Wielu ludzi przeżywa w dzisiejszych czasach różne kryzysy – wiary, tożsamości, pochodzenia, sensu istnienia kultu monetarnego i konsumpcji, która skutecznie przysłania mistykę. W poszukiwaniu odpowiedzi kierują oni oczy na Daleki Wschód – do Indii, Tybetu, Chin czy Japonii. Tamtejsi religijni przewodnicy od dziesiątek lat głoszą walkę „nowoczesnych” cywilizacji Ameryki i Europy z mądrościami świętych pism sprzed tysięcy lat znad Gangesu czy Jangcy.
Gdyby pokusić się o ustalenie miejsca, gdzie powinna przebiegać granica wpływów, to bez wahania podałbym Kaukaz Południowy. Na moje oko to środek świata, międzymorze. Przez wieki przebiegał tędy Jedwabny Szlak, kupiecka autostrada rozciągnięta na terytorium od Chin aż do Turcji. Karawany niosły za sobą nowe wierzenia i idee. Później przez Gruzję, Armenię i Azerbejdżan maszerowały w kierunku Starego Świata armie ludów tureckich z Azji Centralnej, Mongołowie Czyngis-chana i Tamerlan, pogrobowiec Złotej Ordy, przez stulecia coraz bardziej zaciekli, ewoluujący od szamanizmu do islamu.
Na Kaukazie mieszały się wpływy perskiego zoroastryzmu, wschodniego chrześcijaństwa, związanych z nich i tępionych w Bizancjum odłamów (na przykład mitycznych Trzynastu Ojców Syryjskich nauczających przede wszystkim w Kachetii i Kartlii), później kolejnych ścieżek islamu i innych wyznań. Imperia rodziły się i umierały, a Gruzja i Armenia trwały jako pierwsze kraje, które przyjęły chrzest na początku IV wieku naszej ery. Religijnego hartu ducha nie złamało ponad 1500 lat pogromów, rozbojów, okupacji, zdrad i indoktrynacji Związku Radzieckiego. Czasy sowieckie ściśle wiązały się z tępieniem religii, zamykaniem cerkwi, przerabianiem ich na magazyny, arsenały czy sierocińce.
Podobnie jak w Polsce po odzyskaniu przez Gruzję niepodległości i zrzuceniu jarzma nastąpił totalny boom religijny. Gruzini przywracali do życia kolejne historyczne monumenty – cerkwie, katedry, miejsca kultu. Poza opisywanymi już zabytkami o bogatej przeszłości nie da się przejść obojętnie obok największej cerkwi na Kaukazie, czyli Cminda Sameba w Tbilisi, budowanej od 1995 roku i oddanej do użytku w 2004 roku. To swoisty przykład tego jak „naród buduje swoją stolicę”. Środki na postawienie katedry, razem z krzyżem przekraczającej 70 metrów wysokości, pochodziły od państwa oraz sponsorów prywatnych. Mówi się, że pozłacaną kopułę wartą ponad milion dolarów ufundował najbogatszy Gruzin, Bidzina Iwaniszwili. Widoczny z każdego miejsca w mieście obiekt robi wrażenie. Jeżdżę po Gruzji i liczę środki wydane na renowację kościołów i budowanie kolejnych. Nic nie zmieniło się od IV wieku i przyniesionego przez Ojców Syryjskich monastycyzmu.
Zwiedzam kraj, oglądam imponujące chrześcijańskie zabytki, opowiadam i piszę o nich, podając dane jak te powyżej, i mam poczucie dysonansu. W skupieniu liczę pieniądze przeznaczane bez wytchnienia na utrwalanie wiary, która powinna być przecież przede wszystkim w duszy i w sercu, zamiast na poprawę życia mieszkańców, na szpitale i domy dziecka na prowincji, gdzie z zimna umierają noworodki. Pamiętacie moją relację z gruzińskich domów dziecka? No właśnie.
Dodatkowo w każdej osadzie albo nawet na odludziu trafiam do miejsc związanych z kultem religijnym, a gdy nabieram ochoty na miejsce o militarnym znaczeniu, wtedy okazuje się, że większość z nich niszczeje pozostawiona sama sobie. Tak było w przypadku ruin twierdzy Udżarma w Kachetii, o której pisałem kilka miesięcy temu. Tak jest również w przypadku Chertwisi leżących na trasie między Achalciche, Wardzią i przejściem granicznym z Armenią, w miejscu, gdzie spotykają się rzeki Parawani i Mtkwari.
Zmarnowana potęga twierdzy Chertwisi (ang. Khertvisi, gruz. ხერთვისის ციხე)
Legenda głosi, że twierdza Chertwisi została zdobyta i zniszczona przez Aleksandra Macedońskiego w jego drodze do Indii. Faktem jest, że położona na skalistym wzgórzu monumentalna fortyfikacja już w II wieku p.n.e. broniła dostępu do południowej Gruzji. W kolejnych stuleciach jako najważniejszy ośrodek w regionie Samcche-Dżawachetii przechodziła z rąk do rąk (jak i cała Gruzja), pozostając później pod panowaniem tureckim (XVI–XIX wiek) i rosyjskim (XIX wiek).
Po krótkim marszu pod górę przekraczam mury, które z daleka wydają się głównymi. Niespodzianka – to dopiero zewnętrzne obwarowanie. W środku pasą się krowy, a gdy wchodzę do jednego z budynków, wpadam na strzegącego go osiołka (po gruzińsku – mutruki). Cały dziedziniec zdobią krowie placki. Gdyby był to amerykański western, to właśnie teraz powinien przetoczyć się tędy chwastokłębek.
Poza mną i moimi turystami nikogo tu nie ma, wdrapujemy się, gdzie się da, potężne kamienie użyte jako budulec robią wrażenie. Jest cicho. W dole słychać tylko przepływającą rzekę i kolejne auta przejeżdżające co jakiś czas drogą, wiozące zwiedzających do skalnego miasta Wardzia. Sympatyczny Gruzin zatrzymuje się i dziwi, że marnujemy tutaj czas. Robię zdjęcie na pamiątkę.
Czas wracać – znajomi ponaglają, bo daleka droga przed nami, w okolicy zobaczymy jeszcze zespół klasztorny Sapara. Brnę dalej w kierunku jednej z wież, nad którą powiewa niewielka gruzińska flaga. Może coś tam zobaczę, skoro obiekt jest wpisany na „listę oczekującą” Światowego Dziedzictwa UNESCO.
W twierdzy Chertwisi zamiast kasy biletowej, muzeum i tłumów wycieczek jest jedno jedyne odnowione pomieszczenie w górnej części.
Kapliczka.
Nie znalazłem wpisu tej twierdzy na listę światowego świadectwa UNESCO
http://www.unesco.pl/?id=270
Czy masz może dane źródłowe na ten temat?
Wszystkiego najlepszego
W.
witam, źródła mam dwa – tablica przed twierdzą, po prawej stronie i http://whc.unesco.org/en/tentativelists/5236/ 🙂
Nie jestem specjalistą od języka angielskiego ale „Tentative Lists” oznacza „listę wstępną” (google), można więc powiedzieć, że Chertwisi kandyduje do wpisania na listę UNESCO (skonsultowałem z Erynią – potwierdziła tłumaczenie). I widać to zarówno na podanej przez Ciebie stronie jak i na tablicy przed Chertwisi – mogę podesłać zdjęcia tablicy.
Życzę Gruzji jak największej ilości obiektów wpisanych na tę listę ale niestety te fortyfikacje jeszcze na niej nie są.
Zgadza się i tak jest w tekście także obejdzie się bez dosyłania zdjęcia 🙂 Zapraszam częściej do komentowania. Pozdrowienia!
Pamiętam właśnie tę ogromną liczbę świątyń – ja się już nudziłam a moje towarzyski chciały zwiedzać więcej i więcej…
Ja trochę jak ten Gruzin. Z chęcią wybiorę się pozwiedziać zabytki, ale też z chęcią je opuszczę 🙂
I oto kolejny powód, że ten region świata jest tak ciekawy – pomijając, że piękny! Z opowieści wielokrotnie słyszałem o olbrzymiej liczbie świątyń, których Demi nawet nazwy musiała wkuwać na egzamin. 😛 Mam nadzieję, że wreszcie uda nam się tam dotrzeć!!! 🙂
Astronomiczne kwoty wydawane na ośrodki kultu religijnego zamiast na ludzi? Kurczę, co mi to przypomina? :))
Zrównoważony rozwój jest receptą na wszystko 🙂
Chertwisi jest na liście do zobaczenia! 🙂
Dlaczego? 🙂