Ta opowieść pozostawia w głowie obywatela demokratycznego państwa jednocześnie chaos i pustkę. Bo chyba żaden komunistyczny reżim XX w. nie był tak okrutny, bezwzględny i paranoiczny jak ten w Albanii. Mimo iż od 1991 roku kraj cieszy się wolnością, zerwanie z przeszłością przychodzi Albańczykom niełatwo. To im Małgorzata Rejmer oddała głos na stronach książki Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii (Wołowiec, 2018), ukazując różne odcienie „socjalistycznego skansenu”, który na fundamentach burzliwej historii kształtuje dziś nową tożsamość.
Powojenny komunizm równał wszystko i wszystkich. Lecz wbrew powszechnemu wyobrażeniu o dość jednolitym modelu politycznym, realizowanym we wszystkich socjalistycznych krajach, reżim ten przybierał w różnych miejscach odmienne formy. Obok dyktatów o lżejszym stopniu nacisku istniały te ciemiężone przez skrajnie autorytarnego tyrana. W podobnych anatomicznie komunistycznych konstruktach łatwo dostrzec indywidualne rysy. W tym i owym zakątku czerwonej części Europy rozchodzą się wspólne tropy pozornie monolitycznego socjalizmu, tworząc niby identyczne, lecz w istocie diametralnie różne oblicza lokalnej polityki, ekonomii, kultury i stosunków społecznych, obrazy miast i wsi; marzenia, tęsknoty, nadzieje i lęki. Wyrazistym przykładem jest tutaj Albania – bastion systemu fanatycznego do tego stopnia, że nawet długie lata po upadku reżimu w 1991 r. nie dały mieszkańcom poczucia prawdziwej wolności bez strachu.
Albania – opowieść o komunistycznym kraju – raju
Albania nieśmiało podąża dziś w stronę nowego, stale potykając się o swoją niechlubną, socjalistyczną przeszłość. Młode pokolenie już jej nie rozumie, odcina się od niej, a nawet w nią nie wierzy – bo i trudno uwierzyć w tragedię, która splamiła tę urokliwą część Bałkanów. W kraju niezwyciężonych orłów młodzi chcą widzieć to, co malują turystyczne katalogi: piękne plaże nad lazurowymi wodami, malownicze, ukwiecone łąki, majestatyczne wzgórza i wspaniałe zabytki pod patronatem UNESCO. Ale ucieczka od nie tak dawnej, krwawej i bolesnej historii wcale nie jest prosta. Stale przypominają o niej pomniki bohaterów socjalizmu, rozklekotane chałupiny, prowizoryczne rozwiązania infrastrukturalne, krowy na ulicach i rozbebeszone śmietniki, wylewające się brudem tuż pod nogami przechodniów, uwikłanych gdzieś między postsocjalistycznymi stereotypami a nową, jeszcze nie w pełni zdefiniowaną albańską teraźniejszością. A przede wszystkim przypominają o historii myśli i słowa – również te dotąd przemilczane, które wybrzmiały dopiero podczas rozmowy z polską dziennikarką i pisarką Małgorzatą Rejmer. Po błyskotliwej powieści Toksymia i znakomicie przyjętej, jednej z najważniejszych, ale też najbardziej przygnębiających książek reporterskich 2013 r. – Bukareszt. Kurz i krew Rejmer wyjechała do Albanii, by spisać opowieści tych, którzy przeżyli koszmar komunistycznego „kraju – raju” pod wodzą Envera Hoxhy, albańskiego dyktatora w latach 1944–1985.
W Błocie słodszym niż miód autorka ukazuje ponury świat minionego ustroju, który wrył się w pamięć nieco starszego pokolenia Albańczyków niczym ostra drzazga. I nadal pulsuje pod skórą nieznośnym bólem wspomnień o poniżeniu, krwi, śmierci, zniewoleniu, nierównościach społecznych, zezwierzęceniu, zimnie, głodzie, biedzie i ciągłym, niewyobrażalnym lęku, podsycanym brakiem zaufania nawet do najbliższych członków rodziny. Wstrząsające relacje swoich rozmówców Rejmer łagodzi poprzez wysublimowany, liryczny język i szeroką, lecz nie chaotyczną eksploatację rozmaitych form narracyjnych reportażu. Dla czytelnika są one niczym plaster na rany wywołane intymnymi zwierzeniami bohaterów o zderzeniu z twardą rzeczywistością socjalistycznej Albanii. Autorka taktownie usuwa się w cień i pozwala im mówić. W ich wspomnieniach widać Albanię z wielu perspektyw: ludzi o zróżnicowanym statusie i doświadczeniach, prostych i wykształconych; tych, którzy do dziś wieszają na ścianach portrety Envera Hoxhy i szczerze tęsknią za poprzednim ustrojem, oraz tych, którzy z socjalistycznym cierniem w duszy starają się uwolnić od przeszłości i zbudować nowe życie w wolnym państwie. Wszystkie biografie ludzi, którzy znaleźli się w sytuacjach granicznych, ukazują ostatni wiek historii Albanii w nowym świetle. U Rejmer ostatnie dzieje kraju przestają być suchym, encyklopedycznym zapisem faktów, a stają się polifonicznym obrazem jego oblicza, złożonym z wielu małych portretów subiektywnych przeżyć. Konkretni ludzie i ich makabryczne losy nadają całości pożądaną wiarygodność. Pozwalają wyobrazić sobie, czym było doświadczenie terroru, poczuć strach, ale i nadzieję, zajrzeć w ciemne zaułki nie tak dawnej albańskiej historii, która jednych uwiera jak kamień w bucie, a u drugich wywołuje rzewną nostalgię za „starymi, dobrymi czasami”.
Błoto słodsze niż miód pozostawia nieodparte wrażenie, że wśród dawnych krajów komunistycznych to Albania była w zdecydowanie najtrudniejszej sytuacji. Albański reżim socjalistyczny nie bez powodu uchodził za najbrutalniejszy, gdyż Enver Hoxha okazał się przywódcą o wyjątkowo zwyrodniałym politycznie umyśle. Początkowo nic jednak tego nie zapowiadało, a Hoxha jawił się jako wybawiciel narodu. Aby lepiej to zrozumieć, należy sięgnąć do niełatwej historii Albanii. W XIV w. kraj zajęli Serbowie, a następnie Turcy. Pomimo tego, że podbici albańscy feudałowie zachowywali swoje majątki, a nierzadko piastowali wysokie funkcje, ich państwo stanowiło cywilizacyjną ruinę. W XIX w. przez kraj przetoczył się ruch, a wręcz imponujący zryw niepodległościowy zwany Rilindja, wskutek którego Albania uzyskała w1912 r. upragnioną suwerenność. Niestety nie cieszyła się nią zbyt długo, bo gdy nastały czasy I i II wojny światowej państwo dostało się pod okupację serbską, a następnie włoską i hitlerowską. Uwolnienie z rąk okupanta nadeszło dopiero wraz z ruchem oporu Armii Narodowo-Wyzwoleńczej, którego niekwestionowanym przywódcą był Enver Hoxha. 28 listopada 1944 roku władzę w kraju przejęła kierowana przez niego komunistyczna Albańska Partia Pracy. Rok później koalicyjny rząd przereorganizował się we Front Wyzwolenia Narodowego, który w grudniowych wyborach uzyskał aż 95-procentowe poparcie obywateli. Po II wojnie światowej niezależność Albanii była wreszcie niezagrożona, a Enver Hoxha podjął wszelkie starania, by wyprowadzić kraj z gospodarczo-politycznego chaosu.
Rozwój Albanii podczas rządów Czerwonego Faraona
W początkowym okresie rządów Czerwonego Faraona Albania zanotowała wzrost w wielu dziedzinach: wyeliminowano analfabetyzm (na obszarach wiejskich jego wskaźnik spadł z 95% w 1939 r. do zaledwie 30% w 1950 r. i stale zmniejszał się w kolejnych dekadach), wprowadzono elektryfikację, usprawniono służbę zdrowia, a dzięki szeregowi reform kraj uprzemysłowił się i dążył do rolniczej (żywieniowej) samowystarczalności. Jednak niebawem Hoxha pokazał swoje mroczne oblicze paranoika i ekstremistycznego wyznawcy ideologii stalinizmu. Chociaż tuż po wojnie Albania była członkiem ONZ, Układu Warszawskiego i RWPG, to w 1956 r., po referacie radzieckiego polityka Nikity Chruszczowa, relacje Hoxhy z blokiem wschodnim zaczęły się mocno pogarszać. Ta sytuacja znacząco spowolniła dotychczasowy rozwój kraju. Całkowity krach nastąpił zaś w latach 70., gdy po śmierci Mao Zedonga doszło do rozłamu chińsko-albańskiego. Ostatecznie Enver Hoxha, zrywając stosunki dyplomatyczne z innymi komunistycznymi państwami (w tym z ZSSR i Chinami), które jego zdaniem nie przestrzegały ścisłych zasad stalinizmu, doprowadził do całkowitej izolacji Albanii i zatamował jedyny dopływ funduszy i maszyn przemysłowo-rolnych, niezbędnych do unowocześniania kraju. Po tych wydarzeniach Hoxha nie miał już na mapie świata przyjaciół, miał za to – jak sam twierdził – licznych wrogów. Kierowany tą myślą, rozbudował sieć tajnej policji Sigurimi, która z nieopisaną bezwzględnością eliminowała opozycję i tłamsiła w zarodku najmniejsze choćby przejawy aktywności dysydenckich wśród Albańczyków. Dyktator wszędzie widział zdrajców, a jego obawy przed renegatami urastały do rozmiarów psychozy. Bez mrugnięcia okiem likwidował i „podejrzanych” oficjeli ze swojego otoczenia, i zupełnie przypadkowe osoby. Strachem rozbijał jakiekolwiek poczucie wspólnoty społecznej, dzieląc ludzi na „pasożytów” („złych”) i „przodowników” („dobrych”) oraz pisząc cudze życiorysy wedle własnej wizji. Na ciężkie roboty w kołchozach, więzienie i śmierć skazywano każdego, kto podpadł władzy słowem, czynem i myślą, albo jedynie podejrzeniem wywrotowego działania. Na celowniku byli inteligenci (zwłaszcza wykształceni za granicą, co zakrawa na hipokryzję, zważywszy na fakt, że sam Enver Hoxha studiował we Francji); ci, którzy narazili się niewinnym żartem, „źle urodzeni” albo mający w rodzinie „zdrajcę”, który całej familii wyrabiał z gruntu „złą biografię”, a także ci, którzy nie dopuścili się wprawdzie niczego zdrożnego, ale na których znalazł się jakiś hak – często niczym nieuzasadniony, tylko zwyczajnie zmyślony przez tajną policję i podstawionych świadków. W reportażu Małgorzaty Rejmer realia albańskiego komunizmu doskonale oddają słowa z Procesu Franza Kafki: „Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany”. Z obawy przed reżimem w Albanii każdy donosił na każdego. Sąsiad na sąsiada, brat na brata, żona na męża. Życie pod ciągłą presją doszczętnie wyniszczało psychikę. Tymczasem donosiciele otrzymywali w zamian wdzięczność jedynej słusznej Komunistycznej Partii Albanii, a niekiedy też „przywileje”: możliwość zamieszkania w mieście, gdzie żyło się dostatniej i łatwiej, czy szansę wyboru miejsca i rodzaju pracy. Ale obowiązkowe przymilanie się władzy nie gwarantowało szczęścia, które pojmowano tu zresztą jako wartość względną.
Antyrewizjonistyczny marksizm-leninizm, zwany hodżyzmem, dopuszczał się sterowania każdą, choćby najmniejszą cząstką albańskiego życia, w pełni podporządkowanego ideałom wodza. Hoxha nie znosił sprzeciwu i zaszczepiał lęk, który wielu Albańczyków podskórnie odczuwa do dziś. Inaczej niż w komunistycznej Polsce, gdzie nie zabraniano występów artystycznych (np. kabaretowych, między wierszami dających prztyczka władzy) i gdzie obywatele mieli prawo decydować o podstawowych aspektach swojego życia, w Albanii było to – z drobnymi wyjątkami – praktycznie niemożliwe. Kontestacja odgórnie narzuconego planu groziła zaś więzieniem lub śmiercią. Opowieści rozmówców Rejmer nie pozostawiają żadnych złudzeń: tępiący „zgniliznę kapitalistycznego Zachodu” hodżyści decydowali o tym, kto pójdzie na studia i na jaki kierunek, kto gdzie będzie pracować, kto z kim weźmie ślub, kto gdzie będzie mieszkał, kto dostanie pralkę, kto – telewizor, a kto – sto lat karceru. W okamgnieniu i nierzadko bez uzasadnienia zmieniali życie człowieka, to zsyłając go na odciętą od cywilizacji prowincję, to przywracając mu (nie wiadomo na jak długo) odrobinę lepszy los za „dobre sprawowanie”, to znów stawiając go przed plutonem egzekucyjnym, który w imię brutalnej walki ze zdrajcami narodu strzelał w tył głowy albo wieszał wymizerowanie ciała głową w dół, by skonały w najgorszych męczarniach. Za skalą zbrodni reżimu najdobitniej przemawia ogromna liczba pokrzywdzonych, która po latach przybrała formę bezosobowych statystyk: „Przez czterdzieści siedem lat komunistyczne władze trzymały za kratkami 34 135 więźniów politycznych. W kraju liczącym mniej niż dwa miliony obywateli z nakazu partii zamordowano 6027 osób. 984 osoby zmarły w więzieniach, 308 osób postradało zmysły wskutek tortur. 59 000 zostało internowanych, a ponad 7 000 zginęło w obozach pracy albo na zesłaniu”. Za każdą z tych liczb kryją się upodlone twarze „zdrajców”, imiona i nazwiska tysięcy „zgniłych wywrotowców”, którzy na własnej skórze przekonali się o kruchości życia i ulotności obywatelskich swobód.
Rządy Envera Hoxhy – piekło Albańczyków
Rządy Envera Hoxhy były dla Albańczyków piekłem, z czego wielu nie zdawało sobie jednak sprawy. Izolacyjny reżim skutecznie otumanił umysły i wmówił im, że Albania to najszczęśliwszy kraj na świecie, tyle że z każdej strony otoczony przez imperialistycznych wrogów, od których należy się szczelnie odgrodzić fizycznym i mentalnym drutem kolczastym. Gdy jeden z owych wrogów – albo komunistycznych, lecz wyklętych towarzyszy – zawitał już na albańską ziemię, wyjeżdżał stąd z przekonaniem o lokalnym dobrobycie. Zamiast wynędzniałych, zastraszonych ludzi widział tych, którzy z radością budowali potęgę państwa, a zamiast pustych sklepowych półek oglądał lokale dobrze wyposażone w rarytasy, które dowodziły, że Enver Hoxha umie sprawić, by wszystkim żyło się dostatnio i szczęśliwie. Przybysze z zagranicy mieli nie wiedzieć, iż oglądają „pogodne manekiny” oraz sklepy stawiane naprędce i likwidowane natychmiast po wizycie. Reportaż Małgorzaty Rejmer przekonuje, że Albania miała uchodzić za słodszą niż miód. Trafniejszą metaforą dla opisania sytuacji państwa było jednak błoto – muliste gruzowisko niespełnionych marzeń o potędze i prawdziwej wolności, której przez dekady nikt tu nie doświadczył. Jednak gdy błoto już zniknęło, wydało się wielu najlepszą, utraconą słodyczą…
Dzięki nielegalnym książkom oraz nielicznym, pokątnie odbieranym programom radiowym i telewizyjnym w komunistycznej Albanii dawało się niekiedy zauważyć wśród powszechnej niedoli „milczące ślady oporu, wątłe światełko w tunelu”. O ile nie zostały one wykryte i surowo ukarane, dawały świadomość, że gdzieś poza Albanią jest całkiem inny świat, gdzie można bez obaw mówić i myśleć, zakładać na stopy „rewolucjonistyczne” pomarańczowe czółenka i gdzie nie trzeba podnosić z ziemi wyblakłych papierków, by poczuć smak niedostępnego cukierka. Nikt nie wiedział, kiedy skończy się cierpienie, ale mimo jego przytłaczającego ogromu Albańczycy – zaskakująco nieugięci – nie tracili nadziei, że komuna wreszcie upadnie. Gdy to nastąpiło, nie umieli odnaleźć się w nowej rzeczywistości, w której jednym zabrano utopijny dobrobyt i stabilizację, a drugim nie dano odpowiednio stabilnego gruntu pod budowę sensownej demokracji. Tym bardziej że lada chwila rozpętała się w Albanii wojna domowa, a potem kraj popadł w konflikt z Kosowem.
Z zapisków Małgorzaty Rejmer wynika, że Albańczycy wciąż przeżywają opresję reżimu, a jedyną szansę na poprawę swojego losu widzą w opuszczeniu ojczyzny – symbolicznym odcięciu się od przeszłości. Błoto słodsze niż miód poprzez niełatwe, lecz autentyczne i szczere opowieści Albańczyków pozwala zrozumieć historię i mentalność tego postkomunistycznego kraju – na pozór podobnego do innych państw Europy skrytych przez lata za socjalistyczną kurtyną, ale jeszcze bardziej tajemniczego, niepokojącego, skomplikowanego. Kraju, w którym spotkanie Wschodu z Zachodem toczyło się w atmosferze nieustannego lęku przed tragedią rewolucji, ludobójstwem i przesiedleniami. Kraju, który po upadku dyktatu popadł w bezwład i do teraz nie radzi sobie z archaicznymi zaniedbaniami, biurokracją, korupcją, nepotyzmem, ksenofobią i podziałami społecznymi, dodatkowo wzmacnianymi przez religię islamską (wprowadzono ją już za czasów panowania tureckiego; w okresie socjalizmu wszelka wiara była zakazana, a jej piętnowanie przybrało na sile szczególnie w połowie rządów Envera Hoxhy, co wyjaśnia Małgorzata Rejmer: „W 1967 roku uroczyście ogłoszono śmierć Boga, a właściwie jego wieczne nieistnienie, i co za tym idzie – bezcelowość wszystkich religii. Teraz jedyną religią miał być socjalizm i wspólna wiara w siłę nowego człowieka”; islam, silnie kształtujący obyczajowość Albańczyków, powrócił po upadku reżimu).
Wypaczenia komunistycznego totalitaryzmu w Albanii nadal mają wpływ na życie społeczne, polityczne i gospodarcze, utrudniając krajowi obranie nowej drogi. Co więcej, choć większość rozmówców Rejmer wspomina reżim jako tragedię, widać, że Albania cierpi na syndrom sztokholmski. Potwierdza to sama autorka, pisząc: „[…] według sondażu przeprowadzonego w 2016 roku przez OBWE aż czterdzieści pięć procent Albańczyków widzi w Enverze Hoxhy wybitnego polityka i dobrego gospodarza, a tylko czterdzieści dwa uważa go za dyktatora i mordercę. Ponad połowa ankietowanych zgodziła się ze stwierdzeniem, że komunizm był ideologią słuszną w teorii, tyle że źle realizowaną w praktyce”. Na taki stan rzeczy wpłynęło zwłaszcza poczucie względnego bezpieczeństwa i stabilizacji oraz świadomość rozwoju kraju w pierwszych latach rządów Envera Hoxhy. Z perspektywy wielu Albańczyków socjalizm zapewnił im długo oczekiwaną wolność, pracę, mieszkanie, edukację i życie w nareszcie dobrze prosperującym, szczęśliwym i autonomicznym państwie. Przyczyny albańskiej nostalgii za socjalizmem – ustrojem, który pozwolił na powojenną emancypację i dawał nadzieję na lepsze jutro – dobrze tłumaczą niektórzy bohaterowie reportażu Rejmer. Jeden z rozmówców reporterki, kamieniarz i były propagandowy poeta, twierdzi: „Nie ma większego piękna na świecie niż piękno komunizmu. Dzięki niemu miałem w sobie spokój. […] Nie miałem absolutnie żadnych problemów. A dziś albańscy milionerzy śpią z pistoletami przy łóżku, bo niczego nie mogą być pewni. […] Dawniej obowiązywały reguły, których nikt nie ośmielił się łamać. Dziś nie ma żadnych reguł”. Pytany o brutalne szkalowanie opozycji, odpowiada, że Enver Hoxha „widocznie miał dobry powód”. Zdaniem kamieniarza najważniejsze było to, że kiedyś każdy miał zapewniony byt, o co w kapitalizmie trzeba się starać na własną rękę i bez gwarancji sukcesu. Takie głosy należą do mniejszości, ale są słyszalne nie bez powodu. Ich sens wyjaśnia kolejna z bohaterek reportażu: „Ludzie na wsi spali na klepisku, na posłaniu z siana, a tu nagle system przydziela im łóżko, poduszkę, widelce. Albo dostają pracę w fabryce, mieszkanie – dla nich reżim był wielkim społecznym awansem, oznaczał lepsze życie”, co pozwala pojąć, dlaczego blisko połowa współczesnych Albańczyków nie uważa dyktatury Hoxhy za coś złego. Nic zatem dziwnego, że Albania do dziś nie może wyplątać się z kłębka krzywdzących stereotypów i podczas gdy inne państwa dawno już wyrugowały postkomunistyczne paradoksy, tu kwitną one w najlepsze. Przewidział to zresztą albański polityk i pedagog Thoma Deliana, którego słowa wspomina jeden z bohaterów reportażu: „System już wkrótce upadnie, ale minie wiele czasu, zanim pozbędziemy się go z naszych głów”. Szykanowany Deliana, jak wielu innych albańskich inteligentów, był świadomy, że za utopijnie idealny socjalizm jego rodacy płacą wysoką cenę, której nie zrekompensują ani dobra praca, ani komplet sztućców. „Oczy musiały być zatrzaśnięte, głowy puste. Miałem poczucie, że jestem brudny” – wspomina jeden z przedstawicieli inteligencji w rozmowie z Małgorzatą Rejmer. Następny mu wtóruje: „A w komunistycznej Albanii myślenie było zjawiskiem rzadkim i niebezpiecznym. Ci, którzy myśleli, musieli szczególnie mieć się na baczności. […] System żywił się naszym strachem, ponieważ ci, którzy się boją, klaszczą i pochylają głowy”. Podobnych głosów nie brak w całej publikacji, w której albański socjalizm jawi się jako groźne „surrealistyczne wynaturzenie”.
Bohaterowie Błota słodszego niż miód Małgorzaty Rejmer mówią o tym samym kraju i czasie, lecz z indywidualnej perspektywy. Przekłada się to na wielokontekstowy, wyraźniejszy obraz Albanii i jej społeczeństwa – byłej enklawy zaciekłego komunizmu na wbrew pozorom dość zróżnicowanej mapie Europy Środkowej. Te odrębności czynią z dawnych krajów komunistycznych kopalnię tematów dla historyków, antropologów kultury, literatów, dziennikarzy, psychologów. Ich dociekania są z kolei nieodzowne dla polityków, ekonomistów, biznesmenów i zwykłych ludzi; dla każdego, kto chcąc budować lepsze jutro Albanii, powinien najpierw zrozumieć jej wczoraj. Chociaż, jak mówi jedna z rozmówczyń Rejmer: „Czas wygładza wspomnieniom krawędzie, pod ciężarem teraźniejszości odkształca się przeszłość”, Albańczycy donośnie słyszą echa minionych lat, które zdeterminowały ich postrzeganie świata. Albańskie dziś to suma nieodwracalnych doświadczeń przeszłości – a tych nie da się ukryć za odmalowaną na szybko fasadą ruiny, która zdecydowała już wprawdzie, czym będzie, ale stoi na wciąż chwiejnych nogach obywateli emocjonalnie zdefasonowanych przez socjalizm. Ludzi, których słowa o komunistycznej Albanii pobrzmiewają mieszaniną ślepej miłości i pełnego rezygnacji wstrętu.
Zdjęcia i filmy dzięki uprzejmości Olki Zagórskiej-Chabros, autorki bloga Bałkany i Podróże według rudej.