie zespołu jest jeden album z 1992 roku, złożony z utworów zarejestrowanych w Gruzji, Rosji i Europie Wschodniej.
Irakli Charkviani nazywany również Królem (Mepe, gruz. მეფე) był kontrowersyjnym, barwnym i alternatywnym artystą – poetą, muzykiem, kompozytorem bez litości miksującym style i gatunki. Pochodził z gruzińskich elit, w dzisiejszej Polsce powiedzielibyśmy „resortowe dziecko”. Syn byłego ambasadora Gruzji w Wielkiej Brytanii i wnuk pierwszego sekretarza Gruzińskiej SRR swoją karierę muzyczną zaczynał w latach 70. W najlepszej dla muzyki all over the world dekadzie 80’s wspólnie z Dadą Dadianim przewodził projektowi Taxi (1988) i publikował antysystemowe wiersze. Kolejne lata to przygoda z Children’s Medicine i rozpoczęcie kariery solowej.
Kamieniem milowym było wydanie nagranej w Niemczech płyty „Svan” w 1993 roku. Następna płyta „Ap’ren” z 1997 roku z promującym ją singlem „Sakartvelo” (Sakartvelo to po gruzińsku Ziemia Kartlów, czyli Gruzja – przyp. PolakoGruzin), to obłędna rzecz. Posłuchajcie, gruziński folk miesza się z graniem a’la Swans, grunge’em i wściekłą melorecytacją, która przechodzi w ambientowe wokalizy… typowe dla gruzińskich chórów polifonicznych. Taka właśnie jest moja Gruzja – pomieszana, postawiona na głowie, nie do ogarnięcia!
Kolejne wcielenia Mepe potwierdziły, że jest on faktycznym królem swojej epoki. Jak to zwykle bywa w przypadku gwiazd rocka, Charkviani zmarł nagle w lutym 2006 roku. Pozostawił po sobie fascynujący dorobek – muzykę, poezję, nowele, powieść. Jego charyzma inspiruje kolejne pokolenie artystów na Kaukazie.
Dada Dadiani
Po Taxi i Children’s Medicine Dada Dadiani wyemigrował do Wielkiej Brytanii… (jesteśmy w trakcie rozmów, niebawem uzupełnię wpis).
Kung Fu Junkie
Szukam dalej. Połowa sierpnia 2013 roku, siedzę w busie pod polskim kościołem w Tbilisi, czekam na turystów, przerzucam kanały w telewizji. Na jednym leci „Magda M” – oglądanie Pawła Małaszyńskiego z gruzińskim lektorem/dubbingiem elektryzuje. Nagle patrzę i nie wierzę. Popołudnie, prajmtajm (!!!), a w TV wspomnienia z letniego festiwalu w Tbilisi z 2012 roku. Przed Wami roboty z Kung Fu Junkie – taneczny beat, trochę śpiewu, trochę rapu plus klimatyczna gitara w oparach absurdu i postmoderny pełną gębą. I świetni młodzi ludzie pod sceną.
Panowie z zespołu najlepiej opisują się sami: „pop electronic circus of happy sad Chinese robots, urban Shaolin monks, red lipsticks and smart drugs”.
W zeszłym roku w Gruzji wielkie kontrowersje wzbudził zespół folkowy Bani, którego członkowie zagrali dziewczynom na pośladkach jak na bębnach. Niestety nie ma tego w ich klipie.
Ciekawe, czy podobny efekt wzbudziła koszulka gościa, który obsługuje „maca” w składzie KFJ.
Przyjrzyjcie się poniższemu klipowi i wzorowi – flaga Gruzji została przerobiona tak, że zamiast czterech krzyży są liście marihuany. Tak właśnie sampluje się kulturę i symbole w pełnej dowolności. Może się to podobać albo nie, ale tak od zawsze kontestowano zastaną rzeczywistość. Szczególnie w powściągliwych i purytańskich miejscach.
Czy Gruzja jest gotowa na Joy Division?
Jesień 2013 roku. Zaczyna się standardowo. Chłopaków jest trzech: Giorgi Spanderashvili – bas, wokal; Giorgi Chkhobadze – gitara; Irakli Chikviladze – perkusja. Zaczynają grać, coś ich smuci, wkurza, przeraża. Sprzężenie zwrotne. W tym samym czasie ja kręcę się po Tbilisi i Polsce, miotam między Bydgoszczą a Warszawą, wracam na Kaukaz. Siedzę w Gruzji prawie cały 2014 rok i myślę, jakie to by było fajne, żeby w którymś z tbiliskich klubów zrobić dj’ską imprezę – potańcówkę dla wariatów z hitami postpunka, gotyckiego rocka, psychobilly itd. Rozmawiam o tym na polskiej imprezie organizowanej przez ambasadę w Tbilisi. Mogę dj’ować. W końcu już to robiłem przez kilka lat w Polsce. Robię zakupy w niemieckim markecie obok hotelu Radisson Iveria, przed sklepem jak na warszawskim Barbakanie siedzi zbuntowana gruzińska młodzież – metale, emo, skejterzy w koszulkach norweskich black metalowych kapel. Po chwili podjeżdża na „yamaszce” dziarski przedstawiciel klubu motocyklowego Cross Riders. Subkultury, świat.
Myślę i piszę o melancholii i nostalgii innej niż ludyczna i folkowa, o pokoleniowej frustracji, buncie, jego istnieniu w gruzińskich dekoracjach… Chodzę i patrzę w Gruzji, by pisać o niej inaczej, pokazać z nowej perspektywy. Bez sztampy, bez ściemy.
Wreszcie jest – szukam już kilka lat odpowiedzi na swoje pytanie, wchodzę na jedną z międzynarodowych grup o Gruzji na FB i rzucam hasło w przestrzeń. Szukam czegoś bliskiego postpunkowi, podaję przykład Turków z She Past Away, postpunkowej kapeli o zrozumiałej nazwie i mniej zrozumiałych tureckich tekstach, która jest teraz popularna w Polsce.
Turcja – to tak blisko, liczę, że może coś z „mojego” klimatu przeciekło do Gruzji.
Dostaję namiar, oglądam nagranie z koncertu – gruzińska kapela wykonuje dwa numery Joy Division, a zebrani fani śpiewają je razem z wokalistą. Cholera! Znalazłem, jestem w undergroundowym niebie.
Nikakoi
Szukam dalej na YouTubie i trafiam jeszcze na taką ciekawostkę. Nikakoi (Nika Machaidze) to gruziński reżyser i kompozytor, którego najbardziej kręci surowa elektronika i industrial w duchu Kraftwerk. Mniej moja bajka, ale doceniam.
Facebook: https://web.facebook.com/Nikakoiofficial.
Tserili – წერილი
Już po znalezieniu odpowiedzi na moje pytanie, czy Gruzja jest gotowa na Joy Division, nie przestaję szukać dalej. Jestem pewien, że coś przegapiłem. Coś, co jest warte uwagi. W efekcie kolejnych podejść i pytań wysłanych do następnych osób namierzam kolejny świetny band, jakim jest Tserili. Kapela powstała ponad 20 lat temu, dokładnie w 1995 roku w Tbilisi, na początku działała pod nazwą Amorali. Sceniczny debiut miał miejsce na festiwalu „Margarita ’96”. Debiutancki album „Udziro Gza” został wydany rok później. Na kolejną płytę „Skhivi” trzeba było poczekać aż do 2005 roku. W 2010 roku wychodzi płyta „Am qalaqshi”, a w 2014 roku „Dangreul Sakhlshi” z dwoma hitami, które prezentuję powyżej: „Pirveli Ghame” (Pierwsza Noc) i poniżej: „Isev Ara Chans Mze” (Ciągle nie ma tam słońca). Piąty album „Musikis khma” ma premierę w 2015 roku.
Obecnie w zespole grają Gia Toidze (wokal, gitara, teksty), Levan Svanidze (bas, klawisze) i Archil Kelbakiani (gitara) – w tym składzie pracują nad szóstą płytą.
Mtvaris Dabneleba – მთვარის დაბნელება
Panów z Zaćmienia Księżyca zostawiam na koniec, jako że ujęli moje serce swoimi wersjami hitów Joy Division, a ich postpunkowa, energetyczna muzyka w pełni odzwierciedla moje muzyczne poszukiwania. W tej chwili mają na koncie dziewięć piosenek, znam wersje koncertowe i kilka nagrań z prób. Chciałbym im pomóc w stworzeniu porządnego demo, które powinno zawisnąć na Bandcampie. Posłuchajcie, bo to jest naprawdę zacne.
Może ktoś z Was będzie mógł mi pomóc?
Gruzińskie kluby
Tbiliska cyganeria spotyka się w kilku klubach, które swoim wyglądem i atmosferą DIY (Do It Yourself) nawiązują do tego, co działo się kilka lat temu na Dobrej w Warszawie czy na berlińskim Kreuzbergu. Oto niektóre z nich.
Riffer
ul. Rustaweli 28
Dive Tbilisi
ul. Lagidze 12
Arsad
ul. Machabeli 2
www.facebook.com/nowhere.arsad
Żeby nie przeciągać – widzimy się na koncercie albo mojej imprezie. Strzała!
Jeżeli artykuł się spodobał, bardzo proszę, zostaw po sobie komentarz. Jeśli znasz jakieś fajne granie, którego nie wymieniłem, również proszę o feedback.
Dziękuję za owocne i pogłębione poszukiwania-takich wiadomości właśnie potrzeba-słuchałem dziś tych kawałków-bardzo fajne-będę teraz do nich i kapel wracał.Irakliego zacząłem słuchać kilka m-cy temu z netu i już wówczas czułem że to ktoś niebylejaki 🙂
fajny blog-czytam z zainteresowaniem.
Piotr, wielkie dzięki za komentarz i oczywiście zapraszam ponownie 🙂 Alternatywę wciąż eksploruję i namierzam kolejne kapele, uwielbiam to!
Panie PolakoGruzinie, pięknie Pan pisze i świetnie wybiera muzykę. Trochę mi wstyd, bo znów wiem ze nic nie wiem.. Mam nadzieję ze Pan nigdy nie polegnie, zawsze kogoś Pan oświeci swoim wpisem! Polskie radio rzeczywiście przezywa poważny kryzys, zatem z przyjemnością posłucham gruzińskich stacji alternatywnych… No i marzy się jakiś festiwal czy przegląd gruzińskich kapel. Ale kto wie, na niebie ciągły ruch 🙂 Pozdrawiam i życzę dużo mocy!
Domyślam się, że nie było łatwo wyciągnąć takie smaczki, a i same poszukiwania zajęły trochę czasu. Podobnie miałam, jak mieszkałam w Bośni, gdzie powszechnie króluje tureckopodobna muzyka czy inne ex-yugo. Z Twoich propozycji najbardziej podoba mi się Kung Fu Junkie 🙂
Nigdy nie miałam okazji słuchać gruzińskiej muzyki… do dzisiaj! Dzięki za kawałki dobrego brzmienia 🙂 Niektóre bardziej, inne mniej trafiają w moje gusta, ale cieszę się, że mogłam się przekonać, jaka jest alternatywna muzyka w Gruzji.
Ja dziękuję i zapraszam częściej – tym razem pisałem o alternatywie, która interesuje mnie najbardziej ale oczywiście folkowe gruzińskie granie też polecam. No i występ baletu gruzińskiego – Sukhishvili, już w lutym znowu w Polsce.
Ciekawy temat i do tego świetnie opracowany! Jak poprzednicy nie miałem okazji słuchać gruzińskiej muzyki i szczerze powiedziawszy jestem mile zaskoczony. Muzyka to niezwykle istotny aspekt przynajmniej dla mnie więc tym bardziej zachęca do otwarcia się na nową kulturę. Dodatkowo nie mogę oprzeć się czarowi gruzińskich literek. Delicje!
Bardzo dziękuję i szczerze polecam nagrania, szukam dalej ciekawostek 🙂 Co najbardziej przypadło Ci do gustu?
OK, a Keren Batok? Poznaj ją i jeśli prowadzisz jakieś imprezy – graj.
Dzięki za trop ale jeden utwór nagrany przez poetkę, która deklaruje, że nie miała wcześniej kontaktu z muzyką, w kooperacji z meksykańskim producentem to trochę za mało jeszcze 🙂 Będę śledził co Keren ma do powiedzenia. Może zagram ten jeden utwór na Urodzinach Bat-Cave.pl 5 marca we Wrocławiu. Przyjdź.
Jestem zauroczona Gruzją,choć widziałam tylko bardzo mało.
Jestem zachwycona muzyką,kulturą i pięknem krajobrazu.
Proszę napisać czy zespół Bani wydał płytę i czy można ją kupić w Polsce.
Nie wydali, w Gruzji rynek wydawniczy wciąż opiera się głównie na pirackich nagraniach, które można kupić np. na Suchym Moście w Tbilisi. Zaznaczam jednak, że artykuł dotyczy alternatywnej muzyki, a Bani… no cóż… to takie „Golec Uorkiestra”.