Sąsiadka, staruszka o wyglądzie emerytowanej nauczycielki chemii (sweterek, druciane okulary, powłóczyste spojrzenie), pół dnia biegała po bloku, prowadząc śledztwo w sprawie otrucia kota. Waliła we wszystkie drzwi na wszystkich piętrach. Otworzyłem po trzecim razie.
– Czy dokarmiał pan kota? – zapytała z rozpaczą w oczach.
– Nigdy mi się nie zdarzyło. Nie wiem, o którego kota chodzi – odpowiedziałem, choć domyślałem się, że o tego rudego i puchatego, co na ogół siedzi w moim ogródku za domem i traktuje moje podwórko jak kuwetę!
Kot cały dzień leżał na chodniku, od frontu, zwinięty w kłębek. Teraz go tam nie ma i lata po podwórkach. Może nie został otruty albo cudownie ozdrowiał?
Ciekawe, kiedy znowu nasra mi na balkon.