Sighnaghi można kochać albo nienawidzić. Można się nim zachwycać albo utyskiwać na jego lukrowane fasady, skrywające na podwórkach rozkład architektonicznej tkanki. Ale jednego słynnemu miastu w regionie Kachetii, na wschodzie Gruzji, odmówić nie można: taką kameralną aurę, sztukę, rzemiosło, wino, historie i widoczne z kosmosu zabytki znajdziecie tylko tutaj!
Sighnaghi (zapisywane również jako Signagi albo Signaghi, a po gruzińsku: სიღნაღი) leży ok. 100 km na południowy wschód od Tbilisi, w słynącym z winiarstwa, upojnie zielonym regionie Kachetii. To spokojne, urokliwe i niewielkie, bo zamieszkałe przez niecałe 1,5 tys. osób miasteczko od początku istnienia było zjawiskiem. Szaleństwem na rozstajach szlaków historii. Miastem wygranym i przegranym zarazem. Wszystko, co o nim powiedziano, dobrego i złego, jest prawdą.
Sighnaghi, gruzińskie miasto miłości, kaukaskie Carcasonne albo Asyż, militarna potęga sprzed wieków to również urokliwa wydmuszka, ściema na pokaz, w której króluje obecnie plastikowa tandeta tworzona pod turystów.
Ale nie dajcie się zwieść! Jeśli spojrzeć poza tę cukierkową otoczkę, odkryjecie genialne strony Sighnaghi. Arkadię, która spływa winem, sztuką, lokalnymi tradycjami rzemieślniczymi, przyjaźnią, pięknem krajobrazów i fascynującymi ciekawostkami!
Spis treści
Historia Sighnaghi
Niesamowite jest już to, że Sighnaghi, w odróżnieniu od innych gruzińskich miast, jest stosunkowo młode, bo powstało dopiero w XVIII w. – choć oczywiście na podwalinach dużo starszego siedliska. W średniowieczu było główną osadą regionu historycznego Kambeczowani (კამბეჩოვანი), który wraz z nazwą miejscowości przechrzczono w XV w. na Kiziki (ქიზიყი). Mieszkało tu wówczas ledwie sto rodzin, trudniących się hodowlą bydła, rolnictwem, rzemiosłem i handlem. Lokalne wyroby cieszyły się wzięciem, ale sprzedaż nie osiągała spektakularnych rozmiarów, wskutek czego Sighnaghi nigdy nie pełniło na mapie Gruzji szczególnie ważnej roli.
Wszystko zmieniło się, gdy Gruzja stanęła przed widmem najazdu plemion z północy i wschodu Kaukazu, m.in. Dagestańczyków. Król Herakliusz II zaczął wtedy szukać najlepszego miejsca do obrony i znalazł je właśnie w Kiziki – regionie historycznym, obejmującym wioskę na strategicznie położonym wzgórzu o wysokości 790 m n.p.m. oraz przyległości u podnóża wzniesienia. W 1762 r. władca nakazał zbudować w tym miejscu solidnie umocnione miasto. Nazwano je Sighnaghi, co w języku tureckim oznacza „fort”.
Teraz pewnie domyślacie się już, z czego słynie Sighnaghi, ale pewne fakty o kluczowej atrakcji miasta niechybnie was zaskoczą. Zanim je jednak zdradzę, zanim wyruszymy na zwiedzanie Sighnaghi i odkryjemy największe niespodzianki miasteczka, pokręćmy się trochę po jego centrum w poszukiwaniu impresji z innego bieguna oraz… miłości.
Sighnaghi – gruzińskie miasto miłości
O co chodzi z tą miłością w Sighnaghi? To zabawne, ale slogan, który perfekcyjnie przylgnął do wizerunku miasta, nie kryje w sobie żadnej intrygującej love story – jest tylko chwytem marketingowym, wymyślonym za rządów byłego prezydenta Gruzji Miszy Saakaszwilego. Wtedy tęgie głowy od promocji kraju uznały, że jeżeli Batumi jest „miastem, w którym można się zakochać”, a Tbilisi – „miastem, które nas kocha” („Tbilisi Loves You” to bezpłatna miejska sieć wi-fi, niestety z gatunku widmo, bo rzadko kiedy działa), to bez dwóch zdań malowniczo położone Sighnaghi w Kachetii powinno być „miastem miłości”. W końcu właśnie tutaj, na wzór Las Vegas, działa całodobowy urząd stanu cywilnego.
Jak się hajtać na szybko, nawet w środku nocy, to tylko w Sighnaghi! Jeżeli zupełnie serio zastanawiacie się, jak zorganizować ślub cywilny w Sighnaghi – parę wskazówek znajdziecie w artykule o moim ślubie w Gruzji. Ślub w Sighnaghi to wcale nie z kapelusza wzięty pomysł, bo w okolicy można znaleźć miejsca na piękne kadry (nie tylko ślubne) i urokliwe winnice z hotelami (nie tylko na weselicho), gdzie da się zorganizować dowolną huczną imprezę, poprawiny i kolejne poprawiny.
Przed budynkiem pałacu ślubów w Sighnaghi stoi rzeźba dziewczyny z bukietem kwiatów, która tylko czeka na przybycie kolejnej młodej pary. To jedna z wielu rzeźb w mieście, jak i w całej Gruzji – kraju, który kocha sztukę, o czym za moment jeszcze się przekonacie.
Sighnaghi – gruzińska wydmuszka
Sighnaghi niemal od progu rozpościera się malowniczością. Wąskie, częściowo brukowane uliczki wiodą lekko pod górę, gdzie pyszni się smagana Orientem architektura. Fasady domów są kolorowe, a ażurowe balkony i bramy domostw zdobią wszędobylskie kwiaty i spływające zielonym gąszczem winorośle.
Na pierwszy rzut oka miasto jest bajeczne. Czar pryska jednak niczym mydlana bańka, gdy zajrzymy na lokalne podwórka albo w boczne zaułki. Sighnaghi, aspirujące do miana gruzińskiego Carcassonne, Asyżu czy Kazimierza nad Wisłą, od zaplecza straszy rozpadem architektury, zniszczeniem, bałaganem. Skąd ten porażający dysonans? Innymi słowy: dlaczego wszystko pasuje tu jak pięść do nosa?
Sighnaghi, z wierzchu bogate, pełne dość drogich kawiarenek, restauracji, hotelików, w rzeczywistości cierpi na syndrom łódzkiej ulicy Piotrkowskiej. Najprościej rzecz ujmując, perełka Kachetii to trochę taka wydmuszka – piękna na zewnątrz i pusta w środku, co trafnie i barwnie opisał laureat Paszportu Polityki 2013 Ziemowit Szczerek.
Nawet osobliwej renowacji centrum a’la Saakaszwili zwanej signaghizacją od nazwy miasta, Signaghi, które nie tyle wyremontowano, co stworzono na nowo w wersji, która nigdy nie istniała i stanowiła właściwie manifestację tego, jak Gruzini chcieliby widzieć swoją przeszłość. Signaghi było pierwsze, później przyszedł czas na stare dzielnice Tbilisi, na Mcchetę, dawną stolicę, którą zbudowano właściwie od początku i która dzięki temu zbudowaniu od początku zaczęła przypominać jakieś zapyziałe szwajcarskie miasteczko na kwasie. Signaghizacja polegała na tym, że saakaszwilska Gruzja przychodziła ludziom do domów, przepraszała na parę tygodni, to znaczy wypraszała gdzieś do hotelu, robiła wielki remont i zapraszała ponownie. Lokatorzy wracali i nie poznawali własnych domów. Nowych, lepszych, ale niepodobnych do niczego, co pamiętali.
Ziemowit Szczerek
Podobne spostrzeżenia ma prof. Silvia Serrano, ekspertka socjologii politycznej postsowieckiego Kaukazu z Uniwersytetu Paryskiego. Na łamach publikacji naukowej „De-secularizing national space in Georgia” stwierdziła ona, że wskutek rewitalizacji (pisownia nazw oryginalna):
Stare miasto Signaghi przekształcono w wioskę potiomkinowską w stylu Disney Landu.
Silvia Serrano
Trudno nie przyznać tym słowom racji. Z drugiej strony należy zrozumieć, dlaczego w ogóle do tego doszło oraz uwzględnić czas, jaki nowa Gruzja, po upadku ZSRR, odzyskaniu niepodległości i odbiciu się od dna, otrzymała na własny rozwój.
W Polsce stawaliśmy na nogi od 1989 r., ale wiele zrealizowaliśmy dopiero dzięki wsparciu Unii Europejskiej, po 2004 r. Gruzja nadgania teraz i to zupełnie sama, bo przecież do UE nie należy – choć jednocześnie, na mocy rozmaitych porozumień, może w wielu kwestiach liczyć na europejskie wsparcie merytoryczne i finansowe. Z takim przypadkiem mamy do czynienia właśnie w Sighnaghi, Mcchecie czy na starówce Tbilisi. Miasta te zrewitalizowano w latach 2003–2012 za pokaźne pieniądze z UE, które popłynęły do Gruzji wartkim strumieniem za sprawą prozachodniej polityki i biznesowej żyłki Micheila Saakaszwilego. Byłego prezydenta kraju można złośliwie nazwać nowym gruzińskim królem Dawidem IV Budowniczym – który jednak w przeciwieństwie do średniowiecznego poprzednika zasłynął wieloma raczej szokującymi inwestycjami w przestrzeni Gruzji. Dlaczego jednak inwestycje te poczyniono? Wyjaśnienie jest proste: Saakaszwili miał konkretny cel polityczny. Rewitalizacją i modernizacją chciał bowiem zatrzeć ślady sowieckiej przeszłości Gruzji, a zarazem zbliżyć kraj estetyką urbanistyczną i swoistym codziennym racjonalizmem do Zachodu.
Saakaszwili chciał dobrze i trzeba mu oddać, że starał się skierować Gruzję na nowe, bardziej perspektywiczne tory. To, że rozmaite inicjatywy, w tym rewitalizacja gruzińskich miast z funduszy unijnych, wyszły, jak wyszły i zostały przeprowadzone w sposób skandalicznie krótkowzroczny, jest już inną sprawą. Jeden będzie urzeczony efektami, drugiemu pozostanie tylko psioczyć, że piękne miasta z klimatem i historią zmieniono w plastikowe, turystyczne koszmarki, których chwilowa nowoczesność znika teraz pod naporem czasu i… braku pieniędzy na utrzymanie tego, co odnowiono.
Plany były piękne. W Sighnaghi Gruzja miała się prezentować się tak, jak chciałaby być pokazywana i odbierana na arenie międzynarodowej. Odnowione fasady budynków miały zagwarantować miasteczku sławę i dobrobyt. Ale egzaltowane zamierzenia pokrzyżowała brutalna rzeczywistość pod postacią budowlano-remontowej fuszerki i zwykłej, biednej codzienności. Wskutek tego w Sighnaghi Gruzja jawi się jako kraj niedokładny, niedokończony, pozostający gdzieś między kacem gigantem a imprezą stulecia, o czym pisałem więcej w tekście Manifest Gruzjofila.
Abstrahując od całej sytuacji i prób jej oceniania, nie można nie zauważyć, że ostatnie lata przyniosły drastyczne zmiany w pejzażu Gruzji. I to uwzględniwszy poważne trudności po drodze: wojnę z Rosją w 2008 r., zarządzony przez Putina i trwający kilka miesięcy zakaz wjazdu turystów z Rosji do Gruzji w 2018 r. czy w końcu pandemię koronawirusa, która znowu rozłożyła Gruzję na łopatki.
Sighnaghi, jak masa innych miejsc w całym kraju, żyje praktycznie tylko z turystyki. Większość mieszkańców oferuje noclegi w hotelach i pensjonatach, prowadzi knajpy. Teraz to wszystko po raz kolejny w krótkiej historii gruzińskiej wolności zniknęło, ludzie ledwo wiążą koniec z końcem. Trudniej mają oni zawsze poza sezonem turystycznym (trwa od maja do października), bo miasteczko jest wtedy dosłownie wymarłe, na ulicach nie ma ludzi, przyjezdnych, a często też tutejszych (w Gruzji od dawna notuje się ujemny przyrost naturalny i w Sighnaghi bardzo to widać). Podobnie ponurą atmosferę dało się w miasteczku odczuć w trakcie pandemicznego kataklizmu. W tego typu okolicznościach, które – jak wspomniałem powyżej – co jakiś czas powtarzają się z różnych przyczyn, dla mieszkańców liczy się wyłącznie własne przetrwanie. Pal sześć wygląd miasta czy tego rodzaju sprawy, które stają się czystą abstrakcją, gdy przychodzi walczyć o pieniądze na chleb, na opał, na ubrania dla dzieci itd. Dlatego kiedy będziecie zwiedzać Sighnaghi – pomyślcie o wszystkich kontekstach, które przywołałem. Nie szufladkujcie tego miasta, nie krytykuje, nie wydawajcie o nim werdyktu tylko na podstawie mniej lub bardziej pobieżnych wrażeń. Trzeba sięgnąć głębiej.
Zwiedzanie Sighnaghi – atrakcje, które trzeba zobaczyć
Zwiedzanie Sighnaghi to najlepszy sposób, aby przekonać się, że pod fasadą z lukru i beznadziei miasto ma niezaprzeczalne atuty, których nie można kupić za żadne pieniądze – ani lokalnym mieszkańcom odebrać.
Jeszcze w XVIII w. Sighnaghi zamieszkiwało ledwie 100 rodzin, trudniących się głównie handlem (region Kachetii był centrum kupieckim Jedwabnego Szlaku w XVIII i XIX w.), wydobyciem ropy (mało kto wie, że Sighnaghi ma złoża ropy, jednak pod koniec XIX w. zaprzestano jej wydobycia ze względu na zbyt wysokie koszty – paradoksalnie, za sprawą nowej linii kolejowej, o wiele taniej było Gruzinom sprowadzać ropę z odległego Baku, stolicy Azerbejdżanu), a także rolnictwem i rzemiosłem. Prócz wina okolica słynęła zwłaszcza z ręcznie tkanych, kolorowych dywanów, kilimów i innych przepięknych, wielobarwnych wyrobów tekstylnych. O tej wspaniałej tradycji przypominają dziś niestety głównie stragany z pamiątkami turystycznymi. Stoją one wzdłuż głównych ulic: 9 Maja, Lolaszwili i Wachtanga Gorgasali, prowadzących przez największe atrakcje Sighnaghi.
Mury obronne Sighnaghi
Zdecydowanie największym – i to dosłownie – skarbem Sighnaghi są XVIII-wieczne mury obronne, wybudowane z polecenia króla Herakliusza II. Władca Kachetii i Kartlii miał ewidentnie potężne ambicje względem obrony granic królestwa, bo kamienne umocnienia ciągnęły się przez aż 4 km (obecnie liczą ok. 2,5 km), miały 6 bram i były obwarowane 23 wieżami. Czyniło to z murów Sighnaghi jedną z najtrudniejszych do zdobycia kachetyjskich twierdz, jedną z największych tego typu budowli na świecie i – podobnie jak Wielki Mur Chiński – nieźle widoczną z kosmosu!
Chociaż znaczna część murów Sighnaghi jest nadgryziona zębem czasu i lokalnymi konfliktami zbrojnymi, to warto się na nie wdrapać, aby zobaczyć tę potęgę oraz kapitalny widok na Równinę Alazańską i majaczące w oddali szczyty Wysokiego Kaukazu. Najlepszy do zwiedzania odcinek murów, z fenomenalną o każdej porze roku panoramą okolicy, biegnie na północnym skraju miasta, w pobliżu ul. Gorgasali – można tu wspiąć się na wieżę i zejść wzdłuż ściany do kolejnych baszt.
Pozostałości murów w miejskich znajdują się też w centrum Sighnaghi. Część z nich odrestaurowano i urządzono w nich hotele, knajpki albo mieszkania, które za sprawą kamiennych wstawek na elewacjach tworzą z fortecą Sighnaghi spójną wizualnie całość.
Ciekawostką są także ulokowane w otoczeniu fortyfikacji cerkwie św. Jerzego oraz św. Szczepana (do tej maleńkiej świątyni wdrapiecie się po schodach, zlokalizowanych niemal naprzeciwko Muzeum Narodowego Sighnaghi). Magiczny klimat kamiennych, tonących w zieleni uliczek i budowli z pewnością was zachwyci!
Niko Pirosmanaszwili – najsłynniejszy gruziński malarz
Sighnaghi słynie nie tylko z monumentalnych murów miejskich. Rozgłos miasteczku przynosi także postać Niko Pirosmanaszwilego (gruz. ნიკო ფიროსმანი; 1862–1918), najsłynniejszego gruzińskiego malarza prymitywisty. Stałą kolekcję obrazów artysty można zobaczyć w Galerii Narodowej w Tbilisi, a przede wszystkim w oddziale Muzeum Narodowego w Sighnaghi (w centrum miasta, wstęp 0,5–15 GEL) oraz w Państwowym Muzeum Niko Pirosmanaszwilego w Mirzaani, wsi oddalonej o 16 km od Sighnaghi, gdzie malarz się urodził i wychował.
W życiu i twórczości Pirosmaniego mnóstwo jest podobieństw do Nikifora Krynickiego, polskiego malarza z nurtu sztuki naiwnej. I jeden, i drugi nie zostali docenieni za życia, obu odkryli dla świata inni ludzie, w wypadku Pirosmaniego – bracia Zdaniewiczowie, polonusi, malarze i kumple od kieliszka, oraz Mikhail Vasilyevich Le-Dantiu, rosyjski malarza awangardzista. Pirosmani, tak samo jak Nikifor, żył i zmarł w okrutnej nędzy. W najtrudniejszym okresie Niko borykał się z bezdomnością, często malował za talerz zupy – i wcale nie wielkie dzieła sztuki, lecz szyldy na zamówienie lokalnych kupców i restauratorów, którzy za pracę płacili mu jedzeniem. Jak do tego doszło? Cóż, mamy tu do czynienia z klasycznym przypadkiem nieodkrytego w porę geniuszu.
Niko Pirosmanaszwili urodził się w rodzinie kachetyjskiego chłopa. Zamiast pomagać ojcu w gospodarce, Pirosmani wolał bujać w artystycznych obłokach, co nie przysporzyło mu sympatii. Niko nie miał żadnych szans na stosowną edukację, ale był niesamowicie uparty, dlatego został malarzem – samoukiem. W sztuce koncentrował się na przedstawieniach codzienności Gruzinów (częstym tematem jego dzieł są supry i życie wiejskie), martwej natury i egzotycznych zwierząt.
Naiwny styl malarski Pirosmaniego został doceniony dopiero jego po śmierci, kiedy po I wojnie światowej tego rodzaju twórczością zainteresowała się paryska bohema. Reputacja artysty momentalnie wzrosła, lecz wtedy okazało się, że z ogromnej kolekcji jego obrazów wiele bezpowrotnie przepadło. Zachowane płótna, ukazujące niebywały talent artystyczny Pirosmaniego, są niewątpliwym gruzińskim skarbem narodowym.
Dziś Niko Pirosmanaszwili to artystyczny głos Gruzji. Na każdym kroku natkniecie się na reprodukcje jego dzieł w formie pamiątek turystycznych – od breloczków i pocztówek po mniejszych i większych rozmiarów płótna z reprintami. Nie sposób nie zwrócić na nie uwagi, bo zachwycają żywą paletą barw i swobodną kreską, która snuje fascynującą opowieść o ludowych tradycjach Gruzji.
Rzeźba „Lekarz na osiołku” w Sighnaghi
W centrum Sighnaghi koniecznie zatrzymajcie się przy rzeźbie „Lekarz na osiołku”, dla której inspiracją był obraz Pirosmaniego pod tym samym tytułem. Z przedstawionym w dziele lekarzem wiąże się smutna legenda o niespełnionej miłości. I to w sercu „miasta miłości”? Nieprawdopodobne, a jednak!
Państwowe Muzeum Niko Pirosmanaszwilego w Mirzaani
Więcej o słynnym gruzińskim malarzu dowiecie się we wspomnianym już domu – muzeum w jego rodzinnej wsi Mirzaani. Założone tu w 1960 r. Państwowe Muzeum Niko Pirosmanaszwilego prezentuje skromną kolekcję kilkunastu oryginalnych obrazów Pirosmaniego, a także słynną litografię Pabla Picassa „Portret Pirosmaniszwilego”, zdjęcia najwybitniejszych gruzińskich artystów oraz eksponaty etnograficzne, które odzwierciedlają tradycyjny styl życia historycznej prowincji Kiziki. Wśród tych ostatnich wyróżniają się ręcznie tkane kilimy, z których jeden wykonała matka artysty. Eksponaty znajdują się w sali wystawowej i kachetyjskim domu, w którym mieszkała rodzina artysty. Z Sighnaghi do Mirzaani można dojechać marszrutką albo taksówką (muzeum działa codziennie z wyjątkiem poniedziałków, od 10.00 do 17.00; wstęp kosztuje 3 GEL dla dorosłych i 1 GEL dla studentów).
Muzeum Narodowe Sighnaghi
Idąc śladami Niko Pirosmanaszwilego, nie sposób nie zatrzymać się na dłużej w oddziale Muzeum Narodowego w Sighnaghi. Prócz wspaniałej kolekcji malarstwa Pirosmaniego i innych lokalnych artystów instytucja przechowuje także unikatowe zbiory archeologiczne i etnograficzne, w tym arcydzieła jubilerskie i rękodzielnicze sprzed, bagatela, 5000 lat!
Archeologiczną ciekawostką muzeum są ponadto starożytne numizmaty: monety perskie Sasanidów oraz monety wybite przez gruzińskich monarchów: królową Tamar (była kobietą, ale oficjalnie nosiła męski przydomek „król”, o czym więcej piszę w artykule na temat skalnego miasta Wardzia) oraz królów Jerzego IV Laszę i Herakliusza II. Te i inne znaleziska pochodzące z miejscowych wykopalisk, znajdziecie w głównej sali, na parterze muzeum.
Po prawej stronie od wejścia do muzeum jest z kolei salka etnograficzna. Zobaczycie tu gruzińskie stroje ludowe (w tym tradycyjną męską czochę), instrumenty muzyczne, broń palną i białą, narzędzia rolnicze (w tym związane z uprawą winorośli) oraz wykonane z drewna i brązu przedmioty codziennego użytku z XIX w.
Na piętrze muzeum jest kawiarenka (niestety nieczynna). Z tarasu widokowego ładnie widać za to starą część miasta i dolinę rzeki Alazani.
Ostatnie piętro muzeum poświęcono malarstwu. Obejrzycie tu obrazy wspomnianego już Niko Pirosmanaszwilego i innych gruzińskich twórców. W tym miejscu organizowane są także wystawy czasowe, np. w 2009 r. prezentowano dzieła Pabla Picassa.
Dom Etnografii Kiziki
Na uboczu Sighnaghi, z dala od centrum, zajrzeć można ponadto do Domu Etnografii Kiziki. To niewielkie, prywatne muzeum etnograficzne prezentuje stare sprzęty winiarskie, tradycyjne stroje i zabytkowe meble z regionu historycznego Kiziki. Do muzeum przynależy też restauracja, z której tarasu roztacza się ładna panorama doliny Alazani.
Bazar w Sighnaghi
Lokalną ciekawostką można być także tradycyjny bazar. Najsłynniejszy bazar w regionie Kachetii znajduje się wprawdzie w miasteczku Telawi. Jeżeli jednak nie wybieracie się do tej i innych miejscowości w dolinie rzeki Alazani, to typowy gruziński targ możecie też odwiedzić w Sighnaghi. Na bazarze znajdziecie znakomity kachetyjski olej słonecznikowy, przyprawy, owoce i lokalne wino. Zalecam tylko ostrożność przy kupowaniu wina z bazaru, bo to nie są już te lata, kiedy Gruzini na targu sprzedawali wino głównie innym Gruzinom i musiało być ono dobre, bo inaczej nikt by go nie kupił. Obecnie w turystycznych miejscowościach łatwiej o wino zrobione głównie z cukru, a nie winogron, albo po prostu zepsute. Nie dajcie się nabrać na „piękne oczy” sprzedawców. Pomimo całej gruzińskiej miłości do gości – zgodnie z maksymą „gość w Gruzji jest darem od Boga” – bazarowi sprzedawcy często nie mają żadnej litości wobec obcokrajowców i oszukują turystów, że aż im się uszy trzęsą!
Gruziński cmentarz w Sighnaghi
Mając więcej czasu i ochotę na dalsze zwiedzanie Sighnaghi, możecie również odwiedzić miejski cmentarz z ciekawymi nagrobkami. Pisałem już wcześniej w którymś z artykułów na blogu, że w Gruzji nagrobki ozdabia się wizerunkami ludzi w taki sposób, aby przestawić, jacy byli oni za życia bądź ewentualnie, jak zmarli. Jeżeli zatem ktoś lubił szybką jazdę autem albo zginął w wypadku samochodowym, to na nagrobku będzie przedstawiony w samochodzie albo obok samochodu. Jeśli ktoś nie przykładał uwagi do mody i stylu, to na kamiennej płycie zobaczymy go w rozchłestanej koszuli i niewyprasowanych spodniach. Jeżeli ktoś lubił wypić, to będzie miał butelkę w ręku – poważnie! Na cmentarzu w Sighnaghi zobaczycie przykładowo nagrobek młodego mężczyzny w kolorowej koszulce z logo zespołu Metallica, przejmujący nagrobek z dzieckiem z telefonem w ręku oraz nagrobek, na którym kobieta obejmuje dwa drzewa (rosną one też za jej grobem).
Co zobaczyć w okolicach Sighnaghi?
Odnowiona starówka, mury miejskie i muzeum to w zasadzie główne atrakcje Sighnaghi. Aby je zwiedzić, wystarczy ok. 1,5 godz., choć w miasteczku można zabawić nawet kilka godzin – iść na wspomniany targ albo przysiąść w którejś z lokalnych knajpek, gdzie wieczorami odbywają się supry z muzyką i tańcami na żywo. Można też jednak ruszyć w dalszą drogę. W okolicach Sighnaghi znajdziecie świetne, warte zobaczenia miejsca dla miłośników przyrody, jak również historii i sakraliów.
Zespół klasztorny Bodbe
Punktem obowiązkowym na trasie zwiedzania Kachetii jest monastyr św. Jerzego w Bodbe. Znajduje się on dosłownie parę km od Sighnaghi – jadąc od strony Tbilisi, będziecie go mieli po drodze. Kompleks klasztorny w Bodbe pochodzi z IX w., ale został gruntownie przebudowany w XVII stuleciu. Podwaliny świątyni powstały już jednak w IV w., za sprawą św. Nino, patronki gruzińskiego chrześcijaństwa i mniszki z Kapadocji, której zgodnie z legendą Bóg nakazał przybyć do Gruzji, wówczas kraju pogan, gdzie znajdowała się szata Jezusa Chrystusa. Gdy w 337 r. Gruzja przyjęła chrześcijaństwo (jako drugi kraj na świecie po Armenii), św. Nino uznała sukces swojej misji i osiadła w Bodbe, gdzie dożyła 67 lat. Natychmiast po jej śmierci władca Mirian III, wdzięczny za cudowne uzdrowienie królowej, nakazał budowę wspaniałego klasztoru, w którym złożono ciało mniszki. Grób św. Nino oczywiście istnieje w Bodbe do dziś. Całą legendę o św. Nino i wszystkie związane z nią zabytki sakralne w Gruzji szczegółowo opisuję w artykule Pielgrzymki do Gruzji – szlakiem św. Nino i apostoła Andrzeja. W cerkwi św. Jerzego można ponadto obejrzeć przepiękne freski, które zostały niedawno odrestaurowane.
Nawet jeżeli nie przepadacie za zwiedzaniem pod znakiem religii, zajrzyjcie do Bodbe po piękne widoki. Z klasztoru, który stanowi opactwo i siedzibę biskupów Kachetii, rozciąga się wspaniała panorama kachetyjskich nizin. Około 30 minut spacerem od klasztoru, u podnóża zbocza górskiego, znajdziecie też niewielką kapliczkę ze źródłem św. Nino, które ma według pielgrzymów uzdrawiającą moc.
W Bodbe jest również sympatyczna restauracja Piligrimi, zarządzana przez siostry zakonne. Nie wiem, czy ma to związek z miejscem, ale turyści już kilka razy skarżyli mi się, że w lokalnym tiramisu wcale nie czuć alkoholu. Może siostry nie pozwalają dodawać?
Park Narodowy Waszlowani
Wspaniałe atrakcje w okolicy Sighnaghi czekają też na sympatyków przyrody. Jeżeli macie więcej czasu na zwiedzanie Kachetii, wybierzcie się na całodzienny trekking przez gruzińską sawannę, czyli Park Narodowy Waszlowani. Znajduje się on na południowym wschodzie Gruzji, tuż przy granicy z Azerbejdżanem. Rezerwat tworzą malownicze stepy, półpustynie, 1000-letnie drzewa pistacjowe, lasy jałowcowe i sosnowe, tereny bagienne i sawanny, które bardzo przypominają te afrykańskie. Zobaczycie tu też marsjańskie, nagie skały, niesamowite kaniony (jak Pantishara, słynący z „miasta jaskółek”), wąwóz Orła (Arciwis Cheoba), wulkany błotne (Takti-Tepe) i piękne łąki nad rzeką Alazani, gdzie można się zatrzymać na piknik i wędkowanie.
Park Narodowy Lagodechi
Inną propozycją dla pasjonatów natury jest Park Narodowy Lagodechi – najstarszy i jeden z największych rezerwatów przyrody w Gruzji, założony w XIX w. przez polskiego botanika Ludwika Młokosiewicza. Park ten zlokalizowany jest dla odmiany na północnym wschodzie Gruzji, również blisko granicy z Azerbejdżanem. W parku można się udać na całodzienny trekking do wodospadu Gurgeniani o imponującej wysokości 40 m (dystans 16 km, szlak czerwony, po drodze trzeba kilkukrotnie przekroczyć rzekę, dlatego przydadzą się nieprzemakalne buty o dobrej przyczepności). W pobliskim miasteczku Lagodechi traficie z kolei na wiele polskich śladów, m.in. na lokalnym cmentarzu, gdzie pochowano Ludwika Młokosiewicza i innych Polaków, których zesłano na Kaukaz w XIX w. lub którzy trafili tu później.
Dawit Garedża
Niezapomnianą atrakcją dla amatorów dzikiej przyrody, jak i zabytków sakralnych będzie także wyprawa do skalnego klasztoru Dawit Garedża na półpustyni o tej samej nazwie. Zwiedzaniu tego niesamowitego miejsca i jego oszałamiających okolic poświęciłem uwagę na łamach artykułu Dawit Garedża – legendarny klasztor na gruzińskiej półpustyni, w którym znajdziecie wszystkie ciekawostki, wiadomości historyczne i kulturowe oraz informacje praktyczne.
Eskapada po winnicach – wine tour po Sighnaghi i okolicy
Sighnaghi można również potraktować jako bazę wypadową do lokalnych winnic, bo przypomnijmy, że Kachetia to największy region winiarski w Gruzji – stąd pochodzą najlepsze gruzińskie wina i tu wyrabia się ich najwięcej, bo aż 70 proc. krajowej produkcji.
Kachetia jest unikalnym mikroregionem. Z jednej strony jest oddzielona pasmami Wysokiego Kaukazu, z drugiej Grzbietem Gomborskim, z polami nawadnianymi przez rzekę Alazani, której sezonowe dopływy niosą z gór wiele minerałów. Dzięki żyznej ziemi, bogatej w wartościowe substancje, kachetyjskie wina mają unikalny smak, są bogate w antyutleniacze i stanowią prawdziwe lekarstwo dla duszy i ciała. Kieliszek gruzińskiego wina dziennie i będziecie żyć dłużej!
Ale do rzeczy: jakie winnice i winiarnie w Sighnaghi i pobliżu warto odwiedzić? Zacznijmy od winiarni w miasteczku, a potem ruszmy dalej przed siebie.
Cradle of Wine Marani
Cradle of Wine Marani (ul. Barataszwili 41, Sighnaghi) to swojska piwniczka winna, w której posmakujecie tradycyjne wino gruzińskie w towarzystwie świeżych winogron, domowego chleba i innych pyszności, nad którymi unosić się będzie wyśmienita, przyjazna atmosfera. Dobre wino i sympatyczni właściciele, sypiący winiarskimi anegdotami, to zdecydowane plusy piwniczki Cradle of Wine.
Pheasant’s Tears
Pheasant’s Tears (ul. Barataszwili 18, Sighnaghi) to założona przez Johna Wurdemana restauracja i ekologiczna winiarnia z możliwością degustacji wina na miejscu (restauracja i degustacja wina są dostępne po uprzedniej rezerwacji, przyjmowane są jednak tylko grupy min. 10 osób). Winiarnia proponuje tradycyjne wina gruzińskie leżakowane w kwewri, wina eksperymentalne, a także organiczne wina z innych zakątków świata. To piękne, ciekawe miejsce, niestety ceny porażają! Czy stąd nazwa obiektu, którą można przetłumaczyć jako „łzy bażanta”? Nie wiem…
Wino i Chleb
Wyśmienitego wina napijecie się także w polskim hostelu Wino i Chleb (ul. Abramiszwili 16, Sighnaghi) u Piotra Bolko, winiarza, podróżnika i fotografa.
Winnica Nika Bakhia
W poszukiwaniu wina przez duże „W” opuśćmy już Sighnaghi, bo mam dla was o wiele ciekawsze opcje. Taką jest bez wątpienia winnica Nika Bakhia w wiosce Kardenakhi, zlokalizowanej 14 km na północ od Sighnaghi.
Winiarz to w przypadku Niki określenie zbyt ubogie, o wiele bardziej pasuje: artysta. I nie dlatego, że Nika jest cenionym w architektem, rzeźbiarzem, rysownikiem i niezależnym winiarzem, ale przede wszystkim dlatego, że jest on wyjątkowym człowiekiem. Jego sposób bycia, podejście do ludzi, bezpretensjonalność i naturalność przekładają się również na produkcję wina.
Nika na żadnym etapie nie ingeruje w proces powstawania wina, które jest w pełni naturalne, organiczne. Co ważne, wino Niki powstaje z ekologicznych upraw, na których na ogół nie używa się środków chemicznych. Napisałem na ogół, ponieważ sam Nika przyznaje, że wyjątkiem są z rzadka stosowane, szczególnie w mokrych latach, środki bakteriobójcze, eliminujące grzyby. Ale reszta jest już wyłącznie dziełem natury.
Zbiory Niki nie są zbyt duże, ale za to wina wyjątkowe, ponieważ w ich produkcji Nika kieruje się zazwyczaj intuicją i robi wina tak, jak chce. Często eksperymentuje, mieszając wszystkie szczepy, które rosną w jego winnicy – cabernet sauvignon, saperavi, rkatsiteli i khikhvi. Nie używa beczek, bo ich nie ma. Wzmacniane wina leżakują w tradycyjnych kwewri. A etykiety na butelkach Nika często przygotowuje sam. Jest przecież artystą.
Winnica Zeze
Nie byłbym sobą, gdybym nie szukał w Gruzji nowych winiarni. Lubię odkrywać zwłaszcza te poza szlakiem i tak pewnego razu, na trasie między Sighnaghi a bezkresami Parku Narodowego Waszlowani, wśród małych wiosek, jakieś 15 minut drogi od Sighnaghi, znalazłem domową winnicę, w której wino leje się z kranika, sprytnie zainstalowanego przed wejściem do domu. Nieźle, co? A to dopiero początek!
Winnica Zeze to niezwykłe, swojskie miejsce z dala od turystycznych trawersów, w prawdziwym gruzińskim domu. Gospodarze, Avto i Elene, otworzyli swoje marani dla turystów dopiero w 2016 r. Wino robią w tradycyjny gruziński sposób, w amforach kwewri. Produkują również wyśmienitą kachetyjską czaczę, czyli mocny destylat z winogron, oraz likiery owocowe. Na miejscu degustowałem wina Rkatsiteli, Vardisperi, Saperavi i Mukuzani. Avto przyjął nas w swoim urokliwym, oświetlonym lampkami ogrodzie. Tam też czekał na nas uginający się od jedzenia stół, na który co i rusz wjeżdżały nowe potrawy: chaczapuri, chinkali, grillowane mięsa, wypiekany na miejscu chleb, czurczchele. Po chwili dołączyła do nas sąsiadka gospodarzy, która grała na gitarze i śpiewała piękne piosenki o miłości, co możecie zobaczyć w poniższym filmie (piosenkę usłyszycie w minucie 2:30, jej tekst załączam poniżej). Było naprawdę magicznie!
გათენების პირის სადარი (wersja gruzińska)
გათენების პირის სადარი
ქალი შემხვედრია ცბიერი
შავ თვალთ ბრიალითა მიქცევდა
და გულს მიწკეპლავდა ოხერი
გულსწორობის სიტყვა ვუთხარ და
მანაც დამანახა სხივები
გაუვლიათ წუთებს საათებს
ვხედავ გადასცვლია ფიქრები
არ შევეშვები მე ფანდურებს
არ შევეშვები მე წერასა
შენ თუ არ იქნები ჩემს მკლავზე
ლექსი ხომ დარჩების შენადა
პირდამეხილ სიტყვებს ნუ ეძებ
ღამეს ნუ უთენებ ჯავრებსა
There’s no equal to the dawn (wersja angielska)
There is no equal to the dawn
The woman I met is shy
flashing of black eyes paid my attention
And hurt my heart
I said a word of sincerity and
she also showed me the rays hours by hours passed
and I see exchanged thoughts
I will not give up panduri
I will not give up writing
If you are not on my arm
The poem will stay with you
Do not look for indirect words
Do not spend the night in grief time will slowly bring us
warmth connection to caress…
nie ma równych świtowi (wersja polska)
spotkałem nieśmiałą kobietę
błysk czarnych oczu zawrócił mi w głowie
i zranił serce
odkryłem przed nią swe uczucia
promieniała jaśniej od słońca
mijały godzina po godzinie
w ślad za nimi leciały nasze myśli
nie zostawię cię z panduri
nie opuszczę z pieśnią
jeśli nie będzie mnie przy tobie
to zostanie wiersz
nie szukaj między słowami
nie spędzaj nocy w smutku
czas powoli przyniesie nam
ciepło pieszczot
Tłumaczenie: Sophy Maisuradze i Krzysztof Nodar Ciemnołoński
Winnice od Kwareli i Napareuli po Tsinandali
Znakomitych winnic w Kachetii jest na pęczki. Zdecydowanie godne uwagi opcje na wine tour znajdziecie również w takich miejscowościach, jak: Kwareli (słynna fabryka wina Kindzmarauli Corporation i winiarnia Khareba w powojskowych tunelach), Napareuli (najciekawsze muzeum wina w Gruzji!), Tsinandali (orientalny pałacyk, w którym serwują lokalne wina), Telawi, Alawerdi, Gremi i Nekresi. Wszystkie te miejsca wraz z ich zabytkami, atrakcjami przyrodniczymi i oczywiście winiarskimi szczegółowo opisałem w osobnych artykułach, dlatego nie będę się już powtarzać. Zachęcam was do dalszej lektury i wyprawy winiarskim szlakiem w dolinie rzeki Alazani, w gruzińskiej Toskanii i Prowansji w jednym.
Sighnaghi – informacja praktyczne
Sighnaghi jest jednym z popularniejszych celów wycieczek po Gruzji. Miasteczko idealnie nadaje się na jednodniowe zwiedzanie, choć możecie tu zakotwiczyć na dłużej, na wasze wielkie gruzińskie wakacje w regionie Kachetii, osnute winem, słynnymi zabytkami i emocjonującymi historiami.
Jak dojechać z Tbilisi do Sighnaghi?
Do Sighnaghi z Tbilisi i vice versa dojedziecie marszrutką (w Tbilisi rusza z dworca Isan-Samgori), taksówką lub transportem zorganizowanym, np. z wycieczką jednodniową prowadzoną przez moją firmę Tamada Tour.
Gdzie zjeść w Sighnaghi?
Zjeść w Sighnaghi możecie tak naprawdę, gdzie dusza zapragnie. W mieście działa mnóstwo knajpek i restauracji, tańszych i (przeważnie) droższych. Załapiecie się w nich i na szybki lunch, i na uroczystą suprę. Zjeść możecie również w wybranych winiarniach, które opisałem powyżej.
Ciekawą i zupełnie niegruzińską propozycją jest ponadto wizyta w restauracji meksykańskiej Pancho Villa. Wiele razy, gdy mijałem to miejsce w drodze z centrum Sighnaghi na miejskie mury, śmiałem się w duchu, myśląc, że meksykańska knajpa w gruzińskim mieście miłości to dość absurdalny pomysł, nastawiony raczej na turystów. Jakże się myliłem! Wyobraźcie sobie, że Shalva Mindorashvili, właściciel Pancho Villa, przez kilka lat mieszkał w Kalifornii, gdzie zakochał się w tradycyjnej kuchni meksykańskiej. Po powrocie do Gruzji postanowił on założyć restaurację z daniami tak odmiennymi od tradycji gruzińskiej – i o dziwo pomysł chwycił. – Pancho Villa był słynnym generałem podczas rewolucji w Meksyku i ja też pomyślałem, że gruzińskiej kuchni potrzebne jest rewolucyjne myślenie. Zawsze interesowałem się kuchnią latynoamerykańską i po powrocie z Kalifornii postanowiłem ją pokazać Gruzinom i turystom – powiedział mi Shalva. W jego restauracji spróbujecie kuchni meksykańskiej, ale nie w wersji fast food, którą znamy w Europie. Kuchnia ta, w połączeniu z gruzińskimi składnikami, bardziej jest bliska oryginału, tradycji codziennej kuchni Meksyku, czyli pueblo i oaxaka. Będziecie oczarowani i nakarmieni, słowo!
Gdzie spać w Sighnaghi? – polecane noclegi
Noclegi w Sighnaghi to sprawa równie prosta w organizacji, jak jedzenie. W miasteczku znajdziecie co najmniej kilkanaście hoteli i guesthouse’ów o zróżnicowanym standardzie i cenach (przeciętnie 50–70 zł, ale do wyboru macie też luksusowe obiekty za 200 zł za dobę). Od siebie mogę zasugerować trzy miejsca. W centrum miasteczka są to przystępny cenowo pensjonat Nato i Lado z sympatyczną obsługą oraz droższy Hotel Brigitte, z kolei kawałek za Sighnaghi i Bodbe polecam stylowy, droższy zajazd Lost Ridge Inn. Noclegi w każdym z nich zaklepiecie sobie przez popularne portale rezerwacyjne.
Wycieczki do Sighnaghi i Kachetii z PolakoGruzinem
Zapraszam was serdecznie na wycieczki do Gruzji, po regionie Kachetii. Możecie śmiało zwiedzić ten zakątek perły Kaukazu na własną rękę. Inspiracje podróżnicze znajdziecie w artykule Wycieczki jednodniowe z Tbilisi – 12 pomysłów na Gruzję w jeden dzień, jak również w innych tekstach o zwiedzaniu Kachetii na moim blogu.
Możecie też zwiedzić Kachetię razem ze mną – w ramach wycieczki jednodniowej lub dłuższej, wiodącej przez winiarskie szlaki Kachetii i lokalne zabytki! Dla wszystkich ciekawych świata – osób prywatnych, firm i grup – organizuję kameralne, indywidualne wycieczki do Gruzji, już od 2–4 uczestników. Wycieczki realizuję pod szyldem mojej firmy Tamada Tour, pierwszego i najstarszego gruzińsko-polskiego biura podróży, które w Polsce i Gruzji działa z powodzeniem od 2011 r.
Mogę dla was stworzyć indywidualny program zwiedzania Kachetii – w tym opracowany na bazie moich programów wycieczek do Gruzji. Program i budżet dobrane do waszych oczekiwań, sprawdzone trasy, najlepsze noclegi, restauracje i winiarnie, zaufani kierowcy i moje pełne wsparcie od pierwszego kontaktu aż po każdy kilometr naszej wspólnej eskapady – to macie u mnie na dzień dobry, czyli po gruzińsku gamardżoba!
Zdjęcia: Kuba Domański, Mikołaj Grajnert, Krzysztof Nodar Ciemnołoński.
Ale kompleksowy wpis o Sighnaghi! W Gruzji byłem autostopem i skupiłem się na jego głównych atrakcjach czyli Batumi, Tibilisi i krótki wypad do Armenii. Zakochałem się w tym kraju! Pyszne jedzenie, wspaniałe wino i super życzliwi ludzie 🙂 Jak Covid odpuści to chyba właśnie tam wybiorę się na następne wakacje 🙂
Dziękuję za miłe słowa! Zdecydowanie polecam powrót do Gruzji. Uprzedzam tylko, że mnie 14 lat nie wystarczyło żeby zobaczyć wszystko. 🙂
Nie tylko na powrót do Gruzji robisz mi ochotę, to jeszcze na winko… 🙂
Prawidłowo, wielkie dzięki! 😀 😉
Dziękuję za obszerne opracowanie tematu. Jest klimat. Czy te zdjęcia są aktualne? Odnoszę wrażenie, że dużo się nie zmieniło przez ostatnie dziesięć lat, co może sugerować, że miejsce zachowało swój klimat.
Wielkie dzięki. Zdjęcia są aktualne. Pochodzą z lat 2016-2020. Niewiele się zmieniło.
W czasie naszego pobytu w Gruzji nie starczyło nam już czasu na Kachetię. Trzeba będzie to kiedyś nadrobić 😉
Kto nie zna Kachetii nie zna Gruzji! Musicie koniecznie nadrobić. Zapraszam. 🙂
No i od razu się romantyczniej zrobiło! <3 Wiesz czego zabrakło nam podczas naszej (skromnej) podróży po Gruzji? Wina. Właśnie wina. Tego nie zdążyliśmy zrealizować, ale wówczas nawet nie mieliśmy tej wiedzy, którą się tutaj podzieliłeś, nie wiedzielibyśmy, co zwiedzać itd., więc następnym razem będziemy po prostu mądrzejsi, hihi! A może napijemy się kiedyś tego winka wspólnie? :))))
Zapraszam Was serdecznie w 2022 roku. Usiądziemy do gruzińskiego stołu w mojej winnicy w Kachetii. Wpadajcie koniecznie! Do zobaczenia. 🙂
My też niestety nie widzieliśmy tego rejonu. Spędziliśmy 2 tygodnie w tym kraju, ale skupieni zdecydowanie na górskich szlakach. I powiem Ci, że choć miasta są ciekawe, to zdecydowanie góry są Waszym największym bogactwem – takiej zieleni i pustki nie znalazłam nigdzie indziej na świecie
Zgadzam się, góry są wspaniałe, ale wino też. 😉 Zapraszam ponownie, bo kto nie zna Kachetii, ten nie zna Gruzji. 🙂
Myślałam, że chcę zobaczyć tylko Tbilisi, ale im więcej czytam o Gruzji tym więcej miejsc mi się podoba :))) Jak to wszystko pomieścić? Chyba na jednej wizycie się nie skończy :))) Pozdrawiam
Wow, świetny wpis, tak część reportażowa jak i już bardziej „turystyczna”. Niuanse, konkrety i konkluzja, że trzeba przyjechać i zobaczyć samemu a bagaż naszej wiedzy, doświadczeń i oczekiwań da nam odpowiedź jak się tam poczujemy. Pozdrówka
Bardzo dziękuję za komentarz i miłe słowa. Warto odwiedzić. 🙂
Od teraz jak będę myśleć o „ślubach instant” będę myśleć o Sighnaghi. Tylko jak to się wymawia? 🙂 Chyba nie było w tym bardzo wyczerpującym i ciekawym tekście!
Bardzo dziękuję! Najpopularniejsza wśród Polaków wymowa to „Signagi”, ale poprawna zawiera dwie spółgłoski (w zapisie angielskim siGHnaGHI, które wymawiamy gardłowo „ghr”. Da się tego nauczyć, choć lekko nie jest. 😉
Zdecydowanie mnie namówiłeś do odwiedzenia tego zakątka Gruzji! I w ogóle, tego pięknego kraju. Jak będę jechać to zdecydowanie ciężko będzie mi się zdecydować od czego zacząć, ale pewne jest jedno- będę dużo korzystać z gruzińskiej kuchni. 🙂
Zdecydowanie polecam. Dzięki za komentarz! 🙂 Przepisy kuchni gruzińskiej również znajdziesz na moim blogu. 🙂