Krzysztof Kolumb, Ferdynand Magellan, Bartolomeo Diaz, Vasco da Gama – nazwiska tych wielkich podróżników i odkrywców zna każdy. Tymczasem Polska również może się pochwalić nie mniej znakomitymi postaciami, których wielkie dokonania od wieków ubarwiają karty rodzimej historii, geografii, etnografii i kultury. Wśród nich jest Benedykt Polak, średniowieczny podróżnik, który wyruszył z niebezpieczną misją do Karakorum.
Od zawsze w każdej społeczności żyli niespokojni duchem – ci, którzy koniecznie chcieli zobaczyć, co kryje się za kolejną górą, za rzeką, za horyzontem. Śmiałkowie wyruszali w poszukiwaniu nieznanego, na spotkanie przygody. Niektórzy wracali, po innych słuch ginął. Kolejne stulecia w historii człowieka przyniosły rozwój w wielu dziedzinach, sprzyjający dalekim wyprawom. Udomowiono zwierzęta juczne, budowano coraz lepsze łodzie i lądowe środki transportu. Nauczono się też nawigacji – ludzie z wielką wprawą podążali za wskazówkami słońca i gwiazd, potem zaczęli tworzyć pierwsze mapy. Odkrywali nowe lądy i żyjące na nich plemiona, miejsca przyjazne i te zdecydowanie wrogie. Próby wzajemnego porozumienia się z tubylcami nie zawsze kończyły się sukcesem. Nastały czasy wojen o terytoria, niekiedy podsycane też chęcią zwalczenia obcej wiary. Dzikie i nieprzyjazne były to lata, ale jakże ekscytujące dla tych, którzy z odwagą i otwartością na wszelką inność zapuszczali się w nieodkryte dotąd rejony. W Polsce cechy te bez wątpienia wykazywało wielu, ale zaszczyt wyruszenia na krańce świata, w pierwszą wyjątkowo daleką i szalenie niebezpieczną podróż, przypadł w udziale niejakiemu Benedyktowi.
Spis treści
Benedykt Polak – jak polski franciszkanin został podróżnikiem
O Benedykcie – którego od kraju pochodzenia zwano Benedyktem Polakiem – wiadomo niewiele, ot tyle, ile można wyczytać z dość lakonicznych informacji, które po sobie zostawił. Urodził się ok. 1200 r. we Wrocławiu lub w Wielkopolsce, a zmarł po roku 1251, lecz dokładnych dat ani miejsc narodzin i śmierci nikt nie jest w stanie podać. Podobnie jak jego prawdziwego imienia, bo przypuszcza się, że przydomek Benedykt mężczyzna ten przyjął, wstępując ok. 1236 r. do zakonu franciszkanów. Wiele wskazuje na to, że w młodości Benedictus Polonus był rycerzem. Przypuszcza się, że właśnie z tego powodu był on doświadczonym wędrowcem, dobrze zorientowanym w geografii wschodniej Europy. Jako wojak i następnie zakonnik, należał do uprzywilejowanej warstwy społecznej ówczesnej inteligencji – władał łaciną i językiem staroruskim. Czy był osobą majętną? Nawet jeśli tak – a będąc rycerzem miał ku temu liczne szanse – to przed wstąpieniem do zakonu rozdał swoje dobra ubogim, w myśl zasad głoszonych przez św. Franciszka z Asyżu.
Polak na średniowiecznym dworze chana Mongolii
Wstąpienie do zakonu przyniosło w życiu Benedykta wiele zmian. 16 kwietnia 1245 r. został on oddelegowany do udziału w poselstwie papieża Innocentego IV na dwór chana Mongolii, Gujuka. Celem wyprawy było zawarcie z Mongołami sojuszu przeciwko muzułmanom. Papież wysłał z tą misją czterech legatów: Giovanniego Jana di Piano Carpini (lub Plano wg Rosińskiego), brata Czesława z Czech, C. de Bridia (imię nieznane) i Benedykta Polaka. Zakonnicy ruszyli w długą, konno-pieszą drogę, zapewne częściowo dobrze znaną Benedyktowi trasą przez Łęczycę, Włodzimierz Wołyński, Kijów, brzegi Morza Azowskiego i stepy ku delcie Wołgi. Gdy dotarli do Saraju, stolicy Złotej Ordy, czyli dawnego państwa mongolskiego, tutejszy władca Batu-chan nakazał mężczyznom rozdzielić się. Dalej udali się tylko Caprini i Polak, pełniący rolę „towarzysza udręk i tłumacza” [Rosiński 2011, s. 9].
Średniowieczna podróż do Mongolii była ze wszech miar niebezpieczna. Dwójka samotnie wędrujących franciszkanów, wprawdzie pod eskortą tatarskich wojowników, stanowiła łatwy cel ataku. Niewiele więcej otuchy dodawała zakonnikom myśl o dotarciu przed oblicze Wielkiego Chana. Franciszek Rosiński, franciszkanin, antropolog i autor publikacji Benedykt Polak – największy polski podróżnik w średniowieczu, pisze, że Mongołowie byli znani „ze swego okrucieństwa, czarna legenda o nich zataczała coraz szersze kręgi, nie zdarzyło się wcześniej, by ktoś pojechał do Azji Środkowej i stamtąd wrócił […] Legacja jechała więc poniekąd »w ciemno«, licząc się z najgorszym; poszanowanie posłów wcale nie było powszechną praktyką. Jak pisał Carpini: »Lękaliśmy się ze strony Tatarów lub ze strony innych narodów śmierci, albo dozgonnej niewoli lub udręczenia głodem, pragnieniem, mrozem, upałem, obelżywościami i nadmiernymi, jakby ponad siły trudami […], a co z wyjątkiem śmierci lub wiecznej niewoli zdarzało się nam wielokrotnie”. Wysłannicy nie poddawali się, podążając niestrudzenie przez nadwołżańskie stepy, ziemie Turkiestanu i okolice jeziora Bałchasz. 28 czerwca 1246 r. dotarli do Ałtaju i Irtyszu. Miesiąc później, 22 lipca, przybyli do Karakorum i skierowali się do letniej rezydencji chanów w Syra Ordzie.
Franciszkańscy wysłannicy długo czekali na sposobność rozmowy w sprawie religijnej koalicji z chanem Mongołów, co w tamtych czasach nie było jednak szczególnie zaskakujące. 15 sierpnia papieskich legatów podjęto na uroczystej koronacji nowego Wielkiego Chana – Gujuka. Wydarzenie to, wraz z całą jego oprawą, wywarło na przybyszach z Europy olbrzymie wrażenie. Jak czytamy w relacji: „około pięciu tysięcy ludzi potężnych i możnych, a także było tam obecnych około trzech tysięcy posłów, przysłanych z różnych stron świata, którzy przynieśli na tenże dwór odpowiedzi, listy lub daniny, albo różnego rodzaju podarki i bardzo wiele [innych rzeczy]. Wśród tych [posłów] byli wymienieni bracia, odziani [w habity], na które sami przywdziali baldakin. Tego wymagały okoliczności, ponieważ żaden poseł nie mógł oglądać wybranego i koronowanego króla inaczej, jak tylko należycie odziany” [Rosiński 2011, s. 25]. Następnie chan udzielił zakonnikom specjalnej audiencji, na której przedstawili mu list papieski z propozycją sojuszu.
Jak chan Mongołów chciał podbić Europę
Benedykt Polak i Jan di Piano Carpini pozostali na mongolskim dworze jeszcze przez kilka miesięcy, wciąż oczekując oficjalnej odpowiedzi Gujuka na pismo papieża Innocentego IV. Doczekali się jej dopiero 13 listopada 1246 r., a następnie od razu ruszyli w drogę powrotną.
W maju 1247 r. znaleźli się nad Wołgą, gdzie dołączyli do czekających na nich towarzyszy – na szczęście uszli oni z życiem i nie zginęli od tatarskiego ostrza, co było wówczas wielce prawdopodobne. Razem udali się do siedziby papieża w Lyonie, gdzie dotarli w listopadzie tego samego roku. Niestety nie nieśli dobrych wieści. Z dokumentu wystawionego przez mongolskiego chana w aż czterech językach: po mongolsku, persku, turecku i łacinie, jasno wynikało, że Gujuk nie jest zainteresowany paktem z chrześcijanami, a wręcz żąda pełnego podporządkowania się papiestwa i Europy jego władzy [Rosiński; Pałkiewicz i Petek].
Pomimo niepowodzenia papieskiej misji, osiemnastomiesięczna wyprawa do Mongolii przyniosła bezcenny skarb w postaci obszernej relacji De Itinere Fratrum Minorum ad Tartaros. Autorami sprawozdania z pierwszej udanej ekspedycji Europejczyków do stolicy imperium mongolskiego byli Benedykt Polak i Jan di Piano Carpini (mówimy o pierwszej udanej wyprawie, gdyż oprócz tej były jeszcze co najmniej trzy, lecz tylko franciszkanie zdołali pomyślnie dotrzeć do celu i wrócić). „Skuteczność tej legacji”, jak pisze dalej Rosiński, „w bardzo dużej mierze zależała od pomysłowości, inteligencji, zmysłu obserwacyjnego, a czasem zwykłej obrotności i dociekliwości naszego rodaka, Benedykta z Wrocławia” [Rosiński 2011, s. 11]. Na podstawie samej eskapady, jak i jej szczegółowego opisu, Benedykta Polaka okrzyknięto pierwszym polskim podróżnikiem. Znacząca była jego wspomniana wyżej dociekliwość, inteligencja i duży zmysł obserwacji.
Horda psiogłowców i kanibali – wyobrażenia o Mongołach
Z dotychczas znanych informacji o ludach dalekiej Azji, przekazanych m.in. przez archidiakona Tomasza, wikarego Rogera z Torre Maggiore i dominikanina Juliana, Mongołowie jawili się jako przerażająca, budząca trwogę i niosąca śmierć dzika horda. W Europie krążyły liczne legendy o ich żądzy zabijania i niszczenia, ale także o ich niezwyciężoności, znakomitym przygotowaniu wojennym i doskonałym uzbrojeniu. Jak podaje Rosiński, „opis Juliana tego ludu jest niewątpliwie w wielu punktach trafny, jednak ograniczony, a przytoczone przezeń dane o historii Mongołów są w dużej mierze legendarne i osnute na ówczesnych stereotypach myślowych. Nie ma tam też prawie informacji o ich wierzeniach, światopoglądzie, praktykach religijnych, etyce, o ich kulturze społecznej i życiu gospodarczym, wyglądzie, mieszkaniach, żywieniu się, stroju itp.” [Rosiński 2011, s. 14].
Tymczasem Europejczycy, w tym papież Innocenty IV, zamiast bajek chcieli faktów. Interesowały ich odpowiedzi na konkretne pytania: jakie jest geneza pochodzenia i wiara Mongołów, jaki mają styl życia i obrzędy. Naturalnie, chcieli też wiedzieć, jakimi siłami naprawdę dysponują Mongołowie, jaka jest ich liczebność, jakie mają plany, czy przestrzegają umów i jak traktują posłów [Rosiński 2011, s. 16].
Wysłany w teren biskup Piotr z Rusi nie sprostał zadaniu – znów przywiózł z sobą stek stereotypów, choć i tak wypadł lepiej niż ci, którzy w swoich relacjach tereny odległej Azji zaludniali „ludźmi bez stawów kolanowych, jednonożnymi cyklopedami, paroscytami (żywiącymi się zapachami), monstruami, kynocefalami (psiogłowcami), kanibalami” [Rosiński 2011, s. 18].
Etnograficzne odkrycia w dziczy mongolskiego stepu
Franciszek Rosiński słusznie stwierdza, że ówczesna wiedza Europejczyków o Mongołach była niewielka, prawie żadna, często pełna błędów, przesądów, udziwnień, a nawet zmyśleń. Być może jednak dlatego, że zdobycie istotnych i prawdziwych informacji wcale nie było takie proste. Wysłannik musiał znać język, być spostrzegawczy, wykazać pewną ogładę i tolerancję oraz wyzbyć się uprzedzeń. Czyż idealnie nie wpisywał się w to Benedykt Polak? Jak najbardziej, i to właśnie głównie jemu – nie pomijając oczywiście wkładu legata z Włoch – zawdzięczamy dzieło De Itinere Fratrum Minorum ad Tartaros, z którego po raz pierwszy wyłaniał się względnie dokładny opis krain i ludów żyjących na azjatyckich stepach i u stóp Karakorum.
Pierwszy kontakt franciszkańskich zakonników z Mongołami okazał się dla nich szokiem kulturowym. Jan di Carpini i Benedykt Polak, przywykli do życia w mieście i obyczajów zachodnich, stanęli oko w oko z dzikimi wojownikami i koczownikami, którzy, jak wieki temu, mieszkali w wojłokowych jurtach. Kraina, do której trafili, niedająca się objąć żadnymi znanymi Europejczykom ramami normatywnymi, wydawała im się wręcz nierealna, surrealistyczna. Rządziły tu inne prawa i obyczaje, zauważalna była surowa dyscyplina, militaryzacja życia społecznego, archaiczna struktura społeczna, jak również prymitywizm kulturowy, kształtowany przez religię animistyczną i pasterski tryb życia.
Uwagi zakonników nie uszły także odrażające zwyczaje żywieniowe Mongołów, którzy jedli co popadło: padlinę, jelita koni, myszy, szczury, wszy, węże, ptaki, a nawet „posokę, która wydostaje się wraz ze źrebiętami z klaczy rodzącej” [Rosiński 2011, s. 19]. Papieskich posłów raziło nie tylko to, co Mongołowie wkładali do ust, ale też, jak to robili – wyjątkowo niechlujnie: „podczas jedzenia wycierali otłuszczone ręce o cholewy butów lub o trawę, bo serwetek nie znali. Półmisków Mongołowie też nie zmywali, a jeśli to już robili, to rosołem, który potem z powrotem wlewali do kotła z mięsem, wychodząc z założenia, że niczego nie wolno zmarnować” [Rosiński 2011, s. 19–20]. Oddanych Bogu zakonników bodło w oczy również mongolskie pijaństwo. I zwykli wojownicy, i dostojnicy nie znali w tym względzie umiaru, pili, wymiotowali i dalej pili.
Franciszkanie o Mongołach nie mogli raczej powiedzieć wiele dobrego – co innego w przypadku Mongołek. Podziwiali je za ogromną pracowitość, sprawność, szybkość, odwagę i siłę. „Dziewczęta i kobiety jeżdżą i zgrabnie galopują na koniach jak mężczyźni. Widzieliśmy też, że noszą kołczany i łuki. […] Ich kobiety wytwarzają wszystko: futrzaną odzież, buty, cholewy i wszystkie przedmioty, które sporządza się ze skóry”, informowali [Rosiński 2011, s. 20].
Obserwując tutejsze zwyczaje, pobożni zakonnicy odkryli ku swemu zgorszeniu, że u Mongołów panuje wielożeństwo: „Żon ma każdy tyle, ile może utrzymać; jeden sto, drugi pięćdziesiąt, inny dziesięć, niektórzy więcej, inni mniej”, pisali wzburzeni na łamach De Itinere Fratrum Minorum ad Tartaros.
Nieco inne oblicze barbarzyńskiego ludu poznali, gdy dotarli do rezydencji chana. „Przerażała ich na przykład natarczywość Mongołów w domaganiu się »darów« z okazji audiencji u ich dostojników albo służalcze okazywanie uniżoności” [Rosiński 2011, s. 20–21].
Bez wątpienia Jan i Benedykt na prawie każdym kroku swojej podróży po mongolskim terytorium odczuwali zdziwienie i strach. Byli tu pierwsi, nie wiedzieli, czego się spodziewać, jak należy się zachować. Pomimo swojej odrazy do niektórych zwyczajów tej ziemi oraz niezrozumienia dla tubylców, zrobili najlepsze, co mogli: starali się okazywać szacunek i dyplomatycznie podporządkowali się gospodarzom. Dzięki tej postawie jako pierwsi przybysze z Europy uzyskali odpowiedzi na pytania nurtujące Innocentego IV i mogli zgłębić mentalność Mongołów.
Za taki obrót spraw nomen omen należy podziękować Batu-chanowi, który rozgrupował papieskie poselstwo, w dalszą drogę wysyłając tylko Capriniego i Benedykta. Ten pierwszy był dobrym negocjatorem, a ponadto człowiekiem skromnym i taktownym. Drugi zaś, co już wspomniano, cieszył się mianem osoby inteligentnej, pomysłowej i rzutkiej. Jego największymi zaletami były dobre wykształcenie i znajomość języków obcych (łaciny, niemieckiego), które zgłębiał w zakonnym studium filozoficzno-teologicznym i podczas zagranicznych stypendiów, m.in. w Magdeburgu. Przypuszcza się, że polski poliglota mógł pochodzić z bilingualnego pogranicza polsko-ruskiego bądź brać udział w wyprawach kupców wrocławskich do Kijowa, co pozwoliło mu poznać także język ruski. Badacze analizujący życiorys Benedykta Polaka, zastanawiają się jednak, czy znał on język mongolski – relacja z wyprawy każe bowiem rozumieć, że nasz rodak nie miał problemów językowych w kontaktach z autochtonami. Jak przypuszcza Rosiński, „początkowo znajomość tego języka była zapewne tylko ogólnikowa, skoro w obozie Korenzy do tłumaczenia papieskiego listu napisanego po łacinie na języki: ruski, mongolski i saraceński (perski?) trzeba było sprowadzić za opłatą tłumacza z Kijowa, […] z czego zdaje się wynikać, że Benedykt prawdopodobnie pisma staro-cerkiewno-słowiańskiego nie znał. Był jednak w stanie bez większych przeszkód kontaktować się z Mongołami, o czym kilkakrotnie jest mowa w relacjach […] O konwersacjach Benedykta z Mongołami wspomina również C. de Bridia, na przykład: »Bratu Benedyktowi opowiadał pewien Tatar«, albo »Tatarzy opowiedzieli naszym braciom«” [Rosiński 2011, s. 24]. Antropolog sądzi, że wyjaśnienie tej zagadki jest proste: Benedykt mógł posługiwać się językiem ruskim i mongolskim w mowie, nie znał natomiast pisma ruskiego, ujgurskiego ani perskiego, co wyjaśniałoby konieczność sprowadzenia tłumacza, zaangażowanego w przekład listu od papieża.
Zapomniana tajemnica średniowiecznej wyprawy do Azji
Benedykt Polak, jako pierwszy polski podróżnik, co i rusz rozpala wyobraźnię badaczy różnych specjalności. W jego relacji z podróży po Azji starają się oni znaleźć informacje, które jak najdokładniej oddadzą obraz imperium mongolskiego w średniowieczu. Niestety, danych tych nie ma szczególnie dużo. Mimo że podróż Jana di Caprini i Benedykta Polaka do Mongolii i z powrotem zajęła ponad półtora roku, to zakonnicy wbrew pozorom nie mieli za dużo czasu, by widziane po drodze widoki i zasłyszane historie za każdym razem skrzętnie opisywać. „Forsowny przejazd z ordy Batu nad Wołgą do rezydencji Gujuka, to jest około pięciu tysięcy kilometrów, pokonali posłowie zaledwie w ciągu stu pięciu dni, co nie sprzyjało szczegółowemu opisowi przebytych przez nich krain”, tłumaczy ich Rosiński [Rosiński 2011, s. 24]. Antropolog dodaje ponadto, że dla franciszkanów tak daleka i, bądź co bądź, egzotyczna wyprawa nie była łatwa, ponieważ z czasem zaczęły im dokuczać wyczerpująca piesza wędrówka i wielogodzinna jazda konna (odbywające się niemal bez większych przerw, dniami i nocami), a także upały oraz suche wiatry stepowe i pustynne, do czego ich organizmy nie były przyzwyczajone. Również droga powrotna nie była łaskawa, bo legatów zaskoczyła sroga zima. „Często obozowaliśmy na pustkowiu, w śniegu […]. Często budziliśmy się całkowicie przykryci śniegiem, gdyż wiatr go nawiewał”, relacjonowali [Rosiński 2011, s. 26].
Co więcej, pomimo tego, że legacja papieska podróżowała na koszt państwa, to wszelkie wydatki na nią zostały ograniczone do minimum. W praktyce oznaczało to między innymi, że zakonnicy niedojadali, a wręcz bywali głodni. „Przez cały czterdziestodniowy Post pożywieniem naszym było tylko proso z wodą i solą, a w inne dni postne podobnie, nie mieliśmy również nic do picia oprócz stopionego w kotle śniegu”, pisali [Rosiński 2011, s. 21]. Wypełniając jednak polecenie papieża Innocentego IV, który bardzo oczekiwał precyzyjnych wieści o azjatyckich stepach, zanotowali, że po drodze widzieli liczne szkielety jeńców oraz zniszczone przez Tatarów ruiny miast i osad. Więcej czasu na skrupulatną obserwację mieli już na miejscu, w Mongolii.
Czteromiesięczny pobyt na dworze Wielkiego Chana pozwolił zakonnikom dokładnie przyjrzeć się panującym pod Karakorum obyczajom, a także poznać ludzi innych nacji, przybyłych do Gujuka z poselstwem, jak i przebywających na podległej mu ziemi od dziesięcioleci. To głównie od nich di Caprini i Benedykt uzyskali najwięcej cennych wiadomości. Żądny był ich Innocenty IV, ale też wiele osób, których papieska karawana spotykała po drodze. Skarbnicą wiedzy o Mongolii był przede wszystkim Benedykt Polak, młodszy niż Giovanni Jan di Piano Carpini, cechujący się prawdopodobnie lepszą od niego pamięcią i większym talentem do zręcznego relacjonowania rozmaitych faktów. Pierwszy polski podróżnik był „szczególnie ważnym nośnikiem informacji zarówno urzędowych, jak i tajnych oraz osobą, która tłumaczyła wszystkie rozmowy. A posłowie papiescy byli już w drodze wprost zasypywani pytaniami o Mongolię. Chodziło też o możliwie obiektywne zrelacjonowanie papieżowi, co odpowiednio do jego polecenia zbadali, »co wykonaliśmy tak my, jak brat Benedykt Polak«. Są to słowa pełnego uznania dla zasług, wykonanej pracy, a zarazem piękne świadectwo legata papieskiego o naszym rodaku Benedykcie” [Rosiński 2011, s. 26].
Warto wiedzieć, że relacja z podróży po Azji autorstwa Benedykta Polaka i Jana di Caprini, zawierająca sekretne informacje, które w razie wojny pomogłyby rozgromić wojska tatarsko-mongolskie i lepiej zrozumieć ich zamiary, pozostawała przez lata tajnym dokumentem papieskim. Jej najstarszą wersję spisał ze słów Polaka w 1247 roku C. de Bridia. Według innych źródeł zrobił to jednak osobiście Benedykt. Własną relację miał też sporządzić di Caprini.
Co ciekawe, z powodu wspomnianej konfidencjonalności, przez kilka stuleci misja papieskich legatów pozostawała zapomniana. Dopiero w XIX w. odkryto, że biblioteki w Lejdzie, Londynie, Wiedniu i Paryżu dysponują manuskryptami, opisującymi niesamowitą wyprawę do Azji, o której nikt dotąd nie słyszał. Szybko stało się jasne, że to nie słynny Marco Polo był pierwszym Europejczykiem, który podjął się podróży badawczej do dalekiej Azji. Opis dokonań franciszkanina Benedykta z wielką dumą z osiągnięć Polaka-odkrywcy przedstawił w 1840 r. prof. Michał Wiszniewski, który włączył sprawozdanie De itinere Fratrum Minorum ad Tartaros do 2. tomu swojej monografii Historya literatury polskiej [Badowski].
Choć na wieki pokryty kurzem zapomnienia, Benedykt Polak znalazł się w końcu w panteonie innych wielkich odkrywców, wielkich podróżników i wielkich Polaków. Dziś, dla upamiętnienia jego dokonań, przyznawane są nagrody im. Benedykta Polaka za wybitne osiągnięcia eksploracyjne i badawcze.
Wycieczki do Mongolii – zapraszam na moje wyprawy!
Dzisiejsza Mongolia dawno nie przypomina już szalonej, dzikiej i niebezpiecznej krainy, którą w średniowieczu poznał bohaterski Benedykt Polak. Niezmienna pozostała jednak tutejsza fenomenalna przyroda – stepy i pustynie, na których można poczuć prawdziwą wolność i wiatr we włosach. Zachowało się także wiele tradycji, które przez wieki ukształtowały wspaniały, dumny naród Mongołów. Jeśli chcecie odkryć dzisiejsze oblicze Mongolii, serdecznie zapraszam na moje wycieczki!
Literatura:
- Badowski R.: 2012, To Polak odbył pierwszą w historii ekspedycję w głąb Azji. Źródło: http://www.newsweek.pl/styl-zycia/podroze/to-polak-odbyl-pierwsza-w-historii-ekspedycje-w-glab-azji,95995,1,1.html (dostęp: 02.2018).
- Benedykt Polak wyrusza z poselstwem do Karakorum. Źródło: http://muzhp.pl/en/e/1681/benedykt-polak-wyrusza-z-poselstwem-do-karakorum (dostęp 02.2018).
- Kalinowski D.: 2010, Przybliżanie Dalekiego Wschodu. O trzech podróżach orientalnych. W: Ars inter Culturas nr 1.
- Pałkiewicz J., Petek K., Spotkanie autorskie wokół książki „Benedykt Polak pierwszy polski podróżnik”. Źródło: http://www.arsenal.art.pl/en/education/spotkanie-autorskie-wokol-ksiazki-benedykt-polak-pierwszy-polski-podroznik/ (dostęp: 02.2018).
- Rosiński M.F.: 2011, Benedykt Polak – największy polski podróżnik w średniowieczu, wyd. Uniwersytetu Wrocławskiego.