To podniecenie, gdy w połowie wycieczki do Gruzji wiemy już, że czas jechać w stronę morza. Batumi, ech Batumi. Subtropikalny klimat regionu Adżarii. Wizja plaży i drinków z palemką. Czysty, niczym niezakłócony relaks. Tajemnicze Morze Czarne fenomenalnie opisane w książce Dzieje Morza Czarnego autorstwa Charlesa Kinga, którą zdecydowanie polecam.
Morze Czarne, czyli ponure i zdradzieckie
Droga wiedzie zwykle od Kutaisi przez Samtredia i Lanchkhuti. Czasami jeżdżę inaczej, przez Senaki i port w Poti, i śmieję się do siebie, gdy przez kilkadziesiąt kilometrów co chwila zwalniam, żeby ominąć stojące lub leżące na środku krowy. Na trasie nie ma monotonii, a gdy jej ulegniemy, to przed kołami przebiega świnia kamikadze i ciśnienie od razu rośnie.
W jednym ze starych wierszy napisałem, że „ostatnia kreska pozbawia dostępu do morza”. Na rozjeździe odbijam w lewą stronę – wtedy po prawej widać już tę ostatnią granicę Gruzji na zachodzie. Woda po horyzont, a tam gdzieś, hen, daleko, Bułgaria, Rumunia, Ukraina, świat.
Ciekawostką jest, że nazwa Morze Czarne nie pochodzi wcale od koloru wody. Już od starożytności żeglarze, którzy zapuszczali się w te rejony świata, uważali, że wpływają na ponury zbiornik, który bywa strasznie zdradziecki. Turecka nazwa również sugeruje coś niepokojącego. Kara Deniz – brzmi złowieszczo.
Wiele osób pyta, jak jest naprawdę i czy pobyt na gruzińskim wybrzeżu jest wart oderwania się od gór. Krajobraz zmienia się znowu, pobocza wybuchają roślinnością, która doskonale rozwija się w subtropikalnym klimacie.
Turyści nie mogą się doczekać. Zjeżdżam więc do Ureki, gruzińskiego kurortu, który kojarzy mi się z Sarbinowem z lat 90. Nieopodal, w wiosce Magnetiti, znajduje się słynna plaża z czarnym wulkanicznym piaskiem – magnetytem, który ma właściwości rozmagnesowujące. Teoretycznie nie powinno się tutaj wnosić telefonów komórkowych i aparatów fotograficznych. Podobno za czasów Związku Radzieckiego przyjeżdżali tu kosmonauci i zakopywali się po głowę, by magiczne właściwości plaży wyciągnęły z nich gwiezdne naleciałości. Kosmos. Podobno warto tutaj przyjechać, jeżeli cierpi się na choroby układu nerwowego i krążenia. Warto, pod warunkiem że niestraszne są nam realia tej plaży, na którą morze wyrzuca cały syf, pracowicie uzupełniany przez przybywających tu turystów.
Wielkim przekłamaniem są dla mnie wycieczki fakultatywne do Ureki opatrzone pięknymi zdjęciami w różnych katalogach touroperatorów. Można tutaj przyjechać na chwilę i przy okazji. Nie radzę traktować tego miejsca jako dobrego na tygodniowy urlop albo jako fakultetu wartego kilkudziesięciu dolarów.
W stronę morza – Ureki
Ureki jest zniekształconą nazwą yürek, co po turecku oznacza serce. Na pewno miasteczko zlokalizowane w rolniczym regionie Guri, słynącym z herbaty Gurieli, nie jest sercem gruzińskiej turystyki letniej. Od stacji kolejowej prowadzi tu jedna dziurawa droga, a korek jest tak wielki, że poświęcimy mnóstwo czasu, by dobić się na deptak. Mieszka tutaj około 1500 osób, reszta to przyjezdni.
Spędziłem tu kiedyś kilka dni wakacji w sierpniu 2007 roku, później odwiedzałem Ureki kolejno w 2013, 2014 i 2016 roku. Niewiele się przez te lata zmieniło. Jest gorąco, duszno i tłoczno. Obok maleńkiego wesołego miasteczka, dobrego dla kilkuletnich dzieci, funkcjonuje kilka restauracji i sklepów. W jednej z knajp moi turyści zostali dwa lata temu bardzo źle potraktowani. Właścicielka nie nastawia się na obcokrajowców i pyta, po co tu w ogóle przyjeżdżamy, skoro to kurort dla lokalsów. Mityczna gruzińska gościnność nie zawsze jest taka, jak byśmy chcieli. Jest jakoś tak smutno, summertime sadness.
I jeszcze raz 2007 rok, moje pierwsze wakacje w Gruzji. Siedzę na tarasie w hotelu i oglądam amerykański film braci Wayans wyświetlany obok basenu. Nie chcę robić zdjęć ani za bardzo zwiedzać, skoro poświęciłem na to ostatnich kilka godzin. Jestem rozczarowany Ureki i brudną plażą, tym bałaganem i zamieszaniem. Nawet PolakoGruzinowi nie wszystko w Gruzji musi się podobać. Myślę o kolejnym dniu. Zasypiam i śnię o tym, co będzie dalej.
Rano ruszam w stronę Batumi.
Nie miałem okazji jeszcze zwiedzać tej części Gruzji. Krzysiek świetnie, że pokazujesz prawdę o Gruzji. O miejscach, które warto zwiedzić, nawet kilkukrotnie, bo urzekają pięknem niespotykanym nigdzie indziej, ale też o tym czego oglądać nie warto 🙂
Dobry wpis, czekam na więcej i treści uzupełnione o filmy 😉
Dziękuję , super dowiedziałem się czegoś o tym regionie w ub roku gościłem Gruzinów stamtąd super ludzie , pozdrawiam szalewski@onet.pl , super herbatą częstowali.Co można fajnego kupić jeszcze? pozdrawiam