Jest wiele takich miejsc w Gruzji, do których dotrzeć jest pozornie łatwo. Droga jest prosta i „raz dwa się uwiniemy”, bo to przecież tak ładnie prezentuje się na mapie. Zjeżdżając z głównej trasy, człowiek spodziewa się, że już zaraz, tuż za rogiem, pojawi się oczekiwany zabytek albo przyrodnicze arcydzieło. Jedzie się i jedzie przed siebie, aż dopadają wątpliwości: „Czy dobrze skręciłem? Czy jadę we właściwą stronę? Co jeśli wysiądzie mi samochód, pęknie opona na tym odludziu?”.
Prowadzę auto, marząc o tym, by wreszcie dotrzeć do mety, i wtedy w głowie pojawia się kolejna myśl – przecież podróż jest celem samym w sobie. To chillout i medytacja, rozkoszowanie się widokami, chłonięcie Gruzji wszystkimi zmysłami. Często przypominają mi się wrażenia z pierwszej wycieczki do Dawid Garedży we wschodniej części kraju. Z Tbilisi można dojechać tam na dwa sposoby. Jedna droga prowadzi przez słynne Udabno, gruzińskie ghost town pośrodku nicości, a druga zaczyna się zaraz za Rustawi, rozrośniętym do rozmiarów sporego miasta osiedlem robotniczym, które pojawiło się w poprzedniej epoce i przytuliło się do stolicy. Tamtędy do Garedży chyba nikt nie jeździ. Jak to wygląda? Wyobraźcie sobie klimat z filmu Wzgórza mają oczy – bezkres półpustyni w kolorze zielono-szarym, opuszczone osiedla, bazy wojskowe, zero żywego ducha. I znowu lęk i stres: „Czy dobrze skręciłem? Czy jadę we właściwą stronę? Co jeśli wysiądzie mi samochód, pęknie opona na tym odludziu, a zamiast sympatycznych Gruzinów wyjdą mi naprzeciw krwiożercze mutanty?”. Z tego horroru można się rozchorować. 😉
Podobnie jest w drodze na trasie do zespołu klasztornego Sapara. Przez kilkanaście kilometrów od zjazdu za Achalciche droga wije się między bezkresnymi polami i zieloną, choć surową roślinnością. Pierwszy raz byłem tu w wakacje 2013 roku. Teraz koła chrzęszczą na żwirze, auto buja się miarowo na wertepach. Jadę powoli, na dwójeczce, błyszczącym, nowiutkim hyundaiem H1, stopniowo popadam w trans i zadumę, zupełnie jak turyści, których wiozę. We dwójkę z moim Ojcem obsługujemy rodzinę biznesmena z pierwszych stron gazet. Uczestnicy wycieczki pewnie myślą o tym, jaki wspaniały obiekt chcemy im pokazać, Ojciec zagaduje, a ja w milczeniu skupiam się na rozpatrywaniu w głowie czarnych scenariuszy: „Co będzie, gdy zabraknie nam tutaj benzyny? Czy nic się nie wydarzy, zanim na dobre opuścimy region Samcche-Dżawachetii zwanej gruzińską Syberią?”. Taki już mój charakter, że spodziewam się, że coś się nie uda. Przynajmniej miło się zaskoczę, bo w Gruzji udaje się wszystko.
Zwiedzanie zespołu klasztornego Sapara (gruz. საფარის მონასტერი)
W polskim domu, w części biurowej, obok sterty książek i dokumentów o Kaukazie, mam piękne zdjęcie zimowej panoramy klasztoru Sapara. Zdjęcie otrzymałem od Ojca, który dostał je od mnichów, gdy ja, zestresowany na maksa, siedziałem w aucie, nerwowo ściskając kierownicę, jakby ten gest miał sprawić, że auto jak zaczarowane pojedzie w drugą stronę. W końcu przełamałem się, stres minął, poszedłem zwiedzać. I oczywiście wróciliśmy na szlak bez problemu. 🙂
Zima tu, zima tam.
Zespół klasztorny Sapara, na terenie którego znajduje się 12 obiektów sakralnych, jest przepięknie położony na zalesionym zboczu wzgórz Eruszeli, w górach Małego Kaukazu. Wiadomo, że już w IX wieku żyli tutaj mnisi, ale złote czasy przyszły później, za sprawą rodziny Dżakeli (ჯაყელი), która przez stulecia władała Meschetią – dziś zwaną Samcche-Dżawachetią – i której przedstawiciele ufundowali większość tego, co możemy dzisiaj obejrzeć. Dżakeli słynęli z wojowniczości. Brali nawet udział w kilku powstaniach przeciwko dynastii Bagrationich (Bagratydów) rządzącej przez niemalże 1000 lat większością gruzińskich państewek. Na mocy paktu z Mongołami w XIII wieku udało im się uniknąć pogromów i zniszczenia kompleksu w trakcie najazdów Złotej Ordy. Legenda głosi, że Dżakeli uratowali życie chana na polu bitwy. Głowa rodziny – Sargis Dżakeli – jak wielu innych arystokratów przed nim i po nim na stare lata oddał się życiu zakonnemu i przyjął imię Saba.
Najpiękniejszym zabytkiem jest największy kościół św. Saby z XIII wieku, wybudowany przez syna Sargisa w uznaniu dla ojca, z fantastycznie zachowanymi freskami. Jakość malowideł wyróżnia te obiekty spośród dziesiątek innych cerkwi, które można obejrzeć w Gruzji. Obok Gelati w Imeretii to moje ulubione religijne miejsce w kraju.
W XVI wieku tereny Samcche-Dżawachetii znalazły się na celowniku Turków Osmańskich. Później Sapara pozostawała niezamieszkała, a za czasów sowieckich działała tutaj szkoła muzyczna. Znacznie powyżej kompleksu religijnego znajdują się ruiny pałacu Dżakeli. To już ciekawostka dla tych, którzy uwielbiają eksplorację poza szlakiem.
Dziś jest to idealne miejsce na wyciszenie, mnisi oferują noclegi, więc można poczuć przez chwilę, jak wygląda tutejsze życie zakonne. Niewielu turystów tu zagląda, więc tym bardziej polecam to miejsce. Zasługuje na międzynarodowe uznanie.
Wpisem o Saparze na jakiś czas żegnam Samcche-Dżawachetię. Wrócę tu bliżej lata, by przekonać się na własnej skórze, co znaczy galopować przez gruzińskie prerie. 🙂 Ruszamy dalej – w kierunku mitycznej Kolchidy i Morza Czarnego.
Dopiero przymierzam się do mojej pierwszej gruzińskiej przygody, tym chętniej czytam takie wpisy, bo zawsze jestem ciekawa miejsc poza głównym szlakiem. Klasztor położony jest naprawdę malowniczo, szczególnie widać to na zdjęciu w zimowej aurze. Pięknie! Mam nadzieję, że podczas mojej wizyty w Gruzji odwiedzę i to miejsce.
Na razie na blogu opisuję zabytki ale zjadę też daleko poza cywilizowane miejsca – także zapraszam częściej.
Ja teraz ponownie odkrywam Gruzję z nową książką Jagielskiego, wszystkie wojny Lary. I ponownie utwierdza się w przekonaniu, że to niesamowicie skomplikowany i trudny w odbiorze kraj…
Książka p. Jagielskiego bardzo dobra, wysmakowana i bez błędów w przeciwieństwie do wielu innych książek o Kaukazie 🙂
Nie wygląda za okazale aczkolwiek jego położenie na pewno dodaję uroku.
Położenie, cisza i spokój działają tu na korzyść 🙂
Mam trochę problem z gruzińskimi klasztorami, bo dla mnie wszystkie wyglądają tak samo. Teraz cały czas się zastanawiam, czy to ten widziałam czy były to całkiem inne świątynie.
Wyglądają dokładnie tak samo i wszystkie są oparte na bizantyjskim wzorze. Ja nauczyłem się, że tylko dokładna wiedza i zainteresowanie historyczne „zmuszą” widza do „jarania się” kolejnymi kościołami w Gruzji. Często mnie to bierze 🙂
pierwsze słyszę o tym klasztorze, ale na zimowym zdjęciu kojarzy mi się z armeńskim Tatevem, sama nie wiem dlaczego.
Znam Tatev i wiem dlaczego Ci się kojarzy, to przez ten mur 🙂
Sapara piękna a i historia zajmująca.Fajnie Krzysztof że skaczesz w bok od głównych atrakcji bo te są w każdym przewodniku-opisane i dookreślone aż do bólu.
Dzięki, to nadal mniej niż połowa ale dojadę wszędzie i opiszę wszystko – kwestia roku, dwóch 🙂
Krzyśku,
W przewodniku o Gruzji piszą, że w klasztorze Sapara można znaleźć nocleg u mnichów. Czy wiesz, jak się z nimi wcześniej skontaktować, by zapytać, czy będę mieli miejsca na dany termin?
I da się tam dojechać autem, tak?
Bardzo dziękuję za wszelką podpowiedź,
Awa