Napisałem książkę! Nie pierwszą – ale jedyną taką. „PolakoGruzin. Kaukaska ziemia źródeł” to Gruzja bez ściemy. Opowiedziana moim głosem kronika wielkich przygód i osobliwych incydentów, w której prawdziwa historia mojej gruzińsko-polskiej rodziny przeplata się ze zwalającymi z nóg krajobrazami, awanturniczymi dziejami, unikalnym doświadczeniem lokalnej kultury, pokrętnymi losami ludzi, życiowymi anegdotami i uczciwym spojrzeniem na podlaną winem, skomplikowaną gruzińską rzeczywistość.
Spis treści
Czasami trzyma się mnie komizm w stylu Monty Pythona. Pomyślałem więc, że skoro popełniłem już życiowe notatki o jakże wymownych tytułach: „Jak zostałem gruzińskim winiarzem” (bo kupiliśmy z Sophy w Gruzji dom z winnicą) oraz „Jak zostałem gruzińskim piekarzem” (bo przez jeden pandemiczny rok prowadziliśmy rodzinną gruzińską piekarnię w Toruniu), to najnowsza okazja zasługuje na równie stosowną i żartobliwą etykietę: „Jak zostałem gruzińskim pisarzem”.
Moja książka: „PolakoGruzin. Kaukaska ziemia źródeł”
Interpretujcie to, jak chcecie, ale fakt jest faktem. Napisałem książkę – „PolakoGruzin. Kaukaska ziemia źródeł”. Ba, osobiście nagrałem ją również w wersji audiobooka i, na wasze specjalne życzenie, przygotowałem ją też w formie e-booka. A wszystkie te dobra, luzem lub w pakiecie, można kupić wyłącznie w sklepie na moim blogu.
2 powody selfpublishingu „PolakoGruzina”
Książkę od podstaw napisałem, wydałem i sprzedaję temi rencami. Świadomie zrezygnowałem ze współpracy z wydawnictwem i księgarniami, biorąc na swoje barki selfpublishingową mission (im)possible. Po co? Z dwóch szalenie ważnych powodów.
1. Dochód z książki na cele charytatywne
Oczywistą oczywistością jest dla mnie samodzielna kontrola procesów wydawniczych i sprzedażowych. Już dawno podjąłem bowiem decyzję, że dochód ze sprzedaży „PolakoGruzina” zasili konto założonej przeze mnie Fundacji Tamada, która wspiera potrzebujących Gruzinów i gruzińską Polonię. Cała moja przygoda z Gruzją rozpoczęła się właśnie od uczestnictwa w konwoju z pomocą charytatywną w 2007 r., tę misję nieprzerwanie kontynuuję i zamierzam to robić do końca życia. Dlatego jeżeli zdecydujecie się na zakup swojego egzemplarza „PolakoGruzina” lub moich innych publikacji, możecie być pewni, że nie wydam tej kasy na głupoty, lecz (po odjęciu kosztów inwestycyjnych na druk, skład, redakcję, marketing itp.) przekażę całość na szczytny cel. Na stronie Fundacji Tamada poznacie aktualnie prowadzone projekty pomocowe, naszych podopiecznych i ich potrzeby, a także zobaczycie relacje z poszczególnych akcji. Działania Fundacji Tamada możecie też zawsze wspierać niezależnie i bez związku z książką „PolakoGruzin”, przekazując datki i dary rzeczowe na wskazane konto lub podczas organizowanych przeze mnie wycieczek do Gruzji. Nikogo, rzecz jasna, do tego nie zmuszam. Wiem jednak, że jest wśród was mnóstwo osób o wielkim sercu – moi czytelnicy, widzowie, uczestnicy wycieczek praktycznie bez ustanku pytają mnie o to, jak można Gruzinom pomóc, tak więc daję wam kolejną ku temu sposobność. Odrobina empatii i świat staje się lepszy.
Połącz przyjemne z pożytecznym
Kup teraz swój egzemplarz „PolakoGruzina”, wybierając dowolnie książkę, e-book, audiobook lub cały pakiet i wspieraj podopiecznych Fundacji Tamada.
2. Twórcza niezależność i szczerość do bólu
Drugi powód selfpublishingu jest czysto osobisty. Cenię pełną niezależność twórczą. Moja książka – moje zasady. W „PolakoGruzinie” chciałem móc szczerze opowiedzieć wam o wszystkim, co leży mi na wątrobie, co dotąd trzymałem w sekrecie lub co nie miałoby szansy odpowiednio wybrzmieć na blogu albo w podcastach, bo – umówmy się – pewne myśli i sprawy po prostu wymagają innej niż internetowa płaszczyzny przekazu.
O czym jest książka „PolakoGruzin”?
Nie jestem literackim debiutantem. Na koncie mam już dwa tomiki poezji: „przebicia” (2005) i „Eskalacje” (2011), a w planach kolejne wiersze, przewodniki, eseje, reportaże. Spośród publikacji już wydanych i dopiero majaczących na twórczym horyzoncie, „PolakoGruzin” to dla mnie książka szczególna. Jedyna, w której:
- zdradzam całą prawdę o moich gruzińskich korzeniach, polsko-gruzińskiej rodzinie oraz okolicznościach, w których Gruzja stała się moim domem, miejscem, gdzie pracuję i mieszkam na stałe z moją gruzińską żoną Sophy i naszymi dziećmi;
- przez pryzmat własnych przeżyć i obserwacji odkrywam fenomenalne zabytki, skarby przyrody i tradycje tego magicznego kraju, jak również jego skryte za zamkniętymi drzwiami społeczno-gospodarcze problemy, wyzwania, bolączki;
- pokazuję Gruzję, której już nie ma – bo w ciągu kilku dekad, a zwłaszcza ostatnich lat lokalny świat wywrócił się do góry nogami, wskutek czego wiele starszych przewodników i reportaży może już śmiało pokrywać się kurzem zdezaktualizowania;
- i wreszcie – jest to moja jedyna książka, w której radości i smutki, sukcesy i porażki, duma i oburzenie, zachwyty i pospolite wkurwy tak otwarcie mieszają się w chaotycznej logice uczucia zwanego „trudną miłością”.
Tak, kocham Gruzję – ale kocham miłością zdroworozsądkową. Obiecałem mówić o tym kraju bez retuszu i obłudnego koloryzowania. O tym, co lubię, a czego nie, co doceniam, co mnie boli, przeraża, jak tu było, a jak jest oraz co, dlaczego i w jaki sposób się zmienia. Trwam w tym postanowieniu, zarazem przyjmując ojczyznę moich przodków jako sumę zalet i wad. Bo czy w ogóle trzeba rozbierać świat na cząstki pierwsze, wybierając z niego smaczne i niesmaczne kąski? Konsumuję je wszystkie bez grymaszenia – i to syntetyczne spojrzenie przelewam na papier.
Dlatego „PolakoGruzin” to książka o wszystkim: cudach i niewidach, pięknie i kiczu, nadziejach i prowizorce, milowych krokach i plaskaczach w twarz.
To książka o mojej Gruzji, stanowiąca efekt wieloletniego doświadczania tego kraju z każdej strony: turystycznej, zawodowej, mieszkaniowej, rodzinnej i prawie obywatelskiej (prawie, bo posiadam bezterminową kartę pobytu w Gruzji, ale na świstek potwierdzający mojego gruzińskie obywatelstwo przyjdzie mi jeszcze poczekać, chociaż mogłem go otrzymać już dobre dwadzieścia lat temu – o związanej z tym zupełnie prywatnej, a nie urzędowej kołomyi dowiecie się z książki).
Bez megalomańskich zapędów, jest to również książka częściowo autobiograficzna, o mnie i mojej rodzinie, którą napisałem ku pamięci dla moich dzieci – aby wiedziały, kim skąd, skąd przychodzą i tak dalej. Bo sam wielokrotnie zmagałem się z tymi pytaniami, jak chyba każdy człowiek, który pochodzi z mieszanej rodziny, ma płynną tożsamość i musi więcej wysiłku włożyć w szukanie swojego miejsca na Ziemi. Czy kiedykolwiek sądziłem, że dla mnie miejscem tym okaże się właśnie Gruzja?
Wszyscy jesteśmy ludźmi z bezdroży. Bez mapy na podróż zwaną życiem. Wędrujemy na oślep przez pasma przypadków: dobrych, złych, szczęśliwych, smutnych, czasami oczekiwanych, przewidzianych i uświadomionych, częściej – zależnych od pokrętnego splotu wydarzeń albo cudzych decyzji, spadających niczym grom z jasnego nieba i zmuszających do obrania innej drogi. Jest przygoda? Jak diabli! Ale co by nie mówić, ta seria zbiegów okoliczności dokądś prowadzi.
Tymi słowami rozpoczynam swoją opowieść na kartach „PolakoGruzina”. I faktycznie, życiem moim i moich bliskich, a nawet losami całej Gruzji często rządził przypadek. Lecz były też w tym wszystkim świadome decyzje, uzasadnione wybory i marzenia, o które wytrwale walczyłem. To nie zawsze było proste. Tak jak proste nie było stworzenie równie szczerej książki, która w procesie pisania przenosiła mnie myślami do najwspanialszych chwil i pozwalała raz jeszcze przeżywać kaukaskie przygody, ale zmuszała również do maglowania na nowo wnerwiających wydarzeń i bolesnych wspomnień. Czy żałuję? Absolutnie nie! Decyzja o napisaniu „PolakoGruzina” była doskonała i zresztą podjęta już dawno temu.
Jak powstawała książka „PolakoGruzin”?
Materiały do „PolakoGruzina” zbierałem w zasadzie przez całe życie. Wiedziałem, że pewnego dnia opowiem moją gruzińską historię. Ale nie chciałem tego robić po pierwszym pobycie na Kaukazie w 2007 r. ani nawet po pierwszych kilku latach intensywnej pracy jako organizator wycieczek do Gruzji. Mogłem oczywiście, bo przeżyć nie brakowało. Zależało mi jednak na tym, aby w mojej książce zawrzeć kluczowy wątek osobisty, a Gruzję przedstawić w kontekście szerszym niż tylko jako obiekt reporterskiego zainteresowania czy zaledwie podróżniczego zauroczenia. Takie teksty już powstały i takie może napisać każda osoba „z zewnątrz”. Natomiast ja jestem z Gruzją związany rodzinnie od końca XIX w., od dziecka byłem wychowywany w kulturze zarówno polskiej, jak i gruzińskiej, dlatego mam do tego kraju odmienny stosunek, inaczej go rozumiem, mam wobec niego inne uczucia, prawa i obowiązki, w których nie ma miejsca na egocentryzm, celebryctwo, efekciarstwo, ślizganie się po powierzchni.
Pierwsze koty za gruzińskie płoty
Pierwsze poważniejsze próby uchwycenia Gruzji w odpowiednie ramy podjąłem już na studiach. Po otrzymaniu kolejnej pracy zaliczeniowej lekko poirytowany wykładowca stwierdził, że mógłbym czasem zająć się czym innym, a nie w kółko ta Gruzja i Gruzja. A ja uparcie wałkowałem Kaukaz: historia, kultura, społeczeństwo, polityka, gospodarka. Kiedy wraz z jakąś awarią komputera albo dyskietki (tak, to te prehistoryczne czasy) wszystkie moje gruzińskie teksty trafił szlag, musiałem tworzyć od nowa. Ale wtedy i ja byłem „nowy” – starszy, mądrzejszy, patrzący na świat z innej perspektywy. I ten świat również był nowy, bo już z rozhulanym Internetem. Co więc mogłem najlepszego zrobić?
Zacząłem małymi krokami od założenia w 2014 r. bloga PolakoGruzin.pl, na którym dzieliłem się osobistymi refleksjami, podróżniczymi wrażeniami i przewodnikami po Gruzji. Blog zacząłem prowadzić, gdy trafiłem do Gruzji na dłużej, gdy moje przyjazdy tutaj w charakterze pilota i przewodnika wycieczek w rodzinnym biurze podróży Tamada Tour przestały trwać dni i tygodnie, a zaczęły się przeciągać w miesiące i lata. Lata wytężonej pracy, lata samotności, fakapów i triumfów, rozstań i miłości na całe życie.
Blog miał swoje wzloty i upadki, momenty zastoju i zwątpienia, ale dalej robiłem swoje, w międzyczasie tworząc też filmy i podcasty. Sukcesywnie odkrywałem i promowałem Gruzję, dochodząc do 200 tys. czytelników rocznie. To świetny wynik, zważywszy na podejmowaną przeze mnie niszową tematykę. Cieszyłem się, a zarazem przez kompleksy i wtłoczony do mojej głowy wzorzec chodzącego ideału nie doceniałem małych zwycięstw. Nigdy nie byłem całkowicie zadowolony ze swojej pracy, zawsze widziałem obszary do ulepszenia, chciałem robić więcej i lepiej.
Zanim w tej niedorzecznej pogoni dostałem skrętu kiszek, nareszcie pojąłem, że sam wszystkiego nie ogarnę. To wymaga pomocy! Szybko zacząłem inwestować w moje produkcje – w zawodowych montażystów do pracy nad filmami, postprodukcję podcastów, redakcję i korektę tekstów, piękne zdjęcia. Chciałem zawsze dać odbiorcom jak najwyższą wartość. A to kosztuje! Wtedy uświadomiłem sobie, jak cudownych mam wokół siebie ludzi: świadomych, że profesjonalizm ma swoją cenę i gotowych wspierać moją twórczość poprzez zakup moich książek, e-booków, wina czy choćby postawienie symbolicznej wirtualnej kawy. I tak krok po kroku mały blog rozkręcił się w całkiem poważny portal podróżniczy, który dawno już wyszedł poza granice Gruzji, a nawet Kaukazu.
Na bakier z monetyzacją bloga
Gdy z biegiem lat blog rozrósł się do dziesiątek wpisów z unikalnymi informacjami, zacząłem poważnie zastanawiać nad sensem publikowania wszystkiego bezpłatnie. Opracowanie dowolnego materiału wymaga obszernej, czasochłonnej i kosztownej pracy, z której osiągam co najwyżej osobistą satysfakcję i paru więcej zadowolonych czytelników lub uczestników wycieczek. To oczywiście też bardzo ważne i również w tym celu piszę, ale z drugiej strony „czas to pieniądz”, prawda?
Początkowo blog był tylko dodatkiem do codzienności, sferą twórczego wyrazu i pewnego rodzaju narzędziem marketingowym, wspierającym działalność mojego biura podróży Tamada Tour. Z czasem stał się osobnym bytem, wręcz odrębnym „biznesem”, wymagającym niemal tyle samo nakładu pracy co organizacja wycieczek. Kiedy tak wiele w coś inwestujesz, oczekujesz adekwatnego zwrotu.
Paradoksalnie nigdy nie miałem ambicji, żeby zebrać treści z bloga w formę książki, bo uważałem, że przy tej ilości dostępnych na rynku publikacji o Gruzji wydawanie kolejnej mija się z celem.
Podobnie uważałem, że jeżeli poświęciłem tyle lat na darmową promocję Gruzji na łamach bloga, to absurdem byłoby oczekiwać pieniędzy za te same treści tylko wydane w innej formie. Chociaż tak postępuje teraz wiele osób, od cenionych reportażystów przez rozmaitych edukatorów po wszelkiej maści influencerów. Ta monetyzacja przyjmuje niekiedy żenującą postać. Masz kiepsko sklecony plik za kupę forsy, a obok to samo i od tego samego autora hula za frajer – i jaki tego cel?
Jako ludzkość wytworzyliśmy i wciąż wytwarzamy takie ilości treści, że aby realnie na nich zarabiać i usatysfakcjonować czytelnika, trzeba się wybić ponad szarą masę. Dobra publikacja powinna być unikatowa (a powstała na bazie istniejących materiałów przynajmniej częściowo oryginalna), oferować wartość dodaną, a nawet do czegoś się przyczyniać. Wtedy jest sens za nią płacić. I mam na to konkretny dowód z własnego podwórka.
W 2021 r. napisałem kompletny przewodnik po Tbilisi, pierwotnie dostępny jako wpis na blogu i jako bezpłatny e-book dla każdego, kto zapisze się na mój newsletter. Naharowałem się przy tym przewodniku jak dziki osioł i spokoju nie dawało mi to, że tak po prostu oddaję całą tę wiedzę i wieloletnią praktykę turystyczną za bezcen. I co z tym fantem zrobiłem? Krótka piłka. Obecnie za e-book „Tbilisi oczami PolakoGruzina. Kompletny przewodnik po stolicy Gruzji” – publikację liczącą 144 strony, pełną rzetelnych informacji, wskazówek praktycznych i autorskich zdjęć – należy zapłacić, ale środki ze sprzedaży w całości przeznaczam na podopiecznych Fundacji Tamada. I taki układ jest moim zdaniem uczciwy. Ja de facto nadal nie zarabiam na tym przewodniku ani grosza, a jeszcze muszę płacić podatki od sprzedaży – ale, jeśli mnie znacie, to wiecie, że pomoc potrzebującym nie ma dla mnie ceny.
To był znakomity manewr win-win i wiedziałem, że powtórzę go w przypadku mojej nowej książki. Coś już było ustalone, ale nadal nie miałem sprecyzowanego pomysłu, jak ugryźć strukturę „PolakoGruzina”, aby nie zmarnować potencjału treści blogowych i jednocześnie wybić się daleko poza ich orbitę.
Na wydawniczym rozdrożu
Z pewnego rodzaju wydawniczym rozdwojeniem jaźni zrozumiałem, że rozwiązania ochoczo wykorzystywane przez innych nie są dla mnie. Że moja książka musi być utworem całkowicie indywidualnym, nawet jeśli będzie tu i ówdzie odnosić się do treści z bloga. I że na pewno nie będzie to ani typowy przewodnik turystyczny po Gruzji, ani klasyczny reportaż, bo jednego i drugiego mamy już na pęczki i po dziurki. O czym więc pisać?
Tak się złożyło, że akurat w tamtym czasie wiele wydarzyło się i w Gruzji, i w moim życiu prywatnym. Kraj zaczął na naszych oczach zmieniać skórę, ewoluować, przepoczwarzać się. Ja także wszedłem w etap swoistej metamorfozy.
Zaczęło się, gdy tamtego dnia pruliśmy przez Tbilisi jak na złamanie karku? A może…? Przeglądam się w jej źrenicach bezczelnie szczęśliwy. Od nagich monolitów Kaukazu odbija się wrzask emocji. Jest tak pięknie. I tak ciężko. Bo przecież dalej ciągnę za sobą ten kufer, który ktoś bez pytania wetknął w moje ręce. Odwożę grupę turystów na lotnisko w Kutaisi i przysypiam na tylnych siedzeniach busa. Tu ośnieżone szczyty Szchary i Kazbeku, tam lśniące wody Mtkwari. Z nurtem napływa wciąż żywe wspomnienie babci Lali, niczym pędy gruzińskiej winorośli oplatają mnie rodzinne historie sprzed dekad. Na szutrówkach poza cywilizacją niknę w tumanie spełnionych fantasmagorii. Przede mną rozpościera się ziemia źródeł. Dzięki wsparciu mojej żony Sophy odnawiam relacje z gruzińską familią, potomkami książęcego rodu Tumaniszwili. Raz po raz wpatruję się w obraz cioci Manany. Dlaczego? – pytam, a ona tylko wzrusza ramionami. Nieodgadnione są oczy Ludy. Spędzamy razem wiele godzin w czasie i przestrzeni. Polskie kresy, Workuta, Batumi, Harbin, Lagodechi, Bydgoszcz, tbiliska Temka. Stąd Marina przedzierała się burym grudniem, umykając przed przyczajonymi na dachach snajperami. Wrócił? Nie. Szumu narobił. Był i wybył. Gaumardżos! W skalnych korytarzach Uplisciche wiatr zrywa czapki z głów, alpejskie łąki Swanetii kuszą obłędną zielenią, Irinka znów macha znad tafli Tabackuri, Giorgi polewa Meskhuri prosto z kwewri, a na skalistym tronie wśród klifów siedzi Waża. Siedzi i chyba się do nas uśmiecha. Ale rzeka jęczy w ciemnym wąwozie, a my wraz z nią. Dudni przy kuchennym stole w podwarszawskim domu, gdzie opowiadamy sobie z moją mamą, jak to naprawdę było. Długo tak rozmawiamy, a w tym czasie za oknem zarasta nam Araszenda kolejnym ludzkim kopcem. Przez żebra i kręgosłup nowego budynku, któremu co chwilę wyrasta jeszcze jedno piętro, prześwitują okna mieszkań, oczy mrocznego giganta. Jak ślepia drapieżnika, co chowa się w trawie, może z trochę głupkowatą miną, jeśli dał się złapać rozbłyskowi fotopułapki. Vagner nie ogląda się za siebie i jedzie prosto w ognistą paszczę smoka. Coś wylądowało w nocy. Buczy i świeci. Nie wiadomo jeszcze, jakie ma intencje. Dziwne to wszystko. Dziwne i pokręcone. Chaotyczne w nieprzeniknionym labiryncie fatum, marzeń, zachwytów, tęsknot, żali, wielkich odkryć i przełomów.
I o tym właśnie jest moja książka.
Czy taka opowieść może zaciekawić? Czy kogoś to w ogóle obchodzi? Wiem, że wiele osób naprawdę czeka na tę książkę, aby znaleźć podróżnicze inspiracje, dowiedzieć się więcej o historii i kulturze Gruzji, zrozumieć bezprecedensowe polsko-gruzińskie relacje, a przy okazji poznać sekrety z mojego życia. Ale nawet jeśli nie, to nadal uparcie myślę o tym, że pieniądze z każdej książki idą na szczytny cel. Nie chcesz, nie czytaj, ale wiedz, że jestem autentycznie wdzięczny za twój zakup w imieniu podopiecznych Fundacji Tamada. Przed premierą sprzedałem już ok. 2000 egzemplarzy „PolakoGruzina” i stale spływają kolejne zamówienia, a każda złotówka i każde lari już w tej chwili trafiają tam, gdzie są najbardziej potrzebne. I nie, nie jest to moja kieszeń.
Win-win.
Krew, pot i magia
Wydanie książki, e-booka i audiobooka „PolakoGruzin. Kaukaska ziemia źródeł” kilkukrotnie przesuwało się w czasie. Dobijało mnie to totalnie, ale co mogłem zrobić? Na taki stan rzeczy złożyły się nieprzewidziane czynniki zewnętrze, a także sprawy osobiste i zawodowe.
Już kilka lat temu odłożyłem fundusze na książkę, które zostały pożarte przez nagłe potrzeby spowodowane pandemią. Z tej samej przyczyny musiałem naruszyć oszczędności przeznaczone na naszą gruzińską winnicę w Anaga. W tym trudnym, smutnym okresie, który szczęśliwie przetrwaliśmy bez szwanku, pojawiła się Nina. Gdy masz w domu małe dziecko, wszystko inne idzie w odstawkę. Jednocześnie trzeba normalnie ogarniać „dorosłe sprawy”.
Wybrałem w życiu pracę z ludźmi jako organizator, pilot i przewodnik wycieczek. Obsługuję rocznie ponad 1000 turystów, jestem non stop w trasie, non stop pod telefonem i mailem, w ciągłym kontakcie z Uczestnikami i kontrahentami, w ciągłym psychofizycznym i emocjonalnym nastawieniu na potrzeby grupy. Uwielbiam tę robotę pomimo wad. Marnie sypiam, jeszcze gorzej jadam, a czas wolny pojmuję jako pojęcie z pogranicza fantazji.
Pisanie książki wymaga tymczasem skupienia, ciszy, spokoju, nawet odosobnienia, czyli warunków dla mnie nieomal nieosiągalnych. Ale wiecie, jak to działa? Czasami im więcej zadań na głowie, tym łatwiej upchnąć w napiętym grafiku coś jeszcze. I tym sposobem w 2023 r. w końcu to zrobiłem: znalazłem siły i czas na książkę!
Ku potomności!
Otwarcie przyznaję, że wydanie „PolakoGruzina” nie udałoby się, gdyby nie najlepsza motywacja pod słońcem: moja żona Sophy i kochane dzieci – Julian, Mikołaj, Nina, Gabriel. W końcu to one są przyszłością. Również z myślą o nich rozwijamy nasze biuro podróży, zakładamy winnicę, tworzymy. Cokolwiek robię, chcę, by zapewniało to mojej rodzinie byt, a także umacniało pamięć o przodkach. O tych, którzy byli przed nami i o nas, bo kiedyś to my będziemy przodkami dla nowych pokoleń. Może zabrzmiało to zbyt patetycznie, ale musicie wiedzieć, że w Gruzji panuje silny kult przodków, bo to dzięki nim mamy, co mamy i jesteśmy, kim jesteśmy. Przodków się szanuje, za przodków pije się toast podczas supry. O czym przeczytacie w książce, w wysokich górach Kaukazu przetrwał też sięgający czasów pogańskich zwyczaj upamiętniania przodków kamiennymi kapliczkami. Przodek, który czymś zawinił, hańbi rodzinę na pokolenia. Dla odmiany ten zasłużony jest dla Gruzina powodem do dumy. Chcemy, aby nasze praprawnuki mogły być z nas dumne, dlatego robimy rzeczy ważne i pamiętane. Choćby takie jak wydanie książki.
Jako Polak z gruzińskimi korzeniami odczuwam – być może subiektywną i nieuzasadnioną – potrzebę starania się podwójnie, aby udowodnić, że nie wypadłem sroce spod ogona, że mam prawo w Gruzji być, że potrafię robić wino jak prawdziwy Gruzin, że nie zawiodę tego kraju ani moich gruzińskich bliskich. We wszystko, czego się w Gruzji podejmuję, wkładam co najmniej dwa razy więcej wysiłku w stosunku to tego, ile musiałbym włożyć w Polsce. Myślę, że każda osoba o mieszanym pochodzeniu czy też mająca dylemat tożsamościowy doskonale rozumie te niuanse. Dlatego również z postanowieniem napisania książki o Gruzji, dosłownie stawałem na rzęsach, aby w jednej publikacji połączyć swoisty gruziński patriotyzm z reporterskim obiektywizmem i podróżniczym zacięciem, a przy tym dopiąć temat od strony czysto organizacyjnej.
Pisanie na kolanie
Hasło: „pisanie książki” od razu pobudza stereotypowe wyobrażenia. Dlatego jeśli sądzicie, że miesiącami siedziałem zadumany przy masywnym biurku, stawiając każdą literę i kropkę z artystycznym namaszczeniem w obłokach fajczanego dymu, to porzućcie wszelką nadzieję. Kiedy pracuje się w turystyce, na podobny scenariusz zwyczajnie nie ma szans.
Na twórcze uniesienia mogłem sobie pozwolić tylko zimą, po sezonie, i to też nie ciurkiem. W większości fragmenty książki pisałem w Gruzji, Uzbekistanie i Kazachstanie, w samolocie i busie, gdzieś na postojach, na stacjach benzynowych, zarywając noce w hotelach. Gdy stukanie w klawiaturę odpadało, ratowałem się smartfonem. Często po niego sięgam, tworząc wpisy na blog, relacjonując aktualne podróże czy planując przyszłe utwory literackie. Zapisywałem w notatniku na telefonie konspekty rozdziałów i ważne spostrzeżenia, a przede wszystkim dużo nagrywałem na dyktafon, który bez zająknięcia przyjmował wszystkie moje strumienie myśli.
Potem nagranie trafiało do transkrypcji i dopiero na tej podstawie przechodziłem do redakcji tekstów. Na tym etapie z ogromną pomocą przyszła mi moja wieloletnia współpracowniczka Ewa Orciuch, która wręcz spadła mi z nieba jako genialna researcherka i redaktorka. Motywowała mnie do wyszukiwania informacji o Gruzji, których nie znajdziecie nigdzie indziej, wskazywała kierunek rozwoju książki, brała się za bary z najtrudniejszymi fragmentami i hamowała moje zapędy, żeby powiedzieć WSZYSTKO. Ewa to wyrozumiała przyjaciółka, ale też sroga redaktorka, której wkład w „PolakoGruzina” był bezcenny. Często sama przejmowała inicjatywę i pokazywała palcem, co mam dodać, co wyrzucić, co złagodzić. Pomagała mi przychylnie spojrzeć na teksty, na które nie mogłem już czasem patrzeć. Przede wszystkim dopingowała w chwilach zwątpienia, co pozwoliło mi wreszcie docenić zebrany materiał, napisać i uznać za dzieło skończone książkę, z którą nosiłem się praktycznie całe życie!
Przeczytaj darmowy fragment książki
I wtedy przyszedł maj, czyli audiobook
Materiały do książki gromadziłem latami, a jeszcze na końcowych etapach redakcji ciągle coś doszukiwałem, dopisywałem i poprawiałem. Ostatnie zmiany nanosiłem dosłownie na gorąco, już po korekcie językowej tekstu i w trakcie nagrywania audiobooka. Swoją drogą, to też było niezłe przeżycie!
Pałeczkę ponownie przejął mój wrodzony perfekcjonizm. W jednym z poprzednich wcieleń byłem DJ-em, o muzyce pisałem dla wielu portali i gazet (często pod pseudonimem), muzyką żyję, karmię się i oddycham. Dobre brzmienie jest dla mnie równie ważne co merytoryka, dlatego – jak możecie się domyślać – do nagrywania audiobooka na podstawie książki „PolakoGruzin” zabrałem się z należną wirtuozerią.
Najpierw zrobiłem próbne nagrania w domu w Gruzji. Było nieźle, ale. Dlatego w biegu złapałem plecak i na tydzień wylądowałem w Polsce. Z chłopakami z warszawskiego Artboyz Studios wspólnie zdecydowaliśmy, że całość trzeba nagrać… od początku, aby podnieść jakość dźwięku i całego słuchowiska. Nagrania realizowaliśmy od 3 do 10 maja, w sześciogodzinnych sesjach. Kilka dni poświęciliśmy również na poprawki oraz dogrywki pojedynczych zdań i słów.
Ludzie, w życiu się tyle nie nagadałem! Ale było warto, a efekty w poniższym nagraniu z fragmentem pierwszego rozdziału książki:
https://youtu.be/mylOmkQ8kI0
Wydawniczy koncert życzeń a rzeczywistość
Po publikacji książki własnym sumptem ludzie chętnie dzielą się doświadczeniami. Co się udało, co nie wypaliło, jak potoczyły się współprace z grafikiem, drukarnią itd. Ja dam sobie spokój z aspektami technicznymi, ponieważ od lat współpracuję ze sprawdzoną ekipą fachowców (namiary w części „Podziękowania i polecenia”), więc pod tym względem wszystko miałem dograne na tip-top. Ale tak – po wydawniczej przygodzie też mam cenne rady, które dałbym sobie sprzed roku czy kilku lat.
Po pierwsze, kompromisy
Gdyby nie ustalone terminy składu i druku, pewnie dalej grzebałbym w źródłach i zbierał ciekawostki ze szlaku, ale trzeba mieć jakieś hamulce. Tym bardziej, że książka już jest obszerna i liczę się z tym, że nie wszyscy czytelnicy „dźwigną” liczbę stron. Czy opowiedziałem w „PolakoGruzinie” wszystko, co chciałem? I tak, i nie. Wszelki niedosyt przerzucam na karty kolejnych książek – niebawem planuję wydać oddzielne przewodniki turystyczne po Gruzji, Armenii, Azerbejdżanie i krajach Azji Centralnej, przewodniki kulinarne i winiarskie, a także nowy tomik poezji, dlatego zainteresowani: stay tuned!
Po drugie, czas
Całość procesów redakcyjnych i kreatywnych nad książką „PolakoGruzin” pochłonęła więcej energii i czasu, niż wstępnie zakładałem. Niektórych rzeczy zwyczajnie nie da się przeskoczyć i zawsze trzeba uwzględnić margines na nieprzewidziane.
Ale przestałem się biczować i uznałem, że publikacja będzie gotowa dokładnie wtedy, kiedy będzie. Pewnym ułatwieniem było to, że ja nie miałem już ciśnienia. Wielu literackich debiutantów bardzo przeżywa wydanie swojej pierwszej książki. Jeszcze większe emocje towarzyszą debiutującym selfpublisherom. Lecz ja, jak wspomniałem, nowicjuszem nie jestem. Być może „PolakoGruzin” to moja pierwsza i jedyna taka książka, ale nie pierwsza publikacja z moim nazwiskiem na okładce.
Miałem 20 lat, kiedy do zasobów Biblioteki Narodowej trafił mój pierwszy tomik poezji. Obracałem się wtedy w młodoliterackich towarzystwach, uczestniczyłem w kursach pisania, występowałem na wielu festiwalach poetyckich, wygrałem dziesiątki konkursów literackich i turniejów jednego wiersza. Moje teksty ukazywały się w takich tytułach, jak „Zeszyty Poetyckie”, „Noc Poetów”, „Gazeta Wyborcza”, „LiteRacje”, „Pro Arte”, „Lampa”, „Portret”, „Odra”, „Wakat”, „Kwartalnik Literacki Kresy”, „Arterie”.
Kiedy tkwisz w intelektualnym środowisku, szeroko pojęta twórczość staje się naturalna jak oddychanie, a na widok swojej pierwszej i każdej kolejnej publikacji nie piszczysz już jak fanki na koncercie Presleya. Jednocześnie nie jesteś żółtodziobem, ważysz każde słowo, skreślasz, zmieniasz i wbrew pozorom stajesz się kotłowaniną wątpliwości. A to prowadzi do trzeciego i ostatniego wniosku…
Po trzecie, batalia z wewnętrznym krytykiem
Z ręką na sercu twierdzę, że nic w wydaniu książki nie jest trudniejsze od obdarzenia zaufaniem samego siebie i nabrania pewności, że oto stworzyliśmy dzieło kompletne i na miarę możliwości doskonałe.
Co dotyczy wielu świadomych twórców, moje podejście do pisania książek przypomina stosunek muzyków zespołów rockowych do nagranych albumów. Tacy zawsze znajdą powód, by stwierdzić, że utwór nie jest jeszcze gotowy. Bo wokale nierówne, solówki pomylone, a perkusista to całkiem od czapy: nie ten talerz, nie ten werbel.
Dlatego jeśli marzycie o wydaniu książki, nie zaczynajcie od szukania najlepszego specjalisty DTP – tylko od… strzelenia w pysk wewnętrznemu krytykowi. Dobrze takiego gościa za uchem mieć, bo nie pozwoli wam się wygłupić. Tylko narcyz przekonany o swoim (często urojonym) geniuszu bez mrugnięcia okiem faszeruje świat bublami i jeszcze oczekuje za to poklasku. Wewnętrzny krytyk trzyma po tej drugiej stronie barykady. Ale i tutaj trzeba umieć go poskromić, bo kiedy za bardzo pociągnie cugle skromności, to zakopiecie się w błocie własnych obaw i figę osiągniecie.
Wiecie, ile moich wierszy, opowiadań, konspektów powieści obyczajowych lub SCI-FI wciąż zalega w odmętach szuflad i dysków twardych, bo nie zdobyłem się na odwagę, by je opublikować? Ile pomysłów ze złością porzuciłem, bo wiecznie poprawiałem coś, co już wcześniej miało szansę się obronić?
Gdy wracam do niektórych moich starszych tekstów blogowych, dostaję szału, bo najchętniej wszystko bym zmienił i dopisał mnóstwo dodatkowej wiedzy! Przechodzę tę twórczą gehennę za każdym razem, gdy nagrywam podcast. Irytuję się, że pewne istotne teksty na blogu wciąż nie mogą się doczekać korekt i aktualizacji. A dlaczego? Bo zwyczajnie brakuje mi czasu. Ale z nawiązką nadrobiłem to na łamach książki. Być może również dlatego prace nad jej powstaniem niemiłosiernie się przeciągały. Chciałem wszystko dopiąć na ostatni guzik. I to się udało.
Książka o Gruzji, jakiej jeszcze nie było!
Kierowany kluczowymi celami wydawniczymi i własnymi ambicjami, otoczony ludźmi zaufanymi, wspierającymi i rozumiejącymi pojęcie konstruktywnej krytyki, wspiąłem się na szczyty (Kaukazu), żeby opracować treści, których nie znajdziecie na moim blogu i stworzyć książkę o Gruzji, jakiej jeszcze nie było!
Jeżeli zależy wam na solidnej wiedzy o Gruzji, o historii, kulturze, obyczajowości, zabytkach, pomnikach przyrody, turystycznych szlakach i atrakcjach tego kraju, to zdecydowanie polecam lekturę „PolakoGruzina”.
Uczciwie przyznaję, że pod względem merytorycznym książka jest najwyższych lotów i obfituje w unikatowe informacje, które pozyskiwałem ze źródeł naukowych, obserwacji terenowych, rozmów z Gruzinami, osobistych doświadczeń i wspomnień rodzinnych.
Niezastąpionym wsparciem w gromadzeniu i weryfikacji danych była moja żona Sophy – Gruzinka zakotwiczona w kaukaskim uniwersum, z którą wspólnie na potrzeby książki wertowaliśmy zabytkowe gruzińskie manuskrypty, słuchaliśmy legend z trudno dostępnych gór Tuszetii, zaglądaliśmy w gruzińskie serca, dusze i pod strzechy, w tym do miejsc niedostępnych mnie, mężczyźnie.
Zdaję sobie sprawę, że tej książki nie czyta się jednym tchem w jeden wieczór – czy to ze względu na jej objętość i nagromadzenie faktów, czy słodko-gorzki wydźwięk, daleki od lukrowanych przewodników, a bliższy realnemu życiu.
Mam ponadto świadomość, że MOJA KSIĄŻKA NIE JEST DLA WSZYSTKICH.
„PolakoGruzin. Kaukaska ziemia źródeł” to książka wyjątkowa dla mnie i stworzona dla wyjątkowych ludzi, którym niniejszym życzę wyjątkowej lektury!
Podziękowania i polecenia
Książka „PolakoGruzin. Kaukaska ziemia źródeł” to jeden z najważniejszych i największych projektów, na jakie porwałem się w życiu. Dla mnie zawsze będzie ona też swoistym dziełem zbiorowym – bo jej wydanie nie byłoby możliwe bez nieocenionej pomocy moich bliskich, przyjaciół, znajomych i współpracowników, którym serdecznie dziękuję za każde dobre słowo, okazaną życzliwość i profesjonalizm. W szczególności do powstania książki przyczynili się:
- Julian i Mikołaj Ciemnołońscy, Nina i Gabriel Maisuradze – moje dzieci
- Małgorzata Ciemnołońska – moja mama
- Sophy Maisuradze – moja żona
- Luda Maschulia – babcia Sophy
- Manana Tumaniszwili i Tamuna Zoidze – moje krewne
- Marina i Davit Maisuradze – moi teściowie
- Nana, Venera, Micho, Nika, Inna – krewni z familii Maisuradze i Mitaiszwili
- Vagner Oghiashvili – szef kierowców w Tamada Tour, mój gruziński ojciec chrzestny i druh
- Rezo Berdzeniszwili – mój świadek na gruzińskim ślubie i współpracownik
- Teimuraz Niżaradze – mój swański druh i brat nieżyjącego już malarza Fridona
- Ewelina Burdon – moja przyjaciółka i współpracowniczka
- Krzysztof Moszkiewicz i Ewelina Zarakowska, Alicja Moszkiewicz i Janusz Moszkiewicz, Joanna Moszkiewicz wraz z rodzinami
- Giorgi Natenadze i Guro Saginaszwili (ojciec chrzestny mojego syna Gabriela), przyjaciele i winiarze
- Moi winiarscy mentorzy
- Bohaterowie książki znani z imienia i pragnący zachować anonimowość
Podziękowania składam także specjalistom, którzy odpowiadali za poszczególne etapy wydawnicze książki, e-booka i audiobooka. Osoby i firmy, z którymi współpracuję od lat i które śmiało polecam to m.in.:
- Ewa Kudłacz-Orciuch (heuro.pl) – redaktor merytoryczna książki, researcherka, badaczka kultury, projektantka podróży, specjalistka ds. badań i rozwoju w Tamada Tour
- Magdalena Cyrczak-Skibniewska (cyrografik.pl) – ilustratorka, projektantka okładki i grafik
- Marta Grygoruk (ekorekta24.pl) – redakcja i korekta językowa
- Marta Karp (e-transkrypcje.pl) – transkrypcje nagrań
- Justyna Kramarz (goodot.pl) – DTP
- Piotr Półtorak (web4b.pl) – Web Developer
- Jan Bożek (webninjas.com.pl) – foto, wideo, montaż
- Artboyz Studio (artboyz.studio) – nagrania audiobooka, realizator: Tadeusz Rokicki
Post Scriptum dla moich kamratów
I na sam koniec bardzo dziękuję czytelnikom bloga PolakoGruzin.pl, słuchaczom mojego podcastu, osobom, które śledzą moje poczynania na YouTube, Facebooku i Instagramie, a także uczestnikom wycieczek Tamada Tour, sympatykom Kaukazu oraz wszystkim obecnym i byłym współpracownikom za to, że jesteście, motywujecie mnie do działania i wspieracie moje nawet najbardziej szalone pomysły, zwłaszcza te, których celem jest pomoc charytatywna dla potrzebujących Gruzinów i gruzińskiej Polonii. Przecież bez was tego wszystkiego by nie było!
Dziękuję za liczne wiadomości, które przesyłacie wraz z zamówieniami na książkę „PolakoGruzin”, jak i zupełnie bez związku z tą publikacją. Nie zawsze jestem w stanie indywidualnie odpisać, ale zapewniam was, że czytam wszystkie maile i czaty. Zapisując się do blogowego newslettera lub śledząc mnie na FB lub IG, dostaniecie powiadomienia dotyczące książki, aktualnych projektów Fundacji Tamada, a także planowanych spotkań autorskich i podróżniczych, na których zawsze z przyjemnością pogadam z wami o Gruzji i nie tylko!
Księgarnia PolakoGruzina
Czytaj i słuchaj moje książki, e-booki i audiobooki. Pobieraj przewodniki, reportaże i inne publikacje dla ludzi ciekawych świata.
Moje wycieczki do Gruzji
Przeżyj kaukaską przygodę z PolakoGruzinem! Czytaj moje książki i podróżuj na własną rękę lub jedź ze mną na zorganizowaną wycieczkę do Gruzji. Wybierz gotową propozycję wycieczki z mojego biura podróży Tamada Tour lub skontaktuj się ze mną, a opracuję indywidualny program i będę ci towarzyszył na szlaku od pierwszego telefonu/maila po każdy kilometr eskapady!