Z Ureki do Batumi prowadzi jedna droga. Jak byśmy się nie starali, i tak trzeba przejechać przez Kobuleti, kolejne miasteczko, które aspiruje do miana kurortu. Rozciągnięte na 12 kilometrach nabrzeża jest pułapką dla wszystkich, którzy jeszcze nie zrozumieli, że w Gruzji nie wolno się śpieszyć, a czas częściowo się tutaj zatrzymał.
Gruzińskie kurorty nad Morzem Czarnym kojarzą mi się z polskim Sarbinowem z połowy lat 90. Pamiętam, że w trakcie jakichś spędzonych tam wakacji zamarzyły mi się pięknie wyglądające zestawy z muszlami zapakowane szczelnie w przezroczystą folię. Mamiły orientalnymi kształtami – chodziłem, patrzyłem, wybierałem, aż w końcu udało mi się jeden kupić. Pamiętam swoje rozczarowanie, gdy okazało się, że pod cienką warstwą muszli z dalekich krajów upchnięto najzwyklejsze muszle z Bałtyku.
Dokładnie taki sam mam odbiór gruzińskiego Nadmorza. Tutaj jeszcze bardziej widać, że Gruzja wciąż jest w biegu, w trakcie, pomiędzy. Kocham to miejsce i chcę dla niego jak najlepiej. I warto tutaj zaznaczyć, że im bardziej rozwija się gdzieś turystyka, im więcej przyjeżdża ludzi, tym bardziej rośnie prawdopodobieństwo – przepraszam za to brzydkie słowo – fuck-upu. A jeśli już Gruzja musi się gdzieś przed turystą wysypać, to właśnie tutaj, nad morzem.
Chyba najbardziej znanym studium przypadku jest historia turystów, którzy skarżyli się na hotel Panorama, w którym w hotelowej łazience stała woda, pokoje nie były sprzątane, jedzenie było niedobre, a sami klienci chcieli dopłacić, żeby tylko opuścić to wątpliwej jakości lokum.
Wielkim echem odbiła się odpowiedź rzecznika prasowego firmy turystycznej, który napisał w odpowiedzi, że sorry, ale taki w Gruzji mamy klimat, a obsługa hotelu nie wytrze podłogi, bo przecież jest gorąco i wyschnie sama. 😀 Całą historię można przeczytać tutaj.
Niestety to właśnie nad morzem najbardziej widać, że często gruzińskie hotele dopisują sobie gwiazdki znacznie na wyrost. Wśród setek tysięcy hoteli, hosteli i pensjonatów może się zdarzyć, że jakość będzie drastycznie odbiegać od sugerowanej. I osobiście strasznie mnie to wkurza, bo chciałbym, żeby wszyscy, którzy trafiają do Gruzji, wyjeżdżali stąd zadowoleni! Mówiłem o tym bardzo dużo podczas moich tegorocznych spotkań autorskich. Powstało tak wiele książek o Gruzji, tak wiele filmów, artykułów, Gruzja kojarzy się wszystkim tak dobrze, jest niewątpliwie popularnym celem wycieczek, a dla wielu wakacyjnym marzeniem. Nie chcę, by czyjeś marzenia pryskały jak bańki mydlane, kiedy tylko coś tutaj nie zagra. A niestety widzę po różnych stronach i forach, że powstał swoisty gabinet cieni, opozycja dla zakochanych i zadowolonych gruzjofilów. 🙂 Znam wiele osób, które wróciły zawiedzione, często czując się wręcz oszukane/zwiedzione kolorowymi zdjęciami w katalogach masowych operatorów. Oczywiście tego typu sytuacje zdarzają się na całym świecie, ale ja nie chcę, by Gruzja była całym światem, ale żeby pozostała Gruzją i opoką gruzińskości w dobrym tego słowa znaczeniu!
Trochę więcej o Adżarii
Niewiele osób zdaje sobie sprawę z faktu, że od upadku Związku Radzieckiego aż do 2004 roku Adżaria, nadmorski region ze stolicą w Batumi, znajdowała się poza jurysdykcją centralnych władz Gruzji. Rejonem jak prywatnym folwarkiem rządził sobie w najlepsze niejaki Asłan Abaszydze nazywany „Czerwonym Sułtanem” – koleś Jurija Łużkowa, wieloletniego mera Moskwy.
Tuż przed Kobuleti, a więc przed wjazdem do Adżarii, na moście dziś zwanym mostem Zuraba Żwanii, byłego premiera Gruzji, zmarłego tragicznie i w niewyjaśniony sposób przez zatrucie czadem, znajdował się punkt graniczny. Jadąc od strony Kutaisi i Ureki, zobaczycie od razu to miejsce – za mostem po prawej stronie aż do samego morza ciągnie się zalany betonem pas, na którym jeszcze kilkanaście lat temu stały budki celników. Wielu moich znajomych z Gruzji twierdzi, że wyjazd w tamte regiony był w zasadzie niemożliwy.
Dopiero dojście do władzy prezydenta Miszy Saakaszwilego i groźba użycia wojsk centralnych wobec Adżarii sprawiła, że Abaszydze ratował się ucieczką do Moskwy. W ten sposób Gruzja odzyskała kontrolę nad zbuntowaną prowincją. Tego sukcesu nie udało się niestety powtórzyć cztery lata później w Osetii Południowej, a jak to się wtedy skończyło, pisałem w artykule „5 dni wojny”.
Adżaria o statusie autonomicznej republiki to przede wszystkim Kobuleti i Batumi (plus przyklejone do Batumi Gonio i Kwariati), a także maleńkie miejscowości i górskie wioski. Adżarowie stanowią odrębną grupę, która przez wieki pozostawała pod wpływem tureckim, co przełożyło się znacznie na ich kulturę, obyczaje i religię. Z tego powodu wielu mieszkańców deklaruje się jako muzułmanie, którzy wyznają sunnicki odłam islamu. I faktycznie, nigdzie nie zobaczycie w Gruzji tylu meczetów, ile jest w adżarskich wioskach w górach, o których napiszę niebawem.
Kobuleti
Spałem tu już w pięciu różnych hotelikach i najmilej wspominam położony praktycznie poza miastem hotel Aeetes. Największą zaletą tego miejsca była właśnie izolacja. Jak to zwykle bywa nad morzem, główną udręką dla osób wypoczywających w Kobuleti jest życie nocne. Tureckie karaoke, wstrząśnięty i zmieszany koktajl nocnych zawodzeń w każdym barze i każdej budzie, skutecznie zniechęca do snu i… do pobytu. Mimo to zachęcam wszystkich, którzy szukają odrobiny wytchnienia i odpoczynku od zabytków i chcą się po prostu zanurzyć w tym całodobowym festynie. 🙂 Nie ma żadnego problemu ze znalezieniem miejsca, nawet jeśli przyjedzie się bez żadnej rezerwacji. Już na wjeździe do miasta stoją samochody z reklamami noclegów. Wystarczy wejść do dowolnej kawiarni czy pensjonatu – nawet jeśli w nim samym nie będzie miejsca, to takowe się znajdzie u brata/szwagra/wuja/sąsiada/kuzyna. 🙂 Trzeba tylko pamiętać, że turyści mają tu olbrzymią konkurencję. W Kobuleti wypoczywa bardzo wielu Turków, dla których jest tu taniej, a także Ormian, którzy nie mają dostępu do morza. Można tu dojechać marszrutką lub pociągiem. Wszystko jest bardzo proste.
Stoimy w korku na centralnej ulicy. Znikąd nadziei, znikąd przebaczenia. Czy zechcesz, czy nie, czy spróbujesz pojechać obwodnicą, czy przez centralną kobuletyńską aleję – i tak wylądujesz na zapchanym rondzie przy dworcu, i tak będziesz musiał odstać swoje w korku, trąbiąc i klnąc po cichu, na czym ten świat stoi, usiłując zachować żelazne nerwy i nie staranować aut na gruzińskich, tureckich, ormiańskich i azerbejdżańskich blachach.
Nikt już się nie dziwi, że przy wjeździe do miasta widać liczne zrobione na dziko kempingi, polanki nad samym morzem upstrzone namiotami. Niektórzy dezerterują i spędzają tam urlop. Lepiej tak niż cały przestać w korku!
Przesuwając się cierpliwie jak dżdżownica, zapamiętale wrzucając luz i jedynkę w ruchu robaczkowym, przyklejając nos do szyby i zwykle zaciskając mocno nogi, bo najbliższa toaleta jest dopiero przy wylocie z miasta, patrzysz na przynajmniej cztery niebywałe długostrojki*, nigdy nieukończone hotele, do których wdarła się już natura, odzyskując, co do niej należy. Podobno w jednym z nich – największym „gargamelu” – słychać dziwne echo i stukot, historia innego przypomina kolejny filmowy horror i studium nawiedzenia. Faktem jest, że te straszydła stoją praktycznie w pierwszej linii nad morzem. I dopóki to nie runie, to nic się nie zmieni.
Nic, powiadam.
Dalej już tylko Batumi, na który wszyscy czekali. Ale o tym w kolejnym odcinku.
* Niestety nie mam swoich zdjęć tych pustostanów ale zainteresowanych tematem zapraszam tutaj: http://jabolowaballada.blogspot.com/2016/10/czas-nie-goni-nas-cz18-gruzinskie.html.
Cześć, w tym roku po raz pierwszy byłam w Gruzji i Armenii i bardzo polubiłam te kraje, choć Gruzję trochę bardziej, bo ludzie są bardziej otwarci i spontaniczni.
Po intensywnym zwiedzaniu odpoczywaliśmy w Kobuleti w hotelu Panorama i było świetnie. Jedzenie pyszne, pani Inga cały czas dopytywała, czy smakuje i co jeszcze mamy ochotę spróbować. Oczywiście jedliśmy tylko gruzińskie potrawy:) Pokoje też w porządku, wody w łazienkach nie było:), ale potwierdzam, nie był tam marmurów ani szczególnych przestrzeni mieszkalnych. Ale było to co najważniejsze, czyli spokój. Hotel leży na tyle daleko od barów,że nie był słychać śpiewów. Przekrzykiwanie się śpiewaków był na początku śmieszne, ale później nie do zniesienia:)))
Chcę wrócić do Gruzji w przyszłym roku, bo nie widziałam Wysokiego Kaukazu. Czy możesz napisać, jak TY organizujesz takie wyprawy ( trasa, noclegi, cena)?
Pozdrawiam. Dorota, już gruzjofilka:)
Dzień dobry, przepraszam za późną odpowiedź, dopiero teraz znalazłem Pani komentarz. W Gruzji organizuję absolutnie wszystko – wycieczki objazdowe, off-road, wine tours, warsztaty kulinarne, trekking, jazdę konną. Wycieczki dla grup od 5 do 16 osób w zależności od typu. Również imprezy indywidualne od 1 osoby. Więcej szczegółów – https://www.tamadatour.pl/ 🙂 Do zobaczenia!
Cześć! Dziękuję za komentarz. Moją ofertę znajdziesz na przykład na podstronie https://www.polakogruzin.pl/jedz-ze-mna/. Pozdrowienia z Tbilisi! 🙂