Tekst miał ukazać się gościnnie na innym blogu. Kilku autorów planowało napisać o ulubionych miejscach na poradzieckim Wschodzie. Sprawa nie wyszła, tak że publikuję swój Manifest Gruzjofila u siebie. 🙂
Manifest Gruzjofila
Niewiele miejsc na świecie wywołuje we mnie większe emocje niż Poradziecja, wariacki kocioł ze swoimi tajemnicami, fascynującą & brutalną historią, syfem, bałaganem, pięknem, mocnym alkoholem i homo sovieticusem – człowiekiem radzieckim – jako odpowiedzią na wszystkie pytania o ślepą drogę ewolucji i obiekt szykan dla domorosłych socjologów i antropologów kultury. Na wschód od Polski, niby blisko, ale tam, za miedzą, leżą Ukraina, Bałkany, Kaukaz, Azja Centralna, czyli w większości dawne republiki ZSRR. Kraina magii i miecza, legend & mitów, wszystko w stronę Chin. Nieznane i nieodkryte lądy, których z trudem szukać na mapie. Coś spoza narzuconego dyskursu o mieszczańskiej i nudnej – bo znanej i przedeptanej już – Europie albo USA, gdzie każdy może zrobić karierę albo umrzeć, próbując. Ja nic nie chcę, nic nie potrzebuję, czapkę mam troszeczkę na bakier, lecz nie poprawiam jej. Nie interesuje mnie to, co słodkie i cukierkowe, niepotrzebny mi kolejny fotoalbum dla mas.
czyli
Wybieram Tadżykistan zamiast Mexico City, Kaukaz zamiast Ameryki, bardziej Kijów niż Paryż. Wolę Kłajpedę od Disneylandu. Doniesienia o modleniu się do lwa w ZOO albo delegalizacji dentystów kręcą mnie bardziej niż Kim Kardashian i „Jersey Shore”. Widzę i słyszę lament sierot po Związku Radzieckim, upadłe dekoracje, w których żyją miliony ludzi. To czasem radosne, a czasem smutne, ale jakoś tak bardziej prawdziwe i inspirujące.
Na pierwszym miejscu stawiam Gruzję, bo do niej należę i tutaj czuję się najlepiej. Mam gruzińskie korzenie, moja prababcia Nino Tumaniszwili wyszła za mąż za Polaka, Aleksandra Nowkuńskiego. Poznali się w Mandżurii, w Chinach, na początku XX wieku, skąd trafili do Bydgoszczy. Mój 72-letni Ojciec, zwany Tamadą (po gruzińsku to Mistrz Ceremonii, wodzirej i mówca toastów), mieszka ze swoją żoną Zosią w Lagodekhi, przy granicy z Azerbejdżanem. Na gruzińskich kresach, dokąd wyjechali na stałe jako emeryci w 2008 roku, a wszyscy znajomi pukali się przy tym w czoło.
Sam do krainy przodków jeżdżę od 2007 roku, obserwując zmiany i pogoń za zachodnim światem. Na początku był to miesiąc podróży w konwoju z pomocą charytatywną i odwiedziny u krewnych, potem wiele zawodowych wyjazdów. Na ogół w miesiącach letnich, od maja do listopada, mieszkam w Gruzji, obsługując turystów z Polski. Mam z Kaukazu milion wspomnień, anegdot i ciekawostek, które cały czas publikuję na blogu. Wracam, kiedy mogę, lawirując między Warszawą a Tbilisi. Może to mało, a może nie – to nie ma znaczenia, bo w Gruzji i tak wszystko staje na głowie.
dlaczego
Gruzja ma różne oblicza, jest bardziej kapryśna niż kobieta, nieobliczalna jak tornado, piękna, trudna, chaotyczna i podlana winem, wódką i biesiadami. Z jednej strony dopiero szykuje się na imprezę stulecia, a z drugiej zdycha na kacu gigancie. Nie można jej po prostu lubić – albo się ją kocha, albo nienawidzi. Sakartwelo, jak brzmi oryginalna nazwa, czyli Kraj Kartlów, to obecnie popularny kierunek turystyczny do objechania konno, rowerem, marszrutką, autostopem, z biurem podróży lub bez. Wielu spędziło tutaj magiczne wakacje pod gwiazdami, szlajając się nieoznaczonymi górskimi szlakami, niektórzy wspięli się na pięciotysięcznik Kazbek, inni pływali w Morzu Czarnym w Batumi, pałaszowali tłuste jak cholera potrawy w Tbilisi albo czuli dreszczyk podniecenia, przekraczając granicę i zapuszczając się na okupowane przez Rosję terytorium samozwańczej republiki Abchazji.
Gruzja od północy do południa, od wschodu do zachodu wymyka się klasyfikacjom. Ja jej nie znam i wielu miejsc nie widziałem na oczy, jestem pokorny jak mnich i biorę na klatę fakt, że każdy mikroregion Gruzji ma swoją odrębną kulturę, kuchnię, tradycję, historię, i lata zajmie, zanim uchwycę choć część Absolutu.
Nawet sami Gruzini nie znają ojczyzny do końca, wystarczy zapytać o cokolwiek – na przykład gdzie jest pochowana najwybitniejsza władczyni świata, czyli królowa Tamar, czy i kiedy Gruzini rządzili Egiptem, kto stworzył Związek Radziecki, jakie wino lubił Stalin albo czy Kopernik była kobietą – a każdy w tym radosnym chaosie z monthypythonowskim poczuciem humoru odpowie, że jego wersja jest jedyna, tylko on ma rację. To wyjątkowy przykład patriotyzmu – Gruzini czują się najlepiej tylko u siebie i mają do siebie dystans. Umieją żartować z siebie, a to rzadko spotykana cecha. Na pierwszy rzut oka niekoniecznie się o tym przekonacie. Trzeba zagłębić się pod wierzchnią warstwę, poświęcić cenny czas i uwagę. Kto nie zrozumie, to trudno, są setki innych miejsc na Ziemi. Dla każdego turysty i blogera podróżniczego znajdzie się kawałek świata „na wyłączność”.
kocham
Na ulicach ludzie pokrzykują na siebie, cały czas wydaje się, że jesteśmy świadkami awantury, jeżdżą jak szaleni, trąbią na siebie zgodnie z zasadą ograniczonego zaufania, ale nie ma tu żadnej agresji. Lokalna ekspresja powala z nóg. Pod względem bezpieczeństwa, poza nieszczęsnym transportem, który jest piętą achillesową, Gruzja przoduje w rankingach i warto o tym przypominać, by zerwać w końcu z powszechnym przekonaniem, że Kaukaz to ryzyko, wojna, brodaci terroryści i morderczy klauni z odległej galaktyki. Zresztą skoro w stolicy Unii Europejskiej dopiero co trwał stan wyjątkowy, to gdzie można czuć się spokojnie?! Wielu znajomych żartuje, że Gruzja to jedno z ostatnich miejsc, gdzie autentycznie lubi się Polaków. I nie chodzi tutaj o ostatnią dekadę, ale o przynajmniej 150 lat wstecz. Mieliśmy i mamy, oba narody, wspólne radości i smutki, przecięcia na linii czasu i historii, umiłowanie wolności, tendencje do napitki oraz mroczne widmo, które czai się nieopodal, spersonifikowane w postaci pana IN/OUT i jego pomagierów.
Gruzja to wino, taniec i śpiew, a także jeden z najstarszych krajów na świecie, którego protoplasta, królestwo Kartlii, już w IV wieku n.e. przyjęło chrześcijaństwo jako religię państwową. To unikatowe zabytki – pachnące woskiem pszczelim i wypełnione polifonicznym śpiewem mistyczne cerkwie sprzed stuleci, miasta i klasztory wydrążone w skałach, ruiny potężnych twierdz, obronne wieże mieszkalne w trudno dostępnych rejonach Swanetii i Tuszetii. W kulturze i architekturze mieszają się wpływy rzymskie, greckie, tureckie, perskie i rosyjskie. Na zachodzie kraju natrafimy na ślady dinozaurów, a na wschodzie na czaszki pierwszych Europejczyków sprzed półtora miliona lat. Nad całym rejonem unoszą się mityczne opowieści o Prometeuszu (Amiranim), wyprawie po Złote Runo i Amazonkach. Gdzie nie usiądzie się na kamieniu, towarzyszyć nam będą nieprawdopodobne widoki, mieszające się ze sobą klimaty subtropiku, lodowiec, półpustynie, alpejskie łąki i prawdziwe dżungle, które dla niepoznaki nazwano ogrodami botanicznymi. Stąd również pochodzi wino, które produkuje się tradycyjną metodą już od czterech tysięcy lat, a najstarsze ślady uprawy winorośli pochodzą sprzed ośmiu tysięcy lat. Gruzja jest baśniową krainą kontrastów, z nowoczesnymi dzielnicami stolicy, Tbilisi, i perły Morza Czarnego, Batumi, które mieszają się z kłującą w oczy biedą i niedoróbkami oraz góralską fantazją, niemalże południowym temperamentem i sjestami, poezją, melancholią i radością rodzinnego życia. Mogę tak wymieniać bez końca.
Na blogu, na spotkaniach autorskich, w prywatnych i zawodowych rozmowach, pracując od lat w biznesie i turystyce, powtarzam zawsze, że chwalę i krytykuję Gruzję z tego samego romantycznego powodu, czyli tzw. „trudnej miłości”. Nie lubię narażania siebie i innych za kółkiem, rollercoastera na drodze, drażni mnie polityczny przechył na prawo, brak tolerancji dla mniejszości i brak organizacji pracy na zachodnim poziomie albo ogromny problem społeczny ze świadomością ekologiczną i ochroną środowiska, a raczej jej brakiem. Kaukaz ma tak samo dużo wad i zalet jak każde miejsce na świecie.
Gruzję
Myślę o tym, co przesłania mi obraz, i zagryzam zęby ze złości, ale wtedy wracam do zielonej Kachetii, siadam na tarasie z Ojcem i słucham rad, pijemy coś albo i nie, lub też mknę samotnie terenówką przez góry i doliny, słuchając na full postpunka, psychobilly i gotyckiego rocka. I wiem wtedy, że jestem u siebie i mam prawo tu być.
„Sprawa nie wyszła także publikuję swój Manifest Gruzjofila u siebie”
😉
brak przecinka (no dobrze, spacji) czyni cuda
😉
„fascynującą & brutalną historią”
Dziękuję – skończyłem czytać!
Bardzo proszę, nikogo nie zmuszam.
dziękuję, poprawione.
Gruzja jak nieodłączny składnik ich potraw kolendra-jednym smakuje wybornie innym mniej-ja się podpisuję pod manifestem:-)
Dzięki Piotr 🙂